Nieszczęśliwa

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Dziennik, 15 listopada**

Ewa rosła jak chwast przy drodze — bez opieki, bez ciepła, bez zwykłego ludzkiego „jesteś ważna”. Ubrania dostawała po kimś, często tak zniszczone, iż przez dziury widać było chude kolana. Buty zawsze przeciekały — raz woda się wlewała, raz podeszwa odpadała. Żeby nie bawić się z fryzurą, matka obcinała córkę „na jeża”. Jednak włosy i tak sterczały na wszystkie strony, jakby krzycząc o chaosie w jej życiu.

Do przedszkola Ewa nie chodziła. Może i chciałaby — tam, gdzie były dzieci, zabawki, ciepło… Ale rodzice mieli ważniejsze sprawy: gdzie zdobyć kolejną butelkę. Ojciec z matką pili, kłócili się, bili. Gdzieś znikali w poszukiwaniu alkoholu, a Ewa chowała się — w piwnicach, na klatkach schodowych. Wcześnie zrozumiała: im mniej cię widać, tym większa szansa, iż wyjdziesz cało. A jeżeli nie zdążyła uciec — potem ukrywała siniaki.

Sąsiedzi współczuli. Narzekali między sobą na Alę — matkę dziewczynki, która kiedyś była normalna, a teraz związała się z kryminalistą i stoczyła się. Najbardziej jednak żałowali właśnie Ewy. Żałowali — ale co mogli? Jedni podrzucali jedzenie, inni przynosili starą bluzę, ale jeżeli ubranie było w miarę dobre — matka natychmiast je sprzedawała, a pieniądze przepijała. Tak Ewa chodziła — obdarta, bosa, głodna.

Do szkoły poszła późno. I nagle okazało się, iż tam jest jej dobrze. Nauka przychodziła łatwo. Ewa starannie kreśliła litery, zgłaszała się, czytała wszystko, co wpadło jej w ręce. W bibliotece siedziała do zamknięcia, przewracając strony jak świętości. Nauczyciele dziwili się: skąd w tym zaniedbanym, cichym dziecku — tyle światła?

Ale klasa jej nie przyjęła. Nie rozumieli. Nie żałowali. Balili się. Zniszczone ubrania, nastroszone włosy, milczenie — to wszystko czyniło Ewę obcą. Nie bawiła się, nie śmiała, nie łapała żartów. A przede wszystkim — jej rodzice. Dzieci przedrzeźniały pijaną Alę i nazywały Ewę „nędzarą”. I to przylgnęło. Najpierw szeptem, potem głośno. Po kilku latach nikt już nie pamiętał jej prawdziwego imienia.

Nauczyciele, choć widzieli niesprawiedliwość, milczeli. Jedni ze strachu przed utratą „dobrych” rodziców uczniów. Drudzy z bezsilności. Trzeci — bo przywykli. A Ewa chowała się dalej.

Jej azylem był stary park za szkołą, przy zarośniętym stawie. Tam, pod wiekowym dębem, spędzała wieczory, a czasem choćby nocowała, kiedy w domu robiło się zbyt strasznie. Towarzystwem były bezdomne koty i psy. Dzieliła się z nimi jedzeniem, przytulała, mówiła do nich. Tam, pod szum liści, mogła oddychać.

Ojciec zmarł, gdy miała czternaście lat. Zamarzł w śniegu, pijany. Na pogrzebie były tylko Ala i Ewa. Matka płakała, biła się, wyła, a córka stała nieruchomo. Żadnych łez, żadnych słów. Tylko ciche ulżenie i wstyd, iż je czuje.

Po śmierci ojca matka zupełnie się rozpadła. Ataki, krzyki, dni bez pamięci. Często nie rozpoznawała Ewy. Wtedy dziewczyna zaczęła dorabiać — sprzątała klatki, nosiła wodę, pomagała sąsiadom. Ci rzucali jej drobne. Za te pieniądze Ewa kupowała książki o medycynie — wierzyła, iż kiedyś uleczy matkę.

Tymczasem w szkole zrobiło się jeszcze gorzej. Ktoś się dowiedział, iż Ewa pracuje jako sprzątaczka — i zaczęły się nowe drwiny. Najbardziej dokuczała Kinga — szkolna gwiazda, córka zamożnych rodziców.

— Słuchaj, nędzarko! Znowu lecisz grzebać w śmieciach? — krzyczała za Ewą, gdy ta biegła po lekcjach.

Ewa milczała. Uczyła się nie słyszeć. Ale każdy raz bolał jak kamień w piersi.

— Dlaczego oni tak robią? — szeptała kundlowi, który ocierał się o jej nogi. — Co im zrobiłam? Czy to sprawiedliwe?..

A potem pojawił się on. Krzysztof Nowak. Nowy uczeń. Przystojny, wysoki, ciemnowłosy. Przyjechał z rodzicami z Poznania. Sportowiec, inteligentny, spokojny. Wszystkie dziewczyny zakochały się od pierwszego wejrzenia. Ewa też. Ale ukrywała to. Za każdym razem, gdy przechodził obok, serce podskakiwało, a policzki płonęły. Modliła się, by nikt tego nie zauważył.

Kinga od razu uznała, iż Krzysztof jest jej. Eleganckie stroje, makijaż, perfumy — szła na wojnę. Nikt nie śmiał z nią konkurować. Ewa choćby nie marzyła — nie miała nadziei.

Pewnego dnia, spóźniona przez atak matki, Ewa wpadła do klasy i upuściła podręcznik medyczny. Kinga podniosła go.

— Co tu mamy? „Psychiatria”? Odeszłaś rozumem, nędzarko? Jak twoja matka?

I Ewa pękła. Zatykała usta, by nie krzyczeć, wybiegła z klasy. W drzwiach uderzyła w ramię wchodzącego Krzysztofa. Odwrócił się — nie zrozumiał.

Ewa przybiegła do parku. Do dębu. Padła w śnieg. Płakała.

Wtedy zobaczyła psa, który wyszedł na lód. Jak ten pękł. Jak zwierzę wpadło do wody.

Ewa ruszyła na ratunek. Rozebrała się. Pełzła. Dotarła do psa — i sama wpadła pod lód. Lodowata woda sparaliżowała, odebrała oddech. Pies miotał się obok. Ewa próbowała płynąć. Tracila siły. A wtem — czyjeś ręce. Mocne ręce wyciągnęły ją na brzeg. I psa też.

Na śniegu stał Krzysztof.

— Chodź. Moja mama jest lekarzem. Zamarzłaś. Mieszkamy niedaleko — mówił, zdejmując mokrą kurtkę i owijając ją wokół niej.

Ewa kiwała głową, ledwo rozumiejąc słowa.

Następnego dnia przyszli do szkoły razem.

— Żartujesz?! — wrzasnęła Kinga. — Toż to nędzara!

Krzysztof odpowiedział spokojnie:

— Nędznym może być tylko serce. A twoje jest najbiedniejsze, jakie widziałem.

Kinga cofnęła się. W klasie zapadła cisza. Ewa usiadła w ławce. Po raz pierwszy — nie sama. I po raz pierwszy — z podniesioną głową.

Teraz miała kogoś przy sobie. KogoI pomyślałem wtedy, iż może wreszcie los się do niej uśmiechnął, choć przecież nic nie przychodzi łatwo, ale najważniejsze, by nie przegapić swojej szansy.

Idź do oryginalnego materiału