**Dziennik, 15 maja 2024**
Dziś rano odprowadziłem żonę, Martę, do pracy, pocałowałem ją w policzek i zamknąłem za nią drzwi, myśląc, iż wreszcie będę miał chwilę dla siebie. Dzień zapowiadał się męcząco: praca zdalna, domowe obowiązki, a do tego wszystko w wynajętym mieszkaniu w Poznaniu, które wynajęliśmy po ślubie. Ledwo wróciliśmy z podróży poślubnej, a już musieliśmy ogarnąć codzienność. Mieszkanie nie było nasze, ale przytulne — świeżo wyremontowane, jasne, z widokiem na Wartę. Właściciele długo szukali lokatorów i wybrali właśnie nas — młodą, stateczną parę.
Tego dnia pracowałem w domu. Miałem elastyczny grafik: kilka dni w biurze, reszta — zdalnie. Włączyłem laptop, otworzyłem maile, zacząłem pracę, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Nie spodziewałem się nikogo. Za drzwiami stała moja teściowa, Halina Stanisławówna.
— Dzień dobry — powiedziałem, lekko mrużąc oczy.
— Przyszłam do córki. Wpuść — rozkazała i, nie czekając na zaproszenie, weszła do środka.
— Marty nie ma. Jest w pracy.
— To poczekam — odparła krótko i skierowała się w stronę kuchni.
— Proszę poczekać… teraz pracuję, mam zaplanowane spotkania online. Niech pani przyjdzie wieczorem, gdy Marta wróci — powiedziałem spokojnie, blokując jej drogę.
Halina Stanisławówna skrzywiła się, ale zawróciła i wyszła. Wieczorem Marta była zaskoczona:
— Mama narzekała, iż choćby herbaty jej nie zaproponowałeś.
— Marto, wiesz przecież, jak ona lubi wpadać bez zapowiedzi, jakby to było jej mieszkanie. Ja pracuję, a ona chce obsługi jak w hotelu. I pamiętasz, jak zachowywała się w poprzednim mieszkaniu?
Marta tylko wzruszyła ramionami:
— Jej natura się nie zmieni. Zaprosiłam ją w sobotę na obiad, spróbujmy jeszcze raz, na spokojnie.
Zgodziłem się, ale przypomniałem:
— W piątek sprzątanie, w niedzielę urodziny u znajomych. Wszystko jest zaplanowane.
Sobotni obiad przebiegł bez większych problemów. Teściowa jadła w milczeniu, ale co jakiś czas rzucała kwaśne uwagi.
— Za drogo wynajmujecie. Na obrzeżach byłoby taniej. A po co wam to, skoro twoi rodzice mają dom? Moglibyście u nich zamieszkać, oszczędzając na własne.
Odpowiedziałem cierpliwie:
— Niech Marta zapyta rodziców, czy chcą nas u siebie.
— Nie, mamo — wtrąciła Marta. — Potrzebujemy własnej przestrzeni.
— Ale to nie wasze mieszkanie! — rzuciła wyzywająco Halina.
— Na rok — nasze. Płacimy i nam odpowiada — odparłem.
Wtedy teściowa zaproponowała:
— Przeprowadźcie się do mnie. Mam trzy pokoje, wystarczy miejsca.
— Nie, mamo. Będziemy się odwiedzać. Mieszkanie razem to zły pomysł. Mamy różne rytmy życia.
W kolejnym tygodniu znów pracowałem z domu. Marta wyszła do biura, a ja położyłem się na chwilę drzemać. Obudził mnie jednak zapach świeżo zaparzonej kawy. Zdziwiłem się — Marta wyszła, kawy nie robiłem. Ktoś tu jest? Narzuciłem szlafrok, podszedłem do kuchni i… zdrętwiałem. Przy stole siedziała Halina Stanisławówna, popijając kawę z ciastem.
— Jak pani tu się dostała? — spytałem ostro.
— Mam klucze. Mój mąż mi dał. To przecież jego mieszkanie. A co jego — to moje.
— Skąd klucze? — syknąłem.
— W sobotę wzięłam. Leżały w szufladzie. I zostaną u mnie — oznajmiła spokojnie.
— Porozmawiam o tym z Martą. A teraz — proszę wyjść. Muszę pracować.
— Nie ruszę się stąd, póki nie powiem, co myślę. Od początku mi się nie podobałeś. Imię masz niemądre, z rodziny — ani grosza przy duszy. Marta wcześniej dawała mi połowę pensji, a teraz ledwie grosze. Wszystko na ciebie wydaje. Wynajem, restauracje, a ty siedzisz jej na karku. I dzieci nie masz. Gotujesz gorzej niż w stołówce!
— Skończyła pani? — spytałem spokojnie. — W takim razie oddaj klucze.
— Nie. Nie oddam — sie— Odepchnąłem się od stołu, zabrałem klucze z jej torebki i wskazałem drzwi, po czym Halina wściekła wyszła, trzasnąwszy drzwiami.