
wyznać, iż pragnę być twoim nałogiem? banał!
do tego zahaczający o opresyjniactwo i grafomasakrę.
lecimy więc w poezję współczesną, znaczy – po bandzie!
chcę być twoją... pętelką. nie samobójczą, jeny!
taką do oka, które posłuży za guzik.
poczekaj, ten koncept nie jest tak durny,
jak mogłoby się początkowo wydawać:
oto otwieram się, cały, rozchylam delikatną męską
esencję, a ty wkładasz we mnie oko, swój równie łagodny,
żeński pierwiastek. i widzisz poskręcane i mokre
uczucia, treści nie do ujawnienia nikomu innemu.
i teraz – pejzaż we mnie, iż tylko pozazdrościć:
po ośnieżonych koronach drzew, nie jak lis,
ale podobnym do jego ruchem, przemyka poblask.
kraina mrozu zostaje tknięta czystym promieniem,
w podskórnym mieście padlinnik wychodzi z piwnicznej
izby, zrzuca klejące się do ciała szmaty, obmywa się
w kałuży. gdy założy coś schludnego
– pójdzie wymówić robotę,
grindcore`owy zespół Deepthroatism przestawia się
na granie świątecznych i urodzinowych piosenek,
w ciągu zaledwie paru chwil zasklepiają się rany na ramionach
wokalisty (cięcie się – to czysty kretynizm, podobnie, jak
skwierczenie gardeł – uznaje łagodnik-neofita).
krajobrazy, jakie noszę, zostają naprawione, jakby były
wymagającym przestrojenia radiem, które jedynie
szumiało-charczało. błysk zmywa dźwiękową mamałygę,
wszelakie butwy są traktowane światłem, to co złe
staje się turystyczne, jak kuchenka. i lezie na
bezpowrotną wycieczkę wniwecz, pod but,
by być rozsmarowane podeszwą.