Poszłam do syna z domowym jedzeniem o siódmej rano, a on zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Jestem pewna, iż to wszystko przez jego żonę.
Nasze życie z mężem zawsze kręciło się wokół jednej osoby – naszego syna. Urodziliśmy go późno i od pierwszego dnia przysięgaliśmy sobie, iż nie poczuje się tak, jak ja w dzieciństwie. Dorastałam bez ojca, a mama była zimna i obojętna. Nie znałam matczynej czułości, więc postanowiłam, iż moje dziecko nigdy nie doświadczy takiego bólu.
Krzysiek stał się naszym całym światem. Pracowaliśmy bez urlopów, bez wolnych, zapominając o sobie. Wszystko dla niego. Gdy chodził do szkoły, wzięliśmy kredyt, żeby kupić mu mieszkanie w sąsiednim bloku. To były ciężkie dziesięć lat spłat, ale daliśmy radę. I gdy się żenił, miał już swoje lokum.
Nigdy nie zapomnę, jak na weselu uroczyście wręczyłam mu klucze. Jego narzeczona, Ania, i jej matka o mało się nie rozpłakały. Wtedy teściowa ciągle powtarzała, iż „dla swojej córki zrobi wszystko”, ale finalnie ani posagu, ani pomocy – wszystko wyszło od nas.
Pomagaliśmy dalej, jak umieliśmy. Kto, jak nie rodzice, wesprze młodą parę? Z euforią gotowałam, sprzątałam, przynosiłam zakupy, czasem pomagałam kupić sprzęty. Ania dzwoniła, pytając, gdzie leżą jakieś garnki – nie ona je kupowała, nie ona układała. Robiłam to z serca, bezinteresownie. Chciałam tylko zwykłego „dziękuję”.
Ale wdzięczność, jak się okazało, została w innym życiu. Zamiast niej – irytacja, niechęć, chłód. Wczoraj zrozumiałam: tu już mnie nie chcą.
Dzień zaczął się jak zwykle. Do pracy musiałam być o ósmej, więc już o siódmej stałam pod drzwiami Krzysia. Przyniosłam im bigos, świeży, pachnący. I nowe zasłony, pasujące do obrusów i serwet, które kupiłam im w zeszłym tygodniu. Chciałam zrobić niespodziankę. Wyjęłam torbę, klucz… Ale nie pasował. Zamki wymienili. Bez słowa.
Stałam zdezorientowana, jak obca. Zapukałam. Otworzył Krzysiek. Z uśmiechem podałam mu pojemnik, zaczęłam mówić o zasłonach… Ale on nie słuchał. Stał ze skrzyżowanymi ramionami, z kamienną twarzą.
„Mamo” – powiedział szorstko – „ty na serio? Jest SIÓDMA rano. Włazisz do nas o świcie i mam ci dziękować? To nie normalne. Jak tak dalej pójdzie, wyprowadzimy się. I nie powiemy ci gdzie.”
Zatrzasnął drzwi. Nie wziął jedzenia, nie spojrzał na zasłony. Zostałam oszołomiona. Musiałam obudzić sąsiadkę i zostawić u niej jedzenie dla nich.
Jechałam do pracy z gulą w gardle. Trzęsłam się. Jak można tak postąpić? Odeszłam od młodości dla syna. Nigdy nie żyłam dla siebie. Pomagałam, jak umiałam. Myślałam, iż to miłość, iż wciąż mnie potrzebują. A tu się okazało – iż tylko przeszkadzam. Jestem niechciana.
Teraz ciągle się mówi, iż rodzice nic nie muszą. Ale my z mężem nie tacy. Daliśmy od siebie wszystko. I więcej. A teraz słyszę: „mamo, nie wtrącaj się”. choćby „dziękuję” nie usłyszałam. Tylko groźba: „wyprowadzimy się”.
A Krzysiek nigdy taki nie był. To ona – Ania. To ona kazała zmienić zamki. To ona wmówiła mu, iż matka to problem. Że troska to kontrola i wtrącanie się. Ale czy to sprawiedliwe?
Czasem myślę: może faktycznie zawiniłam? Może powinnam się odsunąć? Ale jak nie pomagać? Jak się nie wtrącać, gdy wiesz, iż możesz ułatwić im życie? Po to są rodzice, nie?
Teraz siedzę i nie wiem, co dalej. Mój syn, ten Krzyś, dla którego żyłam – odtrącił mnie. I to przez obcą kobietę, która uznała, iż przeszkadzam.
A najgorsze, iż on choćby nie zrozumiał, jak bardzo mnie zranił.