Niepokorna
Ola od dzieciństwa marzyła, by zostać lekarzem. Mieszkała z rodzicami w małej wsi, do szkoły biegała trzy kilometry do wioski. Tam stała szkoła, przychodnia, poczta i choćby trzy sklepy.
Szkoła była duża i nowa, dziewczyna uczyła się chętnie, wszystko przychodziło jej łatwo, kończyła piątą klasę.
— Olu, wstawaj, co się wylegujesz? — głośno powiedziała matka, wchodząc do domu z wiadrem mleka, które właśnie wydoiła od krowy. — Spóźnisz się do szkoły, przecież budziłam cię, gdy szłam do obory.
— O rany, mamo, masz rację — zerwała się Ola i w dwie minuty umyła, ubrała, złapała plecak i wypadła z domu bez śniadania. Anna zdążyła tylko zawinąć parę racuszków i wcisnąć jej je do ręki.
Biec trzy kilometry do szkoły to nie żarty. Biegła, licząc słupy telegraficzne, sama — reszta dzieci już dawno poszła. Zmęczona, zwalniała, by za chwilę znów ruszyć truchtem.
— Spóźnię się, na pewno spóźnię — martwiła się.
Wpadła do szkoły z dzwonkiem, wbiegła na piętro i do klasy. Ledwo usiadła, gdy weszła pani Krystyna — nauczycielka języka polskiego.
— Ola, co ty, jakby ktoś cię gonił? — spytała Kasia, sąsiadka z ławki. — Zaspałaś? Chyba nigdy ci się to nie zdarza.
— No, zaspałam — szepnęła i zaczęła się lekcja.
Tego dnia w szkole wszystko było jak zwykle. Po lekcjach Ola wróciła z koleżankami do wsi. Dogonili je chłopcy, popychali, żartowali — wesoło dotarli do domu.
Otworzyła drzwi kluczem schowanym pod gankiem, zdjęła buty i wpadła do środka. zwykle o tej porze nikogo nie było — ojciec w pracy, matka też, jako listonoszka. Gdy miała iść do swojego pokoju, usłyszała z maleńkiej izby gwałtowny kaszel. Zamarła.
— Kto to? — przemknęło jej przez myśl. — Skrzat? Mama opowiadała o nich, ale Ola się śmiała, nie wierzyła.
Wbiegła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Przebierając się, nasłuchiwała. Gdy wyszła, znów usłyszała kaszel — męski, głęboki.
— Tata w pracy, wraca późno… Kto to może być? — Bała się zajrzeć za kotarę.
Przekąsiła coś i wybiegła, szukając matki. Z ławki zobaczyła Tomka, sąsiada z siódmej klasy.
— Tomek! — zawołała. — Chodź tu!
— Co jest?
— U nas ktoś kaszle, boję się. Nikogo nie ma w domu.
— No to chodźmy razem — zgodził się.
Weszli. Cisza. Ola wskazała kotarę. Tomek odsunął ją — na łóżku leżał bardzo chudy mężczyzna.
— Dzień dobry, a pan kto? — spytała Ola zza pleców Tomka.
— Dzień dobry — zachrypiał. — Jestem Marek, twój wujek.
Ola nie znała żadnego Marka. Zamknęli kotarę i wyszli.
— No widzisz, wujek, a ty się bałaś. Dobra, lecę — mama czeka.
Gdy wróciła Anna, Ola zarzuciła ją pytaniami.
— To twój wujek Marek, mój młodszy brat. Siedział długo w więzieniu, wyszedł chory. Nie pamiętasz go, byłaś mała. Ledwo doszedł, a twój ojciec powiedział: „Niech u nas zostanie, może ziołami go podratujemy”. Ale chyba nie ma nadziei.
Marek, młodszy brat Anny, zawsze był urwisem. Gdy miał szesnaście lat, z kolegami włamał się do sklepu w sąsiedniej wiosce. W kasie nie było grosza, ale ukradli cukierki, ciastka, papierosy i wódkę. Schowali w lesie, upili się. gwałtownie ich złapali — Marek dostał trzy lata. Potem trafił do dorosłego więzienia. Wrócił ledwo żywy, miał dwadzieścia pięć lat.
Ola nie mogła zasnąć, słysząc kaszel wuja. Przypomniała sobie, iż w wiosce mieszka babcia Bronisława, znachorka.
— Po szkole do niej wpadnę — pomyślała. — Może coś poradzi.
Babcia posadziła ją przy stole, nalała herbaty, podała pierogi.
— Mów, dziecko, co się stało? — Ola opowiedziała wszystko.
Bronisława słuchała, potem wstała, wyjęła z półek woreczki i coś napisała na kartce.
— Masz, wszystko opisane, jak parzyć i podawać.
— Dziękuję, babciu! — Ola pobiegła do domu.
Gdy wróciła Anna, pokazała jej zioła.
— Mamo, babcia Bronisława dała nam lekarstwa. Będziemy leczyć wujka. Ja się tym zajmę.
Anna skinęła głową — nie wierzyła w zioła, ale nie protestowała. Każdego ranka Ola wstawała wcześniej, parzyła napary i stawiała wujkowi przy łóżku.
— Olu, ty niepokorna — mówił Marek, patrząc na nią z wdzięcznością. Tylko ona wierzyła, iż przeżyje.
Raz jeszcze poszła do babci Bronisławy, ta pochwaliła ją:
— Dobrze robisz. Niech wstaje powoli, siada, potem chodzi. Ziemia daje siłę.
A Ola postanowiła, iż wyleczy wujka. I on już w to wierzył. Siadał, potem wstawał. Brał leki od felczera, ale Ola była pewna, iż to jej zasługa. Anna gotowała pożywnie — Marek zaczynał nabierać sił.
— Wujku, wstawaj! — Pewnego dnia Ola zarządziła. — Wyjdziemy na podwórko.
— Niepokorna jesteś — powtarzał.
Pewnej nocy, leżąc sam, spojrzał na ikonę w kącie i pierwszy raz w życiu pomodlił się:
— Boże, wybacz mi. Pomóż tej dziewczynce uleczyć moje ciało i duszę. Widzisz, jak daje mi całe swoje serce. jeżeli tak o mnie dba, to znaczy, iż to jej potrzebne bardziej niż mnie.
Codziennie Ola prowadziła wujka na podwórko. Szedł z laską, ona niosła stołek — gdy się zmęczył, siadał.
Kazała mu chodzić boso po trawie. Rodzice dziwili się jej cierpliwości.
— Pewno zostanie lekarzem — mówili.
Latem chodzili już nad rzekę. Potem Marek wszedł do wody.
— Dobrze, Olu, ochłodziłem się.
Pod koniec lata kaszel minął. Marek pomagał w gospodarstwie, zimą odgarniał śnieg.
— Jeszcze nie jesteś silny — krzyczał na niego szwagier.
— Nie mogę tak siedzieć — odpowiadał.
Lubił patrzeć, jak krowPewnego dnia Marek poznał Kasię, wdowę z sąsiedniej wsi, i Ola, widząc, jak jej wujek znów zaczyna się uśmiechać, zrozumiała, iż największe uzdrowienie przychodzi nie przez zioła, ale przez serce.