Aleksandra i Krzysztof szykowali się do ślubu. Ich wesele było w pełnym rozkwicie, gdy prowadzący uroczystość ogłosił: nadszedł czas na prezenty. Pierwsi młodą parę pogratulowali rodzice panny młodej. Następnie podeszła do nich matka Krzysztofa, Bożena Kazimierzowa. W dłoniach trzymała duże pudełko przewiązane jaskrawoniebieską wstążką.
— Ojej! Ciekawe, co jest w środku? — szepnęła podekscytowana Aleksandra do ucha Krzysztofowi.
— Nie mam pojęcia. Mama trzymała w tajemnicy, co nam przygotowała — odparł zakłopotany narzeczony.
Postanowili, iż prezenty rozpakują dopiero następnego dnia, gdy opadnie weselny zgiełk. Aleksandra zaproponowała, by zacząć od pudełka od teściowej. Rozwiązali wstążki, zdjęli pokrywę… i oniemieli ze zdziwienia.
Aleksandra już wcześniej zauważyła u Krzysztofa pewną dziwność: nigdy bez pozwolenia nie brał choćby drobiazgu.
— Mogę zjeść ostatniego cukierka? — pytał nieśmiało, spoglądając na wazonik z samotnym karmelem.
— Jasne! — dziwiła się Aleksandra. — Mogłeś choćby nie pytać.
— Tak przywykłem — uśmiechał się zawstydzony, gwałtownie rozwijając papierka.
Dopiero po kilku miesiącach Aleksandra zrozumiała, skąd wzięła się ta nieśmiałość u przyszłego męża.
Pewnego dnia Krzysztof zaproponował, by poznała jego rodziców — Bożenę Kazimierzową i Janem Andrzejem. Początkowo teściowa wydała się Aleksandrze uprzejmą kobietą. Ale pierwsze wrażenie gwałtownie się rozwiało, gdy Bożena Kazimierzowa zaprosiła ich do stołu.
Przed gośćmi postawiono dwa talerze, na których gospodarza położyła po dwie łyżki ziemniaków i malutką kotlet mielony. Krzysztof gwałtownie opróżnił talerz i, zniżając głos, nieśmiało poprosił o dokładkę.
— Ile można jeść! Żresz za czterech! Ciebie nie wykarmić! — oburzyła się głośno Bożena Kazimierzowa, wprawiając Aleksandrę w osłupienie.
Gdy o dokładkę poprosił Jan Andrzej, Bożena Kazimierzowa z euforią nałożyła mu pełny talerz. Aleksandra z trudem dojadła swój posiłek, wstrząśnięta jawną niechęcią teściowej do własnego syna.
Później, podczas przygotowań do ślubu, Bożena Kazimierzowa pokazała się w pełnej krasie. Nie podobało jej się dosłownie wszystko: pierścionki, restauracja, menu.
— Po co takie wydatki?! Moglibyście znaleźć taniej! — mówiła z nieskrywanym wyrzutem.
Pierwsza nie wytrzymała Aleksandra.
— Dajcie nam samym się tym zająć! — wybuchnęła. — To nasze pieniądze i nasza decyzja!
Urażona Bożena Kazimierzowa przestała dzwonić i choćby groziła, iż nie pojawi się na weselu.
Dwa dni przed uroczystością Jan Andrzej sam przyjechał do młodych.
— Synku, pomóż mi z prezentem — poprosił, prowadząc Krzysztofa do samochodu.
Okazało się, iż ojciec sam kupił dla nich pralkę — by nie zależeć od kaprysów żony. Wyznał, iż mocno się pokłócili: uznała choćby prezent dla własnego syna za zbyt drogi.
W dzień ślubu Bożena Kazimierzowa jednak się pojawiła — w eleganckiej sukni, taksówką. Zachowywała się uprzejmie, wręczyła duże pudełko z niebieską wstążką, a potem zniknęła w tłumie.
Następnego ranka Aleksandra z Krzysztofem niecierpliwie rozpakowali pudełko. Oczekiwanie zamieniło się w rozczarowanie.
— Ręczniki? — mruknęła niedowierzająco Aleksandra, wyciągając pierwszy.
— I skarpetki — dodał ciężko Krzysztof, podnosząc dwie pary frotte. — Ojciec miał rację… Mama dała pierwsze lepsze, co wpadło jej w ręce. Trudno uwierzyć, iż stała się taka skąpa. Lepiej byłoby, gdyby w ogóle nie przychodziła.
Ale to nie był koniec. Po kilku dniach Bożena Kazimierzowa zadzwoniła do syna, by… wypytać, kto i co im podarował na wesele.
— No opowiedz! Co dała ciocia? A wujek Staszek? A koleżanki Aleksandry co przyniosły? — dopytywała się.
Nie chcąc omawiać cudzych prezentów, Krzysztof krótko odpowiedział:
— Mamo, to nie twoja sprawa. My z Aleksandrą jesteśmy zadowoleni.
Po czym się rozłączył, po raz pierwszy w życiu nie czując choćby odrobiny winy.
Życie uczy nas jednego: dobroci nie mierzy się ceną prezentu. Ale szacunek, jak i miłość, widać w szczegółach. A tych — niestety — Bożenie Kazimierzowej zabrakło.