Nieważne ile lat — wciąż synkiem mamusi

newsempire24.com 2 tygodni temu

Stanisław zawsze pozostawał maminsynkiem — choćby jako dorosły mężczyzna.

Gdy wreszcie zdecydowałam się wyjść za mąż, miałam już dobrze ponad trzydzieści pięć lat. Nie spieszyłam się — nie chciałam rzucać się w ramiona pierwszego lepszego. Marzyłam o prawdziwym, głębokim, świadomym uczuciu, jak z dobrych filmów: wzajemność, ciepło, partnerstwo. I, szczerze mówiąc, całkiem dobrze radziłam sobie sama.

Miałam prestiżową pracę, niezłe zarobki, a za sobą — dziesiątki krajów, które odwiedziłam dzięki służbowym podróżom. Każdy weekend spędzałam z przyjaciółkami — w klubach, na wycieczkach, w spontanicznych wypadach. Wszystko było na swoim miejscu. Aż zaczęli dręczyć mnie krewni: „Kiedy wreszcie wyjdziesz za mąż?”, „Nie chcesz dać nam wnuków?”, „Wkrótce będzie za późno…”.

I jak na złość, przyjaciółki jedna po drugiej zaczęły wychodzić za mąż. Jeszcze kilka lat temu marzyłyśmy o wolności i niezależności, a teraz gotują puree i piorą pieluchy. A ja zostałam sama.

W pracy od dawna interesował się mną kolega — Stanisław. Uprzejmy, galanteryjny, przystojny, nieco starszy. Nigdy jednak nie był żonaty. I właśnie to budziło moje podejrzenia. Mężczyzna pod czterdziestkę, a wciąż sam — czy to nie dziwne?

Ale Stanisław zapewniał, iż wcale nie unikał małżeństwa. Wręcz przeciwnie — od dawna marzył o rodzinie, dzieciach, przytulnym domu. Tylko, jak mówił, nie spotkał „tej jedynej”.

Gdy po raz kolejny zaprosił mnie do kawiarni, pomyślałam: dlaczego nie? Wszystko się zgadza — sympatia jest, rozmowa przyjemna, człowiek wydaje się godny zaufania. Więc powiedziałam „tak”. A kilka miesięcy później wzięliśmy ślub.

Wesele było skromne, ale szczere. I właśnie wtedy zrozumiałam, dlaczego nikt przede mną nie zdołał „przywiązać” Stanisława do siebie.

Odpowiedź brzmiała: jego mama.

A dokładniej — chorobliwa zależność Stasia od niej. Ten pozornie dorosły mężczyzna okazał się typowym maminsynkiem.

Na początku mieszkaliśmy w jej mieszkaniu w centrum Krakowa. Ona, delikatnie mówiąc, nie dawała nam oddychać. Żadna decyzja nie zapadała bez jej zdania: od koloru pościeli po to, co gotowałam na śniadanie. Każdy krok — pod kontrolą. A Staś? Zgadzał się. Słuchał. Bał się urazić ją choćby słowem.

Gdy próbowałam poruszyć temat osobnego mieszkania, kręcił się, milczał, zmieniał temat. Dopiero po długich namowach wzięliśmy kredyt i przeprowadzilAle choćby w nowym mieszkaniu przez cały czas żyliśmy według jej reguł, a ja w końcu zrozumiałam, iż nie da się kochać kogoś, kto już oddał swoje serce innej kobiecie — choćby jeżeli ta kobieta jest jego matką.

Idź do oryginalnego materiału