Niespodziewani goście, euforia z syna, ale irytująca obecność owada.

polregion.pl 3 godzin temu

Goście przyjechali nagle, Halina skrzywiła się, synek cieszył, ale ta ważka, co wokół Michała się kręci, a on… cielak rozesmiany, aż oczy bolą patrzeć.

– Mamo, cześć, przyjechaliśmy z Irenką w odwiedziny.
– No widzę – obłapiając syna i kwaśno się uśmiechając, rzuca Halina.
– Mamusiu… mamy radosną nowinę.

– Jakąż to?
– Złożyliśmy papiery, tadaaam!
– Ojej, a czemu tak wcześnie?

– Jak to wcześnie? Mamo, co ty? Jesteśmy już rok razem, postanowiliśmy się pobrać.
– No cóż, skoro złożyliście, to złożyliście, rozgośćcie się, muszę lecieć do sklepu, coś kupię.
Halina potrzebowała odetchnąć, pobyć sama. Jak to się stało, iż Miś, jej niedźwiadek, wyrósł, wyjechał do wielkiego miasta, żyje swoim życiem, pracuje, a teraz się żeni…

– Mamusiu, co za sklep, przywieźliśmy wszystko, zakupów pełno.

Halina usiadła, opuszczając ręce ze zmęczenia. Chciało jej się płakać, położyć na łóżku, jak w dzieciństwie, zwinięta w kłębek. Ta ważka – tak Halina nazywa narzeczoną syna – w ogóle się Gajce nie podoba, choć niech się dzieje, co chce. Taka rozkrzyczana, a jemu, Michałowi, przydałaby się spokojna dziewczyna, miejscowa.

Na przykład Ania Kowalska – co za dziewczyna, spokojna, gospodarna, skończyła księgowość, pracuje, do biblioteki chodzi, w szkole w jednej ławce siedzieli, czego chcieć więcej? Mogliby mieszkać w mieście, tylko przyjeżdżać, wnuczki przywozić. Kowalscy to porządni ludzie, gospodarni, z takimi się spowinowacić to honor. A on co wymyślił? Jakąś miejską modnisię znalazł i się z nią nosi, jak z malowaną lalką, oczy bolą patrzeć.

Młodzi rozładowywali zakupy – no, tu już nic nie powiesz, różne wędliny, kiełbasy, sery, owoce, oooo rany, trzeba miejsce zrobić, do lodówki wstawić, na specjalną okazję. Trzeba coś przygotować na jutro, sąsiadów i rodzinę zaprosić, co się odwlecze, to nie uciecze, choć może ślubu wcale nie będzie, ale tak trzeba. Gdzie ten Heniek znowu? Obiad dawno, czy w stołówce polowej jadł? No lubi tam jeść, dobrze, lecę zbierać, gotować.

– Maaamo, pobiegniemy nad rzekę.
– Biegnijcie, co mi tam… Nad rzekę jej się zachciało, ta modniara, gdyby bez niej przyjechał, toby i w ogrodzie pomógł, ojcu by dopomógł, a z tą księżniczką – na rzekę im się zachciało…

Cały dzień kręciła się Gaja, jak wiewiórka w kole. Na jutro ludzi zaprosiła, zaręczyny obchodzić. Zmęczyła się, położyła choć na pięć minut – ledwo oczy zamknęła, otwiera, o matko, co się dzieje?
– A wy co tu robicie? Co?
– Mamo, no kolację szykujemy, chcieliśmy pomóc, jak ty odpoczywasz.
– Kolację? A skąd wzięliście odświętną zastawę? Tam miski w szafie, szklanki, łyżki, Heniu, a ty co, nic nie mówisz?
– A ja co? Dobrze robią, po co ta zastawa stoi, kurz się na niej zbiera.

– Oszaleliście? Jak można? Oj, oj, oj, i te kieliszki kryształowe, i półmiski, co się dzieje.
– Mamo, co się dzieje? Co się dzieje – no nakrywamy do stołu, rodzinna kolacja, a ty płaczesz przez półmiski i kieliszki?
Halina machnęła ręką i wyszła do pokoju, kątem oka widząc, jak ta ważka kroi przywiezione wędliny. Schowała na specjalną okazję, myśli smutno Halina i wzdychając idzie do pokoju – po co adekwatnie?

– Mamo, przebierz się i chodź do stołu – woła syn.
Wyszła – o rany, i nowy obrus, i kieliszki, o rany, rany, co się stało, lata stała ta porcelana, trzęsła się nad nią, a oni… Wystawili wszystko… Heniek, no Heniek, elegant prawdziwy, patrzcie na niego… Przebrany, nowa koszula, trzy razy tylko zakładana, nowe spodnie, zupełnie mu odbiło?
– Gaja, no jezu, idź się przebierz, no, święto przecież, syn z córką przyjechali.
– Z… jaką córką – przejechała przez zęby – zupełnie ci odbiło?

– Mamo, no co ty? – syn podszedł do matki, wziął za ręce, ale wyrwała się, wpadła w szał i zaczęła wrzeszczeć, iż to jej dom i tu ona ustala porządek. Krzyczała o zastawę, którą wzięli bez pytania, o wędliny, które dzieci przywiozły w prezencie, a ona chciała zachować na specjalną okazję…
– Już – Heniek uderzył pięścią w stół – o co ci chodzi, matko?
– No gdzie ja mam twój specjalny przypadek – uderzył głośno dłonią w szyję – wierzysz, czy nie?

– Co to w końcu jest, chodzimy jak żebracy, jemy z jakichś bosych misek, pijemy z przedwojennych kubków, a mamy trzy pełne komplety zastawy, trzy!!! Stoją nieużywane, a my jemy z misek, tej zastawy…
– To nasze, Gaja, nie twoje, razem tu żyjemy i Miś też jest naszym synem, rozumiesz? I ma takie samo prawo decydować. Dawaj, synku, rozłożymy dywan, stoi w kącie zwinięty, na specjalną okazję. Już pewno mole go zjadły.
– A ty marsz się przebrać w nową sukienkę, szafa pęka w szwach, a ona chodzi jak żebraczka.

Stoi Gaja, oczami mruga, a potem nagle poszła i… włożyła swoją najlepszą suknię, złote kolczyki, pantofle i rajstopy, no proszę…
Wpadła ciotka Haliny, babcia Kunegunda, co za cuda? Gaja wystrojona jak panna młoda, Heniek w odświętnym, Miś z jakąś dziewczyną.
– A co to? Kto umarł?
– Tfu na ciebie, co pleciesz, chrzestna – poderwała się Halina – siadaj, Miś z… – o mało nie wyrwało jej się „ważka”, ale się powstrzymała – z przyszłą córką, a ty chodź, siadaj.

– Gaja – staruszka podejrzliwie mruży oczy – na pewno nie kłamiesz? Nikogo nie straciliście? Bo twoja matka dziś tylko raz przyszła…
– Oj daj spokój, ciociu, co ty pleciesz, siadaj no, masz, napij się. Jedz, no… to dzieci przywiozły, szynkę.
– O retyA na drugi dzień cała wieś żyła już tylko jednym tematem – jak to u Kowalskich zaczęli pić z kryształu i jeść z porcelany, a za nimi pół wsi poszło w ich ślady, bo w końcu po co czekać na ten „specjalny przypadek”, skoro można żyć od razu.

Idź do oryginalnego materiału