Niespodziewana wizyta gości – euforia z syna, ale ta irytująca strzyżka…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Goście przyjechali nagle. Grażyna zmarszczyła brwi, synowi bardzo się ucieszyła, ale ta ważka, co wokół Miśka krąży, a on… cielak rozwydrzony, usta rozchylone, tfu.

– Mamo, cześć, przyjechaliśmy z Irenką w odwiedziny.
– No widzę – mówi Grażyna, ściskając syna i krzywiąc się w uśmiechu.
– Mamusiu… mamy radosną nowinę.

– Jakąż to?
– Złożyliśmy papiery, tadaaam!
– Oj, a czemu tak wcześnie?

– Jak to wcześnie? Mamo, co ty? Już rok razem jesteśmy, postanowiliśmy się pobrać.
– No cóż, skoro złożyliście i złożyliście, no to się rozłóżcie, ja nie mam czasu, skoczę do sklepu, coś kupię.
Grażyna musiała dać upust emocjom, pobyć sama. Jak to się stało, iż Miś, jej niedźwiadek, wyrósł, wyjechał do wielkiego miasta, żyje tam własnym życiem, pracuje, a teraz się żeni…

– Mamo, co ty, jaki sklep? Wszystko przywieźliśmy, pełno jedzenia, stertę.

Grażyna usiadła, opuściwszy ręce zmęczona. Chciało jej się płakać, położyć na łóżku, jak w dzieciństwie, skulić się w kłębek i szlochać. Ta ważka – tak Grażyna nazywała narzeczoną syna – no właśnie, ta ważka nie podoba się Grażynie, choćby nie wiem co. Jakaś rozkrzyczana, a Miśkowi przydałaby się spokojna dziewczyna, miejscowa.

Na przykład Ania Kowalska – jaka to dobra dziewczyna, spokojna, gospodarna, księgową się wyuczyła, pracuje, do biblioteki chodzi, w szkole w jednej ławce siedzieli, czemu by jej nie wziąć za żonę? No i co, iż w mieście by mieszkali, ale przyjeżdżaliby do domu, wnuki by przywozili. Kowalscy to porządni ludzie, gospodarni, z takimi się spowinowacić to sama chluba. A on co wymyślił? Jakąś miejską trzpiotkę znalazł i się z nią włóczy, jakby z malowaną lalką, tfu, oczy by na to nie patrzyły, opętała chłopaka, ta ważka.

Młodzi wyłożyli jedzenie – no, cóż tu powiedzieć, różne wędliny, kiełbasy, sery, co tylko przywieźli, owoce różne, oooj, trzeba miejsce zrobić, schować do lodówki na specjalną okazję. Trzeba przygotować coś na jutro, sąsiadów i rodzinę zaprosić, cóż teraz, choć może i ślubu żadnego nie będzie, ale tak wypada.

Gdzie ten Genek znowu? Obiad już, może w stołówce polowej jadł? Podoba mu się tam jeść, no trudno, pójdę zbierać, gotować.

– Maaamo, pobiegniemy nad rzeczkę.
– Biegajcie, co wam…
Nad rzeczkę jej się zachciało, ta miejska pannica, a gdyby bez niej przyjechał, to by i ogródek wypielił, ojcu pomógł, a z tą księżniczką, siedzi, nad rzeczkę im się zachciało…

Cały dzień kręciła się Grażyna jak wiewiórka w kole, na jutro ludzi zaprosiła, żeby przyjęcie urządzić. Zmęczyła się, położyła choć na pięć minut, zdaje się tylko oczy zmrużyła, otwiera – Boże święty, co się dzieje?

– A co wy takiego robicie? A?
– Mamo, no kolację szykujemy, chcieliśmy pomóc, jak ty odpoczywasz.
– Kolację? A na co wzięliście zastawę świąteczną? Tam miski w szafie, szklanki, łyżki, Genek, a ty co, nic nie mówisz?
– A ja co? Dobrze dzieci robią, po co ta zastawa stoi, kurzem się pokrywa.

– Oszaleliście? Jak to tak? Oj, ojój, i kieliszki kryształowe, i salaterki, co się dzieje.
– Mamo, co się dzieje? Co się dzieje? Nakrywamy do stołu, szykujemy świąteczną, rodzinną kolację, a ty płaczesz przez swoje salaterki i kieliszki?

Grażyna machnęła ręką i poszła do pokoju, kątem oka widząc, jak ta ważka rozkłada przywiezione przysmaki. Ot, schowała na specjalną okazję – myśli smutno Grażyna i, wzdychając, idzie jakoś do pokoju.

– Mamo, przebierz się i chodź do stołu – woła syn.

Wyszła – Jezusie, i obrus nowy rozłożyli, oooj, i kieliszki, oooj, oj, co się dzieje, lataami stała porcelana, drżała nad nią, a oni… Wystawili wszystko… Genek – no, Genek, elegant, patrzcie na niego… Wystroił się, koszulę nową włożył, trzy razy tylko zakładał, nowe spodnie, zupełnie oszalał?

– Grażynka, no jezu, idź się przebierz, no, święto przecież, syn z córką przyjechał.
– Z… jaką córką? – przez zęby syknęła – Zupełnieście zwariowali?

– Mamo, no co ty? – syn podszedł do matki, wziął za ręce, ale ona wyrwała się, wpadła w szał i zaczęła krzyczeć, iż to jej dom i to ona tu ustala porządki. Krzyczała o naczyniach, które wzięli bez pytania, o przysmakach, które dzieci przywiozły w prezencie, a ona chciała je schować na specjalną okazję…

– Tak – Genek uderzył pięścią w stół – o co się rozwrzeszczałaś, matko?
A widzisz, gdzie u mnie siedzi twój specjalny przypadek – uderzył krawędzią dłoni w gardło – wierzysz, czy nie?

No i co w końcu, chodzimy jak dziady, jemy z misek jakichś parszywych, pijemy z kubków przedwojennych, a mamy trzy pełne serwisy, trzy!!! Stoją bez użytku, a my jemy z misek, tej zastawy u nas… U nas, Grażyno, nie u ciebie, razem żyjemy i Miś, on też jest naszym synem, rozumiesz? I ma takie samo prawo wszystkim rozporządzać, no dawaj, synku, rozłożymy dywan na podłogę, stoi w kącie zwinięty, na specjalną okazję. Już chyba mole go zeżarły.
A ty natychmiast masz iść i przebrać się w nową sukienkę, szafa od ciuchów się rozpiera, a ona chodzi jak dziadówka.

Stoi Grażyna, oczami mruga, a potem nagle poszła i… włożyła swoją najlepszą suknię i złote kolczyki, i buty, i pończochy, ooo tak…

Zajrzała do chaty ciotka Grażyny, babulka Krysia – co za cuda? Grażyna wystrojona jak panna młoda, Genek w garniturze, co za dziwy? Miś z jakąś dziewuchą.

– A co to? Ktoś umarł?
– Tfu na ciebie, co ty pleciesz,A potem, gdy już wszyscy zasiedli przy stole, oświetlonym migoczącymi świecami, Grażyna nagle zrozumiała, iż ten właśnie wieczór – pełen śmiechu, szkła dźwięczącego w toastach i uścisków syna – był od zawsze tym „szczególnym przypadkiem”, na który czekała.

Idź do oryginalnego materiału