Nazywam się Kinga i mieszkam w Krakowie razem z mężem Jackiem. Nasza historia zaczęła się dwanaście lat temu, gdy przyjechałam do grodu Kraka studiować na uniwersytecie. Po ukończeniu studiów znalazłam pracę, a niedługo potem los sprawił, iż poznałam Jacka. Spotykaliśmy się około roku, po czym wzięliśmy ślub.
Pierwsze lata wspólnego życia spędziliśmy w domu jego rodziców, oszczędzając każdy grosz, by uzbierać na własne mieszkanie. W końcu kupiliśmy przytulne dwupokojowe mieszkanie, wprawdzie z kredytem, który jeszcze długo będziemy spłacać. Ale jednak — był to nasz dom, nasza mała twierdza.
Wydawałoby się, iż marzenia się spełniły, żyj i ciesz się. ale wraz z własnym mieszkaniem na nasze głowy spadła fala niespodziewanych gości. Rodzina — kto by wątpił! — jeden po drugim zaczęli zjeżdżać do Krakowa, „odwiedzić nas” i „zwiedzić miasto”. Naturalnie, nikt nie miał ochoty płacić za hotel, skoro mamy „dwa pokoje”, więc miejsca powinno wystarczyć…
Tego lata, po latach bez porządnego urlopu, w końcu udało nam się z mężem wygospodarować wolne w tym samym czasie. Od dawna marzyliśmy o morzu. Kupiliśmy bilety na 15 czerwca, ja z głową wpadłam w wir pakowania — walizki, bilety, plany.
I oto 10 czerwca dzwoni do mnie moja kuzynka Agnieszka. Radosnym tonem:
— Kinga, tak sobie pomyśleliśmy i postanowiliśmy: 20 czerwca przyjeżdżamy do was całą rodziną! Ja, mąż i syn! Otworzycie nam drzwi?
Przez chwilę byłam zaskoczona, ale spokojnie wyjaśniłam:
— Agnieszko, z Jackiem wyjeżdżamy nad morze. Nie będzie nas w domu.
Jej odpowiedź była, delikatnie mówiąc, zaskakująca:
— Jakie morze?! Oddawajcie bilety! Przecież nie widzieliśmy się prawie rok! Rodzina jest ważniejsza!
Westchnęłam i stanowczo odpowiedziałam:
— Nie. Wyjeżdżamy na zasłużony odpoczynek, jak planowaliśmy. Bilety kupione, walizki spakowane. choćby dla ciebie, Agnieszko, nie zamierzam rezygnować z urlopu.
Kuzynka rzuciła słuchawką. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do pakowania. Wylecieliśmy 15 czerwca, zgodnie z planem. Słońce, plaża, szczęście.
I oto wieczorem 20 czerwca telefon zadzwonił. Numer Agnieszki. Machinalnie odebrałam — i usłyszałam krzyki:
— Kinga! Gdzie wy się włóczycie?! Jesteśmy pod waszymi drzwiami, dzwonimy, a was nie ma! To skandal!
Spokojnie odpowiedziałam:
— Jesteśmy nad morzem, Agnieszko. Przecież cię uprzedzałam.
— Myślałam, iż żartujesz! Żeby nas zniechęcić!
— Nie, mówiłam poważnie.
— I co my teraz mamy robić?!
— Wynajmijcie hotel. Albo wracajcie do domu.
— Nie mamy pieniędzy na hotel!
— Więc musicie zdecydować sami. Jesteście dorośli. Swoją część zrobiłam — uprzedziłam was.
I na tym rozmowa się skończyła — Agnieszka znowu rzuciła słuchawkę. Od tamtej pory już do mnie nie dzwoniła.
Później dowiedziałam się, iż kuzynka zdążyła roznieść po całej rodzinie „straszną wieść”: podobno jestem niewdzięczną i bezduszną, która porzuciła najbliższych bez dachu nad głową! Najgorsze, iż niemal wszyscy krewni stanęli po jej stronie. Uważają, iż postąpiłam źle, iż powinnam była „jakoś się dostosować” dla gości.
A ja stoję przy swoim: gdzie moja wina? W tym, iż po latach ciężkiej pracy zapragnęłam spędzić urlop z mężem nad morzem? W tym, iż zawczasu uprzedziłam o naszej nieobecności?
Agnieszka miała wszystko: informację, czas na zmianę planów, możliwość reorganizacji. A brak pieniędzy na hotel to już jej problem, nie mój obowiązek.
I wiecie, co zrozumiałam po tej historii? Czasem choćby najbliżsi nie szanują twoich granic. Oczekują, iż zawsze poświęcisz się dla ich wygody. A jeżeli tego nie zrobisz — stajesz się „zdrajcą”.
Nie, nie będę już przepraszać za to, iż wybrałam siebie. Przed nikim.
A wy jak sądzicie — miałam rację?