Nieudana operacja
Jakub nie wyszedł, tylko wywalił się z samochodu. Miał za sobą tylko trzy zwykłe operacje, a czuł się, jakby całą zmianę ciągnął worki z cementem. Plecy bolały, w głowie dudniło, oczy paliły się jak po nieprzespanej nocy.
W domu runął na kanapę, nie rozbierając się, zamknął oczy i momentalnie zapadł w sen. Obudził go przenikliwy dzwonek telefonu. Szyja bolała od niewygodnej pozycji, nie miał siły wstać. “Cholera. Chyba się rozchorowałem” — pomyślał Jakub, z trudem otwierając powieki.
Telefon milkł na chwilę, po czym znowu rozbrzmiewał irytującą melodią. “Trzeba było ją zmienić”. Niechętnie wyciągnął komórkę z kieszeni kurtki.
— Tak? — ochrypłym od snu głosem odpowiedział. Odchrząknął. — Tak — powtórzył już pewniej.
— Kubuś, jestem na lotnisku. Samolot za godzinę. Tata leży w szpitalu po zawale. Podmienisz mnie, co? Nie mam kogo innego poprosić — usłyszał w słuchawce głos kolegi i przyjaciela, Darka Wójcika.
— Nie czuję się najlepiej. Rozchorowałem się. Zadzwoń do Tomka.
— Daj spokój. Wypij kawę, weź leki. Tomek ma żonę, sam wiesz, nadgodziny potraktuje jak zdradę. Paweł pozostało zbyt zielony. Marek nie wytrzyma dwóch zmian z rzędu, nie ten wiek. Wracam pojutrze. Wyciągniesz mnie? Odpracuję.
“Jak zwykle — ratuj, choćbyś miał się rozpaść. Akurat teraz” — pomyślał Jakub.
— Dobra — westchnął ciężko.
— Co mówiłeś? — doprecyzował Darek.
— Mówię, iż podmienię. Szczęśliwej podróży.
— Jesteś prawdziwym przyjacielem. Ja za ciebie… — zaczęła się radosna tyrada Darka, ale Jakub nie słuchał, rozłączył się.
Do nocnej zmiany jeszcze trochę czasu. Jakub wziął prysznic, ogolił się, wypił mocną kawę. Trochę mu ulżyło. Znowu jechać do szpitala, z którego wrócił kilka godzin temu — nie miał na to ochoty. “Daję radę. Może będzie spokojnie” — pomyślał i zaczął się przebierać.
Przez kilka godzin na oddziale panowała cisza. Niestrudzenie ciągnęło go w sen, ciężka głowa opadała na stół. Jakub potrząsnął nią, próbując się otrząsnąć. Kolejna kawa pomogła tylko na chwilę.
— Jakub Andrzejewicz — usłyszał głos z oddali.
Ktoś potrząsał nim za ramię.
Zasnął. Podniósł głowę znad stołu. Przed nim stała pielęgniarka Kinga.
— Jakub Andrzejewicz, przywieźli chłopca…
— Tak, zaraz schodzę — powiedział, zrzucając z siebie resztki snu.
Jakub ochlapał twarz zimną wodą, czekając, aż zagotuje się czajnik. Nasypał do kubka dwie łyżki kawy, zawahał się i dosypał trzecią. Oparzył się, pijąc gorący napar, poprawił czepek i ruszył na dół, do izby przyjęć.
Dwunastoletni chłopiec leżał skulony na łóżku. Jakub ostrożnie go zbadał.
— Pani jest matką? — zwrócił się do bladej, szczupłej kobiety.
— Co z nim, doktorze? — uniosła na niego ogromne, przerażone oczy.
— Dlaczego wcześniej nie wezwaliście karetki? — zapytał ostro, z wyrzutem.
— Wróciłam z pracy, syn odrabiał lekcje. Potem zwymiotował. Temperatura skoczyła. Ukrywał, iż boli go brzuch od kilku dni. Co z nim? — chwyciła Jakuba za rękę, głos jej drżał.
— Kinga, wózek! — krzyknął, nie odrywając wzroku od bladej twarzy kobiety. Wyrwał rękę z jej uścisku. — Proszę podpisać zgodę na operację. — Podsunął jej dokument.
— Operację? To zapalenie wyrostka? — spytała.
— Zapalenie otrzewnej. — Jakub spojrzał na nią ze współczuciem.
W jej oczach zastygł przerażający lęk.
— Proszę podpisać. Nie ma czasu — powtórzył.
Podpisała bez czytania i znowu chwyciła go za rękę.
— Doktorze, proszę uratować mojego syna!
— Zrobię, co w mojej mocy. Proszę nie przeszkadzać.
Kinga już przyprowadziła wózek. Razem przenieśli na niego chłopca i ruszyli w stronę windy. W pustym korytarzu głośno odbijały się ich pośpieszne kroki i skrzypienie zużytych kół.
Kobieta nie odstępowała, mówiła coś, ale Jakub nie słuchał, myślał tylko o operacji.
Gdy wszedł na salę operacyjną, chłopiec już leżał pod narkozą. Wszystko zeszło na dalszy plan. Ręce działały automatycznie, umysł pracował precyzyjnie. Operacja trwała już drugą godzinę. Na moment Jakub przymknął zmęczone oczy, aż krzyk Kingi przywołał go do rzeczywistości.
Spod jego palców trysnęła krew, zalewając pole operacyjne.
— Ciśnienie spada! — krzyknął anestezjolog.
Jakub powoli wyszedł z sali. Spocona koszula przykleiła mu się do pleców. Nogi drżały z wysiłku i napięcia. Oparł się o chłodną ścianę. Zobaczył biegnącą w jego stronę kobietę. “Matka” — domyślił się.
Zatrzymała się o krok od niego, jakby uderzyła w niewidzialną ścianę.
Twarz blada, oczy ogromne, zmęczone strachem i oczekiwaniem.
Jakub odwrócił wzrok. Kobieta westchnęła, zakryła usta dłonią i zachwiała się. Złapał ją, zanim upadła, posadził na krześle pod drzwiami sali.
— Kinga, amoniak! — krzyknął w pusty korytarz.
Kinga podbiegła z flakonikiem, podsunęła pod nos kobiecie nasączoną wacik. Matka chłopca odchyliła głowę, odsuwając rękę pielęgniarki, i otworzyła oczy.
— Wszystko w porządku? — Jakub wpatrywał się w jej bladą twarz.
Nie odpowiedziała. Powoli wstała i odeszła pustym szpitalnym korytarzem. Jakub patrzył za nią. “Tylko kobieta potrafi tak… wytrzymać” — pomyślał.
W pokoju lekarzy długo siedział, opierając głowę na dłoniPo dwóch miesiącach Jakub i Weronika, matka chłopca, stanęli przed jego grobem, trzymając się za ręce, i w końcu pozwolili, by łzy przyniosły im ulgę.