Nietypowe sanatorium zaprasza na "radioaktywne wakacje". Tu gorąca woda niszczy zegarki

gazeta.pl 8 godzin temu
Tadżykistan kusi gości radzieckim kolosem, w którym czas płynie jak w starym filmie. W tym nietypowym sanatorium kuracjusze zanurzają się w radioaktywnych basenach czy poddają elektrowstrząsom, co dla wielu Europejczyków może być nie do pomyślenia. Jaka jest historia tego tajemniczego miejsca?
Khoja Obi Garm leży w sercu gór Hissar, około 1800 metrów nad poziomem morza, w tadżyckim Varzob. Brutalistyczny gmach z czasów ZSRR wciąż gości kuracjuszy spragnionych nietypowych kąpieli i surowego klimatu górskiego spa. Jednak zamiast luksusów i znanych nam zabiegów czeka tu radon, beton i duch epoki, w której wszyscy mieli być równi. Nie ma modnych bąbelków ani puszystych szlafroków, ale jest coś, czego próżno szukać w zachodnich kurortach. Warto zajrzeć do środka i zobaczyć, co tak naprawdę przyciąga ludzi do tej osobliwej oazy.


REKLAMA


Zobacz wideo 'Bramę do piekła' przypadkiem stworzyli naukowcy z ZSRR


Historia Khoja Obi Garm. Spa, które jest jedyne w swoim rodzaju
Pierwsze prowizoryczne namioty dla robotników rozbito tu już w 1934 roku, kiedy idea obowiązkowych urlopów zdrowotnych była jednym z filarów radzieckiej polityki socjalnej. Lenin wierzył, iż zmęczony robotnik to słaby robotnik, a zdrowie klas pracujących było na wagę złota. Z roku na rok sanatorium rozrastało się, aż w 1983 roku stanęła tu ogromna, betonowa bryła w stylu brutalizmu: siedem pięter, setki pokojów i monumentalne kolumny, które mogłyby posłużyć za scenografię filmu o Bondzie. Źródła bijące spod skał Hissar były od zawsze sercem tego miejsca. Gorąca woda, przesycona radonem, uchodziła za cud natury, a kąpiele w niej miały leczyć artretyzm, reumatyzm i całe zestawy radzieckich chorób zawodowych.


Niektórzy mówią, iż w tamtych czasach urlop w tym miejscu to był luksus zarezerwowany dla tych, którzy umieli się przypodobać kierownictwu fabryki. Na korytarzach pachniało parafiną i ziołami, a głośniki cicho szumiały propagandowymi hasłami. Kiedy w latach 90. Tadżykistan pogrążył się w krwawej wojnie domowej, Khoja Obi Garm opustoszało, a mury zaczęły porastać mchem. Dopiero polityczne porządki nowego przywódcy, Emomaliego Rahmona, przywróciły mu dawny status, choć z nowymi portretami na ścianach i jeszcze większą aurą dziwnej, nostalgicznej grozy. Dziś między betonowymi korytarzami słychać echo śmiechów, ale też wspomnień o kraju, którego już nie ma. ale w Khoja Obi Garm przez cały czas można zanurzyć się w tej dziwnej, radioaktywnej legendzie. W przenośni i całkowicie dosłownie...


Miejsce przez cały czas działa i przyciąga kuracjuszy. "Alternatywne" metody leczenia mają działać
Dziś, jeżeli ktoś ma w sobie nutkę szaleństwa, może wsiąść do busa z Duszanbe i w kilka godzin dotrzeć na koniec krętej drogi, gdzie czeka ta betonowa twierdza. Sanatorium przyjmuje setki gości rocznie, a wśród nich znajdziemy emerytów, weteranów wojskowych, ale też ciekawskich turystów z różnych krajów, którzy słyszeli o "radioaktywnych wakacjach". Na miejscu obowiązuje szybki, niemal wojskowy dryl: rejestracja, wizyta u lekarza, przydział czterech zabiegów dziennie. Każdy krok pieczołowicie odnotowuje się w książeczce, a każda pieczątka to jak mały triumf nad schorowanymi stawami.


W radonowym basenie woda parzy skórę i "zjada zegarki", a w dusznych parowych salach nagość przestaje krępować. - Takiej wody nie znajdziesz nigdzie indziej - zapewnia dr Izatullo Dusov w rozmowie z "The New York Times", choć Światowa Organizacja Zdrowia radzi ograniczyć takie przyjemności do 15 minut. Jedni wierzą, iż radon robi cuda z bolącymi kolanami, inni przyjeżdżają dla atmosfery z innego świata, beczek do opalania, pijawek, lewatyw z górskim shilajitem (żywicową substancją powstającą w wyniku rozkładu górskich roślin) czy "masażu King Konga", który wygląda jak eksperyment z radzieckiego laboratorium.


Pomiędzy zabiegami weterani wojny domowej opowiadają o dawnych czasach, a sprzątaczki regulują brwi i popijają gorącą herbatę z lokalnego rumianku. Wieczorami, gdy z głośników płyną stare tadżyckie pieśni, wielu czuje, iż choć to miejsce nie ma nic wspólnego z zachodnim spa, to jednak ma coś, czego nie da się skopiować. - Powinienem był zacząć tu przyjeżdżać dużo wcześniej - przyznaje Aktan Hudusov, 64-latek cytowany przez NYT. I choć niektórzy eksperci straszą promieniowaniem, nikt nie odmawia tu drugiej rundy w "magicznej" parówce. Czy odważyłbyś/odważyłabyś się zanurzyć w radioaktywnym basenie? Zapraszamy do udziału w sondzie oraz do komentowania.
Idź do oryginalnego materiału