Było to dawno temu, choć pamiętam, jakby to było wczoraj. Mam sześćdziesiąt jeden lat, a z mężem przeżyliśmy razem ponad czterdzieści lat – w biedzie i dostatku, przez łzy i śmiech. Przetrwaliśmy wszystko. A teraz, u schyłku naszych dni, zostało nam tylko jedno pragnienie – nacieszyć się wnukami. Usłyszeć tupot małych stópek, zobaczyć, jak przypominają naszego syna czy córkę, przytulić je i dać im to ciepło, którego moje matczyne serce tak bardzo pragnie komuś ofiarować. ale obawiam się, iż to marzenie pozostanie niespełnione…
Nasz syn, Bartosz, ma już trzydzieści pięć lat. To zdolny chłopak, główny programista w dużej międzynarodowej firmie. Zarabia dobrze, kupił piękne mieszkanie w centrum Warszawy, a teraz oszczędza na wymarzony samochód. Pomaga nam – i moralnie, i materialnie. Szanujemy go. Duma. Ale ilekroć poruszam temat założenia rodziny, macha ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
— Mamo, żyję dla siebie. Nie zamierzam się żenić ani mieć dzieci — powiedział pewnego dnia, gdy znów, niczym naiwna, marzyłam na głos o wnukach.
Wtedy ledwo powstrzymałam łzy. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, coś w piersi się urwało. Mąż próbował mnie pocieszać – mówił, iż jeszcze wszystko się może zmienić. Ale ja czuję: nie zmieni się. Zbyt mocno trzyma się swojej wolności i wygody.
I gdyby tylko Bartosz… Ale i nasza córka, Kinga, poszła tą samą drogą. Choć w dzieciństwie była taka domowa, opiekuńcza… Wtedy, gdy miała piętnaście lat i rzuciła: „Nie wyjdę za mąż i nie będę miała dzieci”, nie wzięliśmy tego na poważnie. Młodość, burza hormonów, któż w takim wieku mówi serio?
Dziś Kinga ma dwadzieścia dziewięć lat. Piękna, mądra, spełniona zawodowo. Od czterech lat żyje z chłopakiem, ale do ślubu jakoś nie dojrzewają. Probowałam rozmawiać i z nią, i z jej partnerem: „Może już czas zalegalizować związek?”. Tylko się śmiali.
— Mamo, w jakiej epoce ty żyjesz? Teraz pieczątka w dowodzie nikomu nie jest potrzebna. I tak jesteśmy szczęśliwi.
A gdy nieśmiało wspomniałam o dzieciach, odparła ostro:
— Mamo, mam teraz pracę. Projekty, spotkania, wyjazdy. Nie mam głowy do pieluch i kolek.
Próbowałam tłumaczyć, iż młodość nie trwa wiecznie. Że ciało kobiety nie jest z gumy, iż po trzydziestce będzie trudniej. Ale nie chciała słuchać. Odrzekła, iż nie musi spełniać cudzych oczekiwań, iż szczęście nie leży w rodzinie, tylko w samorealizacji.
A we mnie jakby nóż się obrócił. Czy ja jestem dla nich obca? Przecież jestem matką! Nie wrogiem! Nie żądam wiele. Chcę tylko pobawić się z wnukami. Opowiedzieć im bajki, które kiedyś czytałam własnym dzieciom. Uszyć kocyk. Upiec szarlotkę. Ale choćby tej szansy mi nie dają. Oni nie tylko nie chcą dzieci – oni nie chcą rodziny, małżeństwa, wszystkiego, co wpajaliśmy im przez lata.
Ostatnio mocno pokłóciłyśmy się z Kingą. Przyszła na herbatę, a ja właśnie rozmawiałam z przyjaciółką, która chwaliła się, iż została babcią po raz drugi – jej córka ma ledwie dwadzieścia sześć lat, a już drugie dziecko. A moja… milczy, jakbyśmy się nie znały.
Nie wytrzymałam. Powiedziałam jej, iż w jej wieku już miałam dwoje dzieci, iż woziłam je w wózku po ulicach i śpiewałam kołysanki nocą, iż to właśnie jest prawdziwe szczęście. Kinga zesztywniała, odsunęła się i rzuciła lodowato:
— Mamo, nie waż się mnie z sobą porównywać. Ty miałaś swoje życie, ja mam swoje. Nie mam obowiązku rodzić, żebyś ty poczuła się ważna.
Wypłakałam się wtedy. Wyszła bez pożegnania. A ja zostałam z zimną herbatą i drżącymi dłońmi. Zadawałam sobie pytanie: gdzie popełniłam błąd? Może byłam za mało stanowcza, gdy trzeba było? A może zbyt naciskałam? Gdzie ja, matka, straciłam te dzieci?
Dziś większość moich koleżanek niańczy wnuki, a ja przychodzę do nich, ocieram łzy, zazdroszczę i uśmiecham się na siłę. Wracam do domu, gdzie panuje cisza. Bez dziecięcego śmiechu, bez zabawek porozrzucanych po podłodze, bez małych rączek wyciągających się ku mnie z okrzykiem: „Babciu!”.
Syn zamknął się w swoim mieszkanku pośród ekranów, wykresów i tabel. Córka chowa się za laptopem i udaje, iż wszystko ma pod kontrolą. A ja pozostaję sama – ze złamanym sercem i tlącą się nadzieją. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Może kiedyś zrozumieją… Że pieniądze, kariera, status – to wszystko mija. Ale wnuk, który przytula cię za szyję i mówi „kocham cię” – to zostaje na zawsze. To w sercu trwa, gdy wszystko inne przeminie.
Lecz czas płynie. I zaczynam się bać, iż pociąg zwany „babcią” nigdy nie przybędzie na stację…