Dawno temu, w czasach, gdy życie toczyło się wolniej, a ludzie bardziej pamiętali o tradycjach, wydarzyła się pewna historia, którą pragnę wam opowiedzieć.
Nazywam się Zofia Kowalska i mieszkałam wraz z mężem Tomaszem w pięknym Gdańsku. Wszystko zaczęło się dwanaście lat temu, gdy przyjechałam do tego miasta, by studiować. Po ukończeniu uczelni znalazłam pracę, a los sprawił, iż poznałam Tomasza. Spotykaliśmy się około roku, nim wzięliśmy ślub.
Pierwsze lata małżeństwa spędziliśmy u jego rodziców, oszczędzając każdy grosz, by kupić własne mieszkanie. W końcu udało nam się – nabyliśmy przytulne dwupokojowe mieszkanie, wprawdzie z kredytem, który mieliśmy spłacać jeszcze długo, ale wreszcie był to nasz własny kąt.
Wydawało się, iż marzenia się spełniły – żyj i ciesz się. ale wraz z nowym domem spadła na nas lawina niespodziewanych gości. Rodzina – cóż za niespodzianka! – jeden po drugim zaczęli przyjeżdżać do Gdańska, by „nas odwiedzić” i „zobaczyć miasto”. Naturalnie, nikt nie kwapił się, by płacić za hotel, skoro mamy „dwa pokoje”, więc przecież miejsca starczy dla wszystkich…
Tego lata, po latach bez prawdziwego urlopu, udało nam się w końcu zgrać z mężem terminarze i zaplanować wyjazd nad morze. Kupiliśmy bilety na 15 czerwca, a ja z zapałem zajęłam się pakowaniem – walizki, dokumenty, plany.
I wtedy, 10 czerwca, zadzwoniła moja kuzynka, Anna. Pełna entuzjazmu oznajmiła:
„Zosia, pomyśleliśmy i postanowiliśmy: 20 czerwca przyjeżdżamy do was! Ja, mój mąż i syn! Otworzycie nam drzwi?”
Przez chwilę stałam w milczeniu, po czym spokojnie odpowiedziałam:
„Aniu, wyjeżdżamy z Tomkiem nad morze. Nas nie będzie.”
Jej reakcja była, delikatnie mówiąc, zaskakująca:
„Jakie morze?! Zwróćcie bilety! Przecież nie widzieliśmy się prawie rok! Rodzina jest ważniejsza!”
Westchnęłam głęboko i odparłam stanowczo:
„Nie. Wyjeżdżamy, jak planowaliśmy. Bilety kupione, walizki spakowane. choćby dla ciebie, Aniu, nie odwołam urlopu.”
Kuzynka cisnęła słuchawką. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do pakowania. 15 czerwca polecieliśmy, jak zamierzaliśmy. Słońce, plaża, radość.
A wieczorem 20 czerwca odezwał się telefon. Numer Anny. Podniosłam słuchawkę i usłyszałam krzyki:
„Zofia! Gdzie ty się włóczysz?! Stojemy pod twoimi drzwiami, pukamy, a was nie ma! To skandal!”
Odpowiedziałam spokojnie:
„Jesteśmy nad morzem, Aniu. Przecież ci mówiłam.”
„Myślałam, iż żartujesz! Żeby nas zniechęcić!”
„Mówiłam poważnie.”
„I co mamy teraz robić?!”
„Wynajmijcie hotel. Albo wracajcie do domu.”
„Nie mamy pieniędzy na hotel!”
„To wasza decyzja. Jesteście dorośli. Ja zrobiłam swoje – uprzedziłam.”
Rozmowa się skończyła – Anna ponownie rzuciła słuchawką. Od tamtej pory już nie dzwoniła.
Później dowiedziałam się, iż kuzynka rozpowiedziała całej rodzinie „straszną wieść”: iż jestem niewdzięczna, pozbawiłam bliskich dachu nad głową! Co gorsza, prawie wszyscy ją poparli. Uważają, iż postąpiłam źle, iż powinnam była „jakoś to załatwić” dla gości.
A ja stoję przy swoim: gdzie moja wina? W tym, iż po latach ciężkiej pracy chciałam odpocząć z mężem nad morzem? W tym, iż uprzedziłam o wyjeździe?
Anna miała pełną wiedzę, czas na zmianę planów, szansę wycofania się. Brak pieniędzy na nocleg to jej problem, nie mój obowiązek.
I wiesz, co zrozumiałam dzięki tej historii? Czasem choćby najbliżsi nie szanują twoich granic. Spodziewają się, iż zawsze postawisz ich wygodę ponad swoją. A jeżeli tego nie zrobisz – stajesz się „zdrajcą”.
Ale ja już nie będę przepraszać za to, iż wybrałam siebie. Przed nikim.
A wy jak uważacie – miałam rację?