Obudził ją telefon. Były mąż. Dlaczego zapomniała wyłączyć dźwięk na noc? Zamiast „Halo” ziewnęła, żeby wiedział, iż ją obudził. Długo się tłumaczył, gadał o pogodzie, pracy, newsach z telewizji. Gotował ją do czegoś, oswajał. Krysia nie przerywała, nie odpowiadała. Czasami kiwała głową, jakby mógł to zobaczyć.
A on chyba naprawdę widział. Piętnaście lat małżeństwa to klucz do nadprzyrodzonych mocy. Poszła do kuchni tylko w majtkach, włączyła głośnomówiący, położyła telefon na stole i otworzyła lodówkę. Jej puste, białe półki były dawno nieumyte i wyraźnie obrażone. Na drzwiczkach stała butelka wina, a obok wcisnął się kawałek sklepowego sera w trójkątnym opakowaniu.
– Jak tam Ola?
Na imię córki musiała zareagować:
– A ty do niej nie dzwoniłeś?
– Dzwoniłem – odpowiedział szybko. – W czwartek gadałyśmy. Powiedziała, iż wszystko u niej w porządku. „Kwitnie i pachnie” – zaśmiał się. – A jeszcze wspomniała, iż wybierasz się na tydzień na wakacje. Wzbogaciłaś się, matko? Daleko jedziesz? A co z twoimi uczniami? Wypuściłaś ich na wakacje?
Wzięła łyk prosto z butelki, przytuliła telefon do ucha, żeby czuły mikrofon nie złapał, jak będzie jej drżała ręka, gdy szklane gardło uderzy o kubek. Wzięła łyk, zebrała się i zaczęła się uśmiechać figlarnie:
– Wszystko mnie już męczy. Mam prawo do tygodnia pod palemami z morzem w tle. Ale nie tak szybko. Miesiąc jeszcze przede mną. Zazdrościsz?
– Oczywiście – przerwa. – Nie. Włączył się w dawną grę.
– Przywiozę ci – przerwa. – Nic. – Krysia rozluźniła się. – A czego adekwatnie chciałeś?
– Bardzo mi głupio prosić, ale trochę się uszczupliłem. Możesz pożyczyć sto euro do końca miesiąca? Nieprzewidziane wydatki…
– Mmmm – odcięła kawałek sera i włożyła go do ust jak cukierka. – Jakie wydatki, jeżeli wolno spytać?
– Poznałem kobietę. Bardzo fajna kobieta. Naprawdę fajna.
Niespodziewana, bezpodstawna zazdrość ścisnęła Krzysię za gardło:
– To się zwróć do tej swojej kobiety! – przed oczami stanął obraz: Jeszcze przyszły mąż dwadzieścia lat temu, wysoki, chudy, z długą (modną wtedy) grzywką dzielącą twarz na pół białymi piórami; uśmiech również krzywy, widać ostry kieł, a obok nie ona, tylko jakaś obca baba w minispódniczce i z czerwoną szminką.
– Kryś, co się stało? – jego głos zmienił się na ten znajomy, bliski. Od tej troskliwości zaczęło ją łaskotać w gardle, oczy szczypały, zaraz się rozpłacze.
– Nic. Nie wyspałam się. Przepraszam. Zaraz przeleję. Miłego dnia.
Gdy klikała w aplikacji bankowej, przyszła wiadomość od Tobiasza:
– Dzień dobry, kochanie! Piękny dzień. Może urządzimy piknik nad jeziorem? Mogę podjechać po ciebie o 15:00.
– I ty też?! Odejdźcie już wszyscy! – wściekłość wycisnęła głupie łzy. W końcu nalała wina do kubka, pociągnęła łyk, przeżuła ser. Podeszła do lustra w przedpokoju, powiodła dłonią po prawej stronie, tam, gdzie czarna koronkowa bielizna stykała się z białą skórą, bojąc się dotknąć trochę dalej, do malutkiego zgrubienia, kilka większego niż pryszcz, w pachwinie, tam, gdzie wszyscy golą się bez patrzenia. Nic się nie zmieniło. Był na miejscu. Potem prysznic, szorowała się mocno, aż do zaczerwienienia, włosy umyte dwa razy, maseczka, płatki pod oczy, suszarka. Włączyła laptopa. Zasypało ją powiadomieniami z mediów społecznościowych. Założyła t-shirt.
Otworzyła pierwszą lepszą wiadomość:
– Dzień dobry! Chciałbym uczyć się niemieckiego od zera. Czy ma pani jeszcze wolne terminy? Jakie są możliwości płatności?
Ręce same wiedziały, co pisać. Rutyna ją wzmacniała. Wysyłając odpowiedź, przypadkiem kliknęła w awatar i zobaczyła zmęczenie i samotność. Ścisnęło ją w środku.
– Ile razy w tygodniu chciałby pan mieć zajęcia? I od razu uprzedzam, iż od pierwszego do dziesiątego ich nie będzie. Może w ogóle nigdy, bo umrę – napisała i skasowała do „nie będzie”.
Odpowiedział natychmiast:
– Trzy razy w tygodniu. Jestem elastyczny czasowo. Pracuję zdalnie, mogę się dostosować.
– Dzisiaj o siedemnastej czasu berlińskiego?
– Pasuje.
Ola zadzwoniła, gdy zupa azjatycka była już prawie zjedzona. Kiedyś nazywały ten rosół kacem.
– Mamusiu, jak tam?
– Świetnie. Jem. Przeszkadzasz mi – burknęła ze strachu.
– A my idziemy na plażę. Dzwonił tata. Coś mu się u ciebie nie podobało… – słychać było gwar obcego miasta, samochody i niepokój.
– Już pięć lat mu się nie podobam.
– jeżeli się przekomarzasz, to znaczy, iż wszystko w porządku. Nie mylę się?
– Dziecko, jak ty się masz? Tęsknię.
– Ja też!
Gadały o niczym. Razem przez telefon spotkały przyjaciół, jechały metrem do Barcelonety, szukały miejsca i leżaka. Przedzierało się hiszpańskie słońce, plusk fal. Morze zasłaniało wszystko złe. Rozłączyły się i rozeszły. Jedna do przodu, druga na skraj. Ale z pamięcią o tym bezproblemowo-pięknym. Krysia spojrzała na zegarek. Prawie piąta. Wciąż tam, złota i dzwoniąca, obok córki, odruchowo włączyła laptopa. I jak w mróz, jak w przerębel, weszła na wideokonferencję z nowym uczniem, tym, który powiedział, iż jest elastyczny.
Oczy! To było pierwsze zanurzenie. Do środka! Na wywrót kiszek! Do bólu, do skurczu. Oślepiło. Bełkotała coś o niemieckiej gramatyce i przepraszała. Sama nie wiedziała dlaczego. Bała się podnieść wzrok, a jednocześnie nie mogła go opuścić. Gdy skończyły się czterdzieści pięć minut lekcji, odchyliła się na krześle i w końcu się rozpłakała. Zadzwoniła do przyjaciółki:
–Krysia spojrzała na niego przez łzy, ściskając w dłoni klucze do szpitalnej szafki, i pomyślała, iż może jednak czasem bywa dokładnie tak, jak powinno.