Nowy Rok i narzeczona, na którą nikt nie był gotowy
Krzysztof, Łukasz i Tadeusz od dziecka byli nierozłączni. Mimo różnych zawodów i temperamentów, ich przyjaźń przetrwała próbę czasu. Krzysztof ożenił się pierwszy – nie z wielkiej miłości, ale raczej dlatego, iż „tak wypadało”. Z czasem jednak między nim a Kingą zrodził się szacunek, a może choćby czułość.
Następny stanął na ślubnym kobiercu Łukasz. Jego historia miłosna była prawdziwa – gorąca, odwzajemniona, szczęśliwa. Jego żona, Zosia, gwałtownie zaprzyjaźniła się z Kingą, i odtąd obie pary spędzały razem czas.
Tadeusz zaś pozostawał kawalerem. Nie śpieszył się z małżeństwem, żartując, iż samemu łatwiej się oddycha. Ale tego Sylwestra ogłosił, iż nie przyjedzie sam, tylko z dziewczyną. I po raz pierwszy w życiu postanowił przedstawić ją przyjaciołom.
W domu Krzysztofa trwały przygotowania: choinka ustrojona, mięso marynowane, szampan schłodzony. Łukasz z Zosią przybyli już z malutkim synkiem Kubą. Wszyscy byli podnieceni – jaka ona jest? Ta, którą Tadeusz, zawsze tak wybredny, zdecydował się przyprowadzić?
— Pewnie jakaś bizneswoman z dyplomem Cambridge — zażartował Łukasz.
— Albo modelka z okładki — dodał Krzysztof.
— Mężczyźni, dajcie spokój — westchnęła Kinga. — Nieistotne, kim jest. Ważne, iż Tadeusz z nią szczęśliwy.
Gdy zadzwonili do drzwi, Krzysztof pospieszył otworzyć. Za progiem stał Tadeusz… z Bronisławą.
Narzeczona Tadeusza oszołomiła wszystkich. Niska, krągła, w krótkiej lśniącej spódnicy, jaskrawym makijażu, z przedłużonymi rzęsami i długimi, pomalowanymi paznokciami. Na głowie miała kolorowe warkoczyki, pod futrem – skórzany top.
— Witajcie! Tak się cieszę, iż was poznaję! — zamrugała powiekami Bronisława. — To pewnie Kinga i Zosia?
Żony, zachowując napięte uśmiechy, podały jej dłoń. Wszyscy wyraźnie stracili rezon. Starali się jednak zachować pozory. W powietrzu unosiło się zakłopotanie.
W kuchni dziewczyny próbowały wciągnąć ją w przygotowania. Bronisława z zapałem zabrała się za obieranie warzyw, siekanie pietruszki, tarcie buraków. Ku zaskoczeniu wszystkich, pracowała gwałtownie i starannie. Kinga i Zosia wymieniły spojrzenia – spodziewały się katustrofy, a dostały pomocną dłoń.
— A czym się zajmujesz? — ostrożnie spytała Zosia.
— Jestem fotografką — odparła Bronisława. — Pracuję z magazynami, robię reportaże. Niedawno byłam w domu dziecka – robiłam zdjęcia maluchom. Chciałam, żeby mieli piękne wspomnienia.
To znów zaskoczyło. Zupełnie nie pasowało do pierwszego wrażenia. Ale jeszcze bardziej zdumiało to, jak Bronisława nawiązała kontakt z dziećmi. Cały wieczór bawiła się z Kubą i siedmioletnią Hanią, córką Krzysztofa.
Gdy przyszła pora rozpakowywania prezentów (mieli taką tradycję – robili to przed północą), w pudełkach od Bronisławy znalazły się ciepłe, osobiste podarunki – dopasowane do gustu każdego.
A następnego ranka, gdy reszta jeszcze spała, Bronisława już lepiła bałwana z dziećmi w ogrodzie. W domu unosił się zapach kawy, a w kuchni stały równo ustawione filiżanki.
— To skarb — szepnął Krzysztof do Tadeusza. — Trzymaj ją mocno.
— Masz szczęście — dodała Zosia, wdzięczna choćby za jedną spokojną noc.
I dopiero wtedy wszyscy pojęli, jak bardzo się pomylili. Pozory mylą. A Bronisława okazała się tą jedyną – dobrą, szczerą, niezawodną. Taką, o jakiej marzy każdy mężczyzna, choćby jeżeli nie od razu to sobie uświadamia.