**Nieoczekiwana gościni**
W małej wsi pod Krakowem unosił się zapach świeżego chleba, który Jadwiga Kowalska piekła w starej kuchennej piekarnicy. Nagle do drzwi ktoś zapukał, a spokój domowej kuchni rozerwał się jak dym. Jadwiga otarła ręce o fartuch i pośpieszyła otworzyć.
— Mamo, poznaj Kasię, moją narzeczoną — w progu stał jej syn Paweł, promieniejąc szerokim uśmiechem.
Jadwiga spojrzała na dziewczynę i zastygła, jakby porażona gromem. Kasia była wysoka, prawie dwa metry, w krótkiej spódnicy, na szpilkach wysokich jak wieże, z mocnym makijażem i ogromną torbą w dłoni.
— Witaj — wykrztusiła Jadwiga, próbując ukryć osłupienie. — Janek, chodź no tu! — zawołała męża. — Paweł przywiózł naszą przyszłą synową, poznaj się!
Janek, szurając kapciami, wyszedł w rozciągniętej koszulce. Zobaczywszy Kasię, otworzył usta, jakby ujrzał ducha.
— No cześć — mruknął i, ogarnięty nagłym wstydem, wrócił do pokoju się przebierać.
Jadwiga śledziła go wzrokiem pełnym wyrzutu. Gdy syn dwa dni temu oznajmił, iż nie przyjedzie sam, ucieszyła się. Paweł miał już ponad trzydziestkę, najwyższy czas założyć rodzinę. Wyobrażała sobie skromną dziewczynę, może z warkoczem, w zwyczajnej sukience. Ale Kasia? Tego się nie spodziewała. Szpilki, jaskrawe paznokcie, torba, z której wystawały jakieś pióra — to był wyzwanie rzucone wszystkiemu, co Jadwiga uznawała za normę.
— Wejdź, Kasiu — powiedziała, starając się zachować pokerową twarz. — Janek, bierz tę torbę, co stoisz jak słup soli!
Janek, już w czystej koszuli, podniósł bagaż Kasi i zaprowadził gości do środka. Jadwiga wykorzystała chwilę, by szepnąć synowi:
— Pawle, kogo ty nam przywiozłeś? Co to za wygląd?
— Mamo, nie zaczynaj — zaśmiał się Paweł. — Tylko z wierzchu taka jest. W środku to prawdziwe złoto, zobaczysz.
Jadwiga sceptycznie prychnęła i, przeżegnawszy się, mruknęła:
— O Jezu, zmiłuj się, co za niespodzianka.
W domu zrobił się harmider. Mężczyźni szeptali coś przy stole, a Kasia rozgościła się w pokoju Jadwigi i Janka, rozkładając swoje rzeczy. Jadwiga ze zdumieniem patrzyła, jak z torby wyłaniają się kapelusze z piórami, kostiumy kąpielowe i błyszczące szmatki.
— A to co? — uniosła z obrzydzeniem jakieś koronkowe coś.
— To bielizna — odparła beztrosko Kasia. — Chce pani? Mam więcej.
— Dziękuję, daruję sobie — burknęła Jadwiga, czując, jak krew napływa jej do twarzy. — A dlaczego w ogóle rozpanoszyłaś się w naszym pokoju?
— U Pawła ciasno, a wujek Janek powiedział, iż się nie gniewają — uśmiechnęła się Kasia.
— Wujek Janek, tak? — cedziła Jadwiga, rzucając mężowi spojrzenie. — No, no…
Złapała Janka za rękę i wyprowadziła na podwórze.
— Zwariowałeś? Oddajesz nasz pokój? Będziesz teraz spał na kanapie, gościnności ty nasz! — syczała.
W tej chwili z obory dobiegło muczenie krowy.
— O rety, Zosię trzeba wydoić! — załamała ręce Jadwiga i pognała do obory.
Kasia, usłyszawszy to, wybiegła za nią.
— Mogę spróbować? — spytała nieśmiało. — Nigdy nie doiłam krowy.
Jadwiga zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów.
— W tym? — spytała sarkastycznie, wskazując na szpilki Kasi.
— Zaraz się przebiorę! — Kasia pomknęła do domu i wróciła po chwili w szortach i t-shircie.
Jadwiga westchnęła.
— No dobrze, chodź. Tylko chustę włóż.
— A mogę kapelusz? — zaszczebiotała Kasia. — Mam taki ładny, z kwiatkami.
— Chustę! — ucięła Jadwiga. — Co ty sobie wymyślasz…
W oborze podała Kasi wiadro.
— Doisz tak. A ja idę śniadanie robić.
Minęła pół godziny, a Kasia nie wracała. Jadwiga nakryła do stołu i, mrucząc, poszła do obory. Ujrzawszy scenę, nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Kasia, z chustą na bakier, krążyła wokół krowy, zaglądając to z jednej, to z drugiej strony, i coś mamrotała.
— No przecież wszędzie już patrzyłam! — tłumaczyła się, gdy Jadwiga, śmiejąc się, pokazała jej, jak doić.
Po śniadaniu Kasia postanowiła się opalać. Rozłożyła koc, założyła kostium i położyła się na trawie. Janek, który od tygodnia unikał pracy, nagle chwycił za kosę i zaczął kosić trawę przy płocie, rzucając spojrzenia na gościa.
— Kasiu, pomożesz maliny zebrać? — zaśpiewała słodko Jadwiga. — Zrobimy konfiturę, kompot.
— Oczywiście, ciociu Jadziu! — ożywiła się Kasia.
W maliniaku Jadwiga dała jej słoik. Kasia zabrała się do roboty z takim zapałem, iż Jadwiga aż się zdziwiła. Ale wtedy zawołała ją sąsiadka i gadu-gadu, zeszła godzina. Jadwiga narzekała, iż marzyła o innej synowej, a sąsiadka radziła, by nie osądzała pochopnie.
Gdy wróciła do ogrodu, Kasi nigdzie nie było.
— Kasiu, gdzie jesteś? — zawołała.
— Tutaj! — dobiegło z pokrzyw.
Kasia wyłoniła się, cała w rzepach, z rozczochranymi włosami.
— Po co ty tam lazłaś? — zdziwiła się Jadwiga. — Tam obca ziemia, opuszczona chałupa!
— Ale tam maliny większe — odparła dumnie Kasia, pokazując pełny słoik.
— O rany, dziecko ty moje — westchnęła Jadwiga. — Chodź, te rzepy chociaż wyczeszę.
Na ganku, uzbrojona w grzebień, Jadwiga zaczęła porządkować włosy Kasi, przy okazji wypytując ją o życie. Kasia opowiadała szczerze:
— Wychowywała mnie babcia. Rodzice ciągle w podróżach, a potem ich zabrakło. Po szkole pracowałam jako kelnerPo roku w rodzinnej wsi wszyscy już wiedzieli, iż Kasia, choć nieco zwariowana, ma złote serce i iż maliny z jej zbiorów są najsłodsze w całej okolicy.