Nagły zwrot
Katarzyna nigdy nie żyła sama. Najpierw mieszkała z rodzicami, potem wyszła za mąż, a dwa lata później urodziła im się córka, Zosia.
Nawet gdy mąż ją zostawił, przez jakiś czas żyła tylko z Zosią. A teraz została zupełnie sama. Chodziła po pustym mieszkaniu i nie wiedziała, po co żyć. Świat się zawalił, przed nią majaczyła samotna starość i zapomnienie.
Nie rozumiała, co się stało, co było z nią nie tak? Z mężem nigdy nie kłócili się na poważnie. Tylko drobiazgi. Nie naciskała na niego, pozwalała wychodzić z kolegami, dbała o czystość i porządek. W lodówce zawsze stał garnek z zupą, a na kuchence ciepły obiad.
Katarzyna zachowała figurę choćby po ciąży. Nigdy nie była krągła. W czasie karmienia biust się powiększył ku euforii męża, ale potem wrócił do poprzedniego rozmiaru. Ale przecież nie dlatego się rozwodzą. Wszyscy mówili, iż ona i Jarosław pasują do siebie.
Oczywiście, Katarzyna nie była ślepa. Widziała, iż mąż się zmienił. Nie, nie zostawał po pracy, ale zaczął bardziej dbać o siebie. Wybierał krawaty do koszul, zrobił modną fryzurę.
— Dlaczego nie nosisz sukienek? — zapytał kiedyś.
— No jak to? Noszę, na święta — odparła zdziwiona.
Nigdy wcześniej nie interesowało go, w czym chodzi.
— Jakaś dziś blada. Źle się czujesz?
— Zawsze taka jestem. Czepiasz się? — wybuchnęła.
Pewnego dnia jednak się umalowała, nałożyła róż i tak poszła do pracy.
— Zmyj, nie pasuje ci — rzucił mężczyzna, gdy wrócił wieczorem.
— A w pracy cały dzień mi komplementowali — odparła urażona, ale posłusznie zmyła makijaż.
— Myślałam, iż teraz będziesz przychodzić do pracy zawsze taka ładna — powiedziała koleżanka następnego dnia.
— Mężowi się nie spodobało.
— Pewnie zrozumiał, iż jeżeli codziennie będziesz tak wyglądać, zwariuje z zazdrości.
Katarzyna nie sprzeciwiła się.
Pewnego dnia zadzwoniła przyjaciółka i umówiły się w kawiarni. Kinga była piękna i wyrazista, ale od lat się przyjaźniły.
— Jak ty to robisz, iż bez diet masz taką figurę? A ja muszę się ograniczać, inaczej rozrosnę się jak drożdżówka — westchnęła Kinga.
— Nie udawaj. Faceci łamią karki, jak cię widzą — zaśmiała się Katarzyna.
— Na ciebie też by patrzyli, ale nie dajesz im szansy. Masz piękne nogi, grzech chować je w spodniach. Powinnaś nosić ołówkową spódnicę. Od dawna trzeba było się ostrzyc, przefarbować. Myślę, iż ruda by ci pasowała. W końcu zajmij się sobą, wyglądasz jak emerytka.
Katarzyna wiedziała, iż Kinga nie mówi tego bez powodu.
— Kinga, co ja ci zrobiłam? Zawsze mówiłaś…
— Co tam mówiłam — przerwała. — Nie patrz tak na mnie. — Odwróciła wzrok. — Przepraszam. Widziałam twojego Jarosława z młodą dziewczyną. Taki niewinny kwiatek, ze dwadzieścia lat. Patrzył na nią tak…
Katarzyna zamknęła oczy i potrząsnęła głową.
— Przestań!
— Kasiu, nie chciałam cię urazić. Ale ty od lat jesteś w tym samym wizerunku, nie zmieniasz się. Facet ma oczy. Od twojej nudy aż zęby bolą.
— To nieprawda! — Wstała i wybiegła.
W domu długo siedziała na brzegu wanny, wpatrzona w kafelki.
— Mamo, tata przyszedł — zawołała Zosia, pukając.
Katarzyna opłukała twarz i wyszła. Córka poszła do swojego pokoju, a mąż siedział w kuchni z rękami złożonymi na stole.
— Przepraszam, nie zdążyłam zrobić kolacji. Byłam z Kingą.
— Nie chce mi się jeść. Więc już wiesz — powiedział.
— Co mam wiedzieć? — spytała, choć od razu zrozumiała. „Więc Kinga nie kłamała”.
— Kocham inną kobietę. Walczyłem, ale to silniejsze ode mnie. Wiem, jest o połowę młodsza, ale nie mogę bez niej żyć. Przepraszam. Spakuję się i wyjdę.
Nie zatrzymywała go. Potem zdradziła ją też Zosia. Często chodziła do ojca. Katarzyna nie protestowała, dopóki córka nie zaczęła przynosić prezentów. Nowa kobieta męża obdarowywała ją koszulkami, krótkimi sukienkami, kosmetykami.
— Patrz, co dostałam od Darii! — chwaliła się. — Jest super! Pasuje mi?
— Nie powinnaś tam chodzić i brać prezentów.
— Dlaczego?
— Bo zabrała ci ojca!
— No i co? Ona jest młoda i fajna, a ty… Nudna. Dobrze, iż tato odszedł.
Sprawy się pogorszyły. Córka zaczęła używać nowych słów, farbowała włosy na zielono i różowo, malowała się mocno. Nauczyciele skarżyli się na jej zachowanie.
Ale łatwiej zatrzymać pociąg niż dotrzeć do córki. Na każde słowo słyszała: „A Daria mówi…”, „Daria uważa…”
Katarzynę trzęsło na samo imię. Próbowała zabronić córce chodzić do ojca, ale Zosia zagroziła, iż się wyprowadzi.
— Więc jestem złą matką? Daria jest lepsza? W porządku, idź do nich. Tylko jak urodzi, wyrzucą cię za drzwi.
— Serio? Mogę mieszkać z tatą? — spytała chłodno.
— Tak, ale niech mi zadzwoni i powie, iż cię bierze.
Nazajutrz zadzwonił Jarosław.
— Zosia mówi, iż chcesz, żeby mieszkała ze mną.
— Zosia mówi? Ona mnie do tego zmusiła. Nie radzę sobie. Jest niegrzeczna, źle się ubiera, opuszcza lekcje. A to wszystko przez twoją Darię.
— Dobrze się dogadują. A ty po prostu jesteś zła… Zgadzam się, żeby Zosia mieszkała z nami.
I córka odeszła. Katarzyna wściekała się z bezsilności. Prawie nie jadła, schudła jeszcze bardziej. Zosia dzwoniła tylko po to, by posypać solą ranę. „Poszłyśmy z Darią na koncert…” Nienawiść do tej kobiety wypełniała ją po brzegi.
Matura poszła Zosi słabo, nie dostała się na studia. I nie chciała.
Potem zadzwonił mąż. Powiedział, iż Zosia wyprowadziła się z jakimś chłopakiem do wynajmowanego mieszkania.
— I jąKatarzyna w końcu zrozumiała, iż czas odpuścić przeszłość i zacząć żyć na nowo.