Nieoczekiwany powrót do domu i odkrycie teściowej prasującej moje rzeczy: teraz boję się zostawić choćby bieliznę

polregion.pl 2 dni temu

Wróciłam do domu wcześniej i zastałam teściową przy prasowaniu moich ubrań. Teraz boję się zostawiać w mieszkaniu choćby bieliznę.

Nigdy nie uważałam teściowej za złą osobę. Wręcz przeciwnie — szanowałam ją jako matkę mojego męża, jako kobietę, która wychowała porządnego syna. Ale szacunek nie oznacza, iż można wtargnąć do czyjegoś życia bez pytania. I oto stoję teraz pośrodku swojego mieszkania, patrząc jak w ekstazie prasuje MOJE jedwabne sukienki, a jej koleżanka leniwie sączy herbatę z mojej ulubionej filiżanki. I chce mi się krzyczeć. Z upokorzenia. Z bezsilności. Z wściekłości.

Od początku wiedziałam: przeprowadzka do niej to nie opcja. Mąż namawiał — oszczędność, pomoc, wsparcie. Ale już wtedy czułam, iż jesteśmy z teściową jak ogień i woda. Może i jest życzliwa, gospodarna i pełna energii, ale w jej domu nie mogłabym oddychać. Zostaliśmy w moim mieszkaniu. Zaproponowałam, żeby nie wynajmować go na stałe — na wszelki wypadek. Mężowi z początku wydawało się to przesadą, ale w końcu przytaknął: swoje cztery ściany, swoje zasady, swoje życie.

Teściowa zaglądała często. Zbyt często. Ale dopóki robiła to, gdy byliśmy w domu — starałam się nie denerwować. Była jak żywioł ze ścierką — zauważała każdy włos na podłodze, każdy pyłek pod kanapą, każdy niedokręcony kran. Biegła myć lodówkę, szorować ściany, a ja tylko patrzyłam i myślałam: „Boże, daj jej wreszcie odpocząć”.

Znosiłam to cierpliwie. Miałam pracę, drugi etat, dom, czasem ledwo trzymałam się na nogach. jeżeli jej sprawiało euforia szorowanie łazienki po raz trzeci tego tygodnia — proszę bardzo. Nie wchodziłam jej w drogę, i chciałam, żeby mnie też zostawiła w spokoju.

Czasem marudziła — prosiła o jakieś dziwne zakupy, robiła scenę z powodu nieumytej patelni albo plastikowego pojemnika, który „powinnam wreszcie wyrzucić”. Ale dawałam radę.

Aż przyszedł dzień, który podzielił nasze życie na „przed” i „po”. Wracałam z dokumentami od szefa i przejeżdżający samochód oblał mnie wodą od stóp do głów. Brud, mokro, dramat. Zadzwoniłam do biura — powiedzieli: wracaj, i tak już koniec dnia, na recepcji w tym stanie nie możesz siedzieć.

Weszłam do mieszkania, nie rozbierając się, i usłyszałam rozmowę. Serce podskoczyło: może mąż też wrócił wcześniej! Ale nie — teściowa. Z koleżanką. Na desce do prasowania — MOJE ubrania. MOJE jedwabne, drogie rzeczy, które pierę tylko manualnie, osobno, delikatnie. A ona prasowała je zwykłym żelazkiem. Koleżanka opowiadała coś zabawnego, zupełnie nieświadoma, jak ziemia osuwa mi się spod nóg.

Z trudem wykrztusiłam: „Jak panie weszły?”. Teściowa tylko wzruszyła ramionami: „A dlaczego mama nie może zajrzeć do syna? Mam przecież klucz”. Klucz, który dał jej mój mąż — „na wszelki wypadek”.

Ale jak wytłumaczyć, iż ten „wypadek” to nie pożar, nie powódź, tylko zwykła chęć przejrzenia moich ubrań i pogrzebania w bieliźnie? Że teraz boję się otwierać szafę, bo może już tam była? Że czuję obrzydzenie na myśl, iż obce ręce dotykały moich rzeczy?

Wyszły. Spokojne, prawie urażone. A ja długo stałam w łazience, patrząc na zniszczoną sukienkę i nie wiedziałam, co boli bardziej — materiał, czy moja duma.

Następnego dnia wymieniłam zamki. Mężowi powiedziałam stanowczo: koniec z kluczami. Myślę choćby o zainstalowaniu kamery w przedpokoju. Żeby przynajmniej wiedzieć, kto i kiedy tu był.

Teraz nie potrafię się zrelaksować. Nie czuję się bezpiecznie we własnym domu. I nie — nie chodzi o brud, ani o żelazko. Chodzi o to, iż zabrano mi prawo do prywatności. Najgorsze? Mój mąż choćby nie widzi w tym problemu.

Idź do oryginalnego materiału