Niesamowite umiejętności kulinarne mojej przyjaciółki: z warzyw tworzy cuda

polregion.pl 1 tydzień temu

Moja przyjaciółka Kalina gotuje po prostu bosko. Z cukinii i ziemniaka wyczaruje cuda! A jej wypieki! A te rumiane mięsa w każdej postaci! Ale do rzeczy.

Kalina ma nadwagę. Sporo nadwagi, ale jest naprawdę piękna — gładka jak jabłuszko, pełna energii, zero zadyszki, zero problemów z ciśnieniem. Ma męża, z którym żyje już piętnaście lat. Przez te piętnaście lat jej mąż, Ryszard, z lubością i niesamowitą inwencją dokuczał jej z powodu tej nadwagi. Publicznie, przy znajomych, przy obcych. Wymyślał „czułe” przezwiska — „moja krówko”, „mój hipciorku”, „Oj, nadepnęła mi na stopę, teraz cały Rysiek jest w gipsie”.

Chwalił znajome fitnesski i każdego, komu geny poszczyciły się szczupłą sylwetką. Kilka razy i mnie się dostało tych wątpliwych komplementów, a ja, głupia, rzucałam się na obronę Kaliny, mamrocząc coś o metabolizmie i genach. Bez sensu.

Kalina zawsze trzymała fason, choćby się uśmiechała. Sama czasem żartowała ze swoich kształtów. Po urodzeniu córki sytuacja się pogorszyła — córka odziedziczyła figurę w typie „jabłko”, i Ryszard, gdy dziewczyna wkroczyła w wiek nastoletni, przeniósł swoje uwagi na nią: „Po co ty tyle wcinasz? Będziesz wyglądać jak twoja matka! Przecież chcesz być ładna, a nie takie bezkształtne ścierwo!”

I wtedy Kalina nagle się ocknęła. Raz, drugi, trzeci próbowała rozmawiać z mężem, iż tak nie można. Oczywiście, na próżno. Aż pewnego dnia — wybuch. Nie byłam tam, ale opowiadano mi, iż gdy Ryszard, jak zwykle w towarzystwie, zaczął popisywać się „dowcipem” na temat żony, Kalina powiedziała: „Rysiek, wiesz co? Mam dość. Nie podobają ci się moje kształty? Nie trzymam. Szukaj sobie szczupłej, bo ja już mam dosyć.”

Wezwała taksówkę i pojechała do domu. Ryszard dalej żartował, nie spieszył się za nią. „Gdzie ona pójdzie? Poherce i wróci. Sama wie, iż wygląda jak przepołowiony arbuz.” choćby znajomi zaczęli mu tłumaczyć, iż nie ma racji, iż Kalina wygląda świetnie — ale, oczywiście, bez skutku.

W domu Kaliny nie było. Ani jej, ani córki. Okazało się, iż zabrały rzeczy i wyjechały do rodziców Kaliny — mieli dom w innej dzielnicy. Do szkoły trochę daleko, ale trudno. Drugim ciosem było to, iż Kalina złożyła pozew o rozwód. Ryszard nie mógł uwierzyć: „Serio? Przez te żarty?! Niemożliwe! Pewnie ma kochanka!” Choć zaraz dodawał: „A nie, komu taka gruba by się przydała…”

Zgadniecie, co było dalej. Kochanka nie było — Kalinie po prostu się znudziło. Pracuje na niezłym stanowisku w dużej firmie, zarabia świetnie, rodzice pomogli — i tak, nie czekając na podział wspólnego mieszkania, kupiła sobie i córce porządne dwupokojowe w nowej inwestycji.

Po podziale majątku Ryszard został z kawalerką. Auto musiał sprzedać, pieniądze podzielili. Alimenty jeszcze trzy lata, a jego pensja niewielka — po odliczeniu czwartej części zostaje mu tyle, co kot napłakał. I najgorsze — jak opowiada znajomym — Kalina, ta „wredna baba”, przyzwyczaiła go przez piętnaście lat do pysznego jedzenia, a teraz musi żywić się mrożonkami albo biec na obiad do mamy. „Jej kurczak śni mi się po nocach. Jej pierogi! Te rzędy babek z różnym nadzieniem! Budzę się z płaczem.”

Znalazł inną kobietę? Znalazł. „Gotuje jakieś pomyje, nie da się jeść. No tak, szczupła, ale w naszym wieku to już nie modelki. Młodą? No nie wyszło — pensja za mała, a sam wygląda jak rozlazły balon, z brzuchem, łysiną i zadyszką. Pięćdziesiątkę ma za pasem.”

Najgorsze, jak mówi, to to, iż Kalina schudła. Nie dużo, ale zauważalnie, z dwa rozmiary mniej. Znajomi przekazują, iż teraz gotuje zupełnie inaczej — też pysznie, ale więcej warzyw, bo ani ona, ani córka nigdy nie przepadały za mięsem. A słodkie ciasta? To Ryszard je uwielbiał.

Ostatnio — opowiada — spotkał ją w supermarkecie. Oniemiał. Podszedł i mówi: „No wiesz, całkiem nieźle wyglądasz, choćby mi się podobasz. Może spróbujemy od nowa?” A ona: „Spadaj.”

„Ja do niej z otwartym sercem, a ona mnie odsyła! Gdyby nie ja, to dalej chodziłaby jak wół, niewdzięczna, cyniczna… no, kobieta.”

Zofia Wróbel.

Idź do oryginalnego materiału