Niespodziewani goście, mieszane uczucia i pokusa w powietrzu.

newsempire24.com 2 tygodni temu

**Pamiętnikowe zapiski**

Goście zjawili się niespodziewanie, a Halina tylko się skrzywiła. Syna ucieszyła widok, ale ta „ważka”, która wokół Michała się kręci… A on? Głuptak, rozmarzony jak cielę, tfu.

— Mamo, cześć! Przyjechaliśmy z Irenką w odwiedziny!

— Widzę… — Halina objęła syna, uśmiechając się kwaśno.

— Mamusiu… mamy dobrą nowinę!

— Jaką taką?

— Złożyliśmy papiery! Tadaaam!

— Ojej, tak wcześnie?

— Co znaczy „wcześnie”? Mamo, o co ci chodzi? Już rok jesteśmy razem, czas się ustatkować.

— No cóż… skona złożyli, to złożyli. Rozgośćcie się. Muszę lecieć do sklepu, coś kupię.

Halina potrzebowała odetchnąć, pobyć sama. Jak to się stało, iż jej Miś, jej niedźwiadek, dorósł, wyjechał do Warszawy i teraz tam żyje, pracuje, a teraz się żeni…

— Mamo, jaki sklep? Przywieźliśmy pełno jedzenia!

Halina usiadła, opuszczając ręce. Chciało jej się płakać, położyć na łóżko, jak za dzieciństwa, zwiniętą w kłębek. Ta „ważka” — tak nazywała narzeczoną syna — kompletnie jej nie odpowiada. Za ruchliwa, za głośna. Michałowi potrzeba spokojnej dziewczyny, miejscowej.

A weźmy Anię Kowalską — jaka dziewczyna! Spokojna, gospodarna, skończyła księgowość, pracuje, do biblioteki chodzi. Siedzieli w szkole w jednej ławce! Czemu jej nie wziął? Mogliby mieszkać w mieście, a przyjeżdżać do domu, wnuki wozić. Kowalscy to porządni ludzie, z takimi się spowinowacić to zaszczyt. A on co wymyślił? Jakąś „warszawiankę” znalazł i się z nią nosi jak z wymalowaną torbą. Tfu, oczy by nie patrzyły.

Młodzi rozłożyli zakupy — szynki, kiełbasy, wędliny, owoce… Trzeba miejsce w lodówce zrobić, na specjalną okazję. Jutro trzeba coś ugotować, rodzinę i sąsiadów zaprosić. A gdzie ten Genek znowu? Obiad dawno, a on pewnie w polowej stołówce. No ale skoro mu tam smakuje…

— Maaamo, pójdziemy nad jezioro!

— Idźcie, co wam tam…

Nad jezioreczko jej się zachciało! Gdyby przyjechał sam, może by w ogródku pomógł, ojcu coś zdziałał. A z tą księżniczką — na wodę im się zebrało.

Cały dzień Halina kręciła się jak wrzeciono. Na jutro zaprosiła ludzi, żeby zaręczyny odhuczeć. Padła ze zmęczenia, przymknęła oczy na chwilę… aż tu nagle:

— Co wy tu robicie?!

— Mamo, kolację szykujemy, chcieliśmy pomóc.

— Kolację?! A po co wam odświętna zastawa? Są miski w szafce, kubki… Genek, ty nic nie mówisz?!

— A co mam gadać? Dobrze robią. Po co ta zastawa staje, kurzem się pokrywa?

— Zwarjowaliście?! Oj, ojojoj… a te kieliszki kryształowe, salaterki… Co się dzieje?!

— Mamo, co się dzieje? Stołujemy się odświętnie, rodzinnie, a ty płaczesz o salaterki i kieliszki?

Halina machnęła ręką i wyszła. Kątem oka widziała, jak ta „ważka” kroi przywiezione wędliny. Szkoda… na specjalną okazję odkładała.

— Mamo, przebierz się i chodź do stołu! — wołał syn.

Wyszła… i oczy jej wyszły na wierzch. Nowy obrus, kieliszki do wina… Porcelana, nad którą lata się trzęsła — a oni wyciągnęli wszystko. A Genek? W nowej koszuli, spodniach od święta…

— Halina, no rany, przebierz się! Święto przecież, syn z dziewczyną przyjechał!

— Z… jaką dziewczyną? — warknęła przez zęby.

Mich podszedł, wziął ją za ręce, ale wyrwała się. Krzyczała, iż to jej dom i ona tu rządzi. O zastawę wziętą bez pytania, o wędliny, które chciała zachować…

— Dosyć! — Genek walnął pięścią w stół. — Gdzie u mnie siedzi twój „specjalny przypadek”? — uderzył się w gardło. — Wierzysz?

Całe życie jemy z brzydkich misek, pijemy z przedwojennych kubków, a teraz mamy trzy komplety porcelany! Sto lat kurzą się, a my żyjemy jak dziady. Halina, to NASZ dom. Michał ma takie prawa jak my. Synu, wyciągnij ten dywan — w kącie zwinięty, pewno mole go zjadły. A ty, Halina, idź się przebrać. Szafa pęka od ubrań, a ty chodzisz jak niedorobiona.

Halina stała, mrugając. W końcu poszła… i włożyła najlepszą sukienkę, złote kolczyki, pończochy i pantofle.

Wpadła ciotka Lucyna, sąsiadka:

— Ojej, kto umarł?

— Tfu na ciebie! — warknęła Halina. — Siadaj, Michał z… — ledwo powstrzymała „ważkę» — z przyszłą córką przyjechał.

— Halina, nie kłamiesz? Nikt nie umarł? Twoja matka dziś tylko raz przez próg przeszła?

— Ciotka, co ty pleciesz? Jedz, pij — to dzieci przywiozły, kiełbasę.

— Patrzcie… A ja nieodświętna.

— Jutro się ubierzesz — rzekł Genek. — Jutro świętujemy.

Ciotka gwałtownie wstała i pobiegła po wsi opowiadać, jak Halina z Genkiem oszaleli: jedzą z porcelany, piją z kryształem, on w koszuli od ślubu, ona w aksamitnej sukni…

Gdy się już mieli kłaść, wtargnęła matka Haliny. Zobaczyła obrus, serwis…

— Co to?! — zawyła. — Zwarjowałaś?!

— Teściowo, idź do domu i tam rządź! Tu mój dom!

— Pijany jesteś?! Halina, ty w nowej koszuli noczą?!

— Mamo, zabierzesz te talerze, to więcej tu nie wrócisz.

— Co?!

— Słyszałaś. U siebie rządź. Chodzimy jak obdartusy, jemy z brzydkich naczyń. A dziś piliśmy herbatę z porcelany — raj, nie to co z kubka.

Nazajutrz wieczorem dom był pełen gości. Wszyscy chcieli zobaczyć odważnych Halinę i Genka, którzy zamiast odkładać wszystko „na potem”, wyciągnęli zastawę.

— Wódka z kryształu lepsza, co, Ludka? — śmiał się kum Piotr.

— Dam ci wódkę!

— No weźcie się nie pyskujcie! Pijemy, świętujemy!

I takHalina westchnęła i pomyślała, iż może jednak ten “szczególny dzień” nadszedł już dawno, tylko ona zbyt długo go nie zauważała.

Idź do oryginalnego materiału