Weronika przygotowywała kolację, nakrywając stół dla siebie i męża. Wieczór zapowiadał się spokojnie, przytulnie, gdy nagle ciszę rozdarł ostry dzwonek do drzwi. Gości nie spodziewali się, a ten dźwięk zawisł w powietrzu jak zapowiedź czegoś nieoczekiwanego.
— Krzysztofie, otwórz, proszę, kto tam? — zawołała Weronika z kuchni, wycierając ręce w ścierkę.
Krzysztof oderwał wzrok od telewizora i niechętnie wstał, kierując się do drzwi. Gdy je otworzył, zastygł w miejscu, nie wierząc własnym oczom.
— Ciociu Halino? Skąd pani się tu wzięła? — W jego głosie brzmiało autentyczne zdumienie. Przed nim stała starsza siostra jego zmarłej matki, kobieta, której nie widział od lat.
— Dobry wieczór, Krzysiu. Postanowiłam was odwiedzić. Mogę wejść? — Halina uśmiechnęła się, ale w jej oczach przemknął cień zmęczenia.
— Oczywiście, proszę wejść! — Krzysztof zrobił miejsce, wpuszczając gościa. — Dlaczego nas nie uprzedziłaś? Spotkałbym ciocię na dworcu.
— Tak jakoś spontanicznie wyszło — odparła, ostrożnie stawiając na podłodze ciężką torbę. — Byłam u twojej siostry w Poznaniu, a teraz przyjechałam do was, do Wrocławia.
Weronika, usłyszawszy głosy, wyszła z kuchni, poprawiając fartuch. Na widok gościa lekko zmarszczyła brwi.
— Witaj, ciociu Halino! Co za niespodzianka… Zostanie pani z nami na kolację?
— Nie odmówię, dziękuję — odpowiedziała kobieta, kierując się do łazienki, by umyć ręce.
Weronika spojrzała na męża pytająco, ledwo powstrzymując irytację.
— Nie miałem pojęcia, iż przyjedzie — szepnął Krzysztof.
— I na jak długo? — Weronika skrzyżowała ręce. — Mamy ją teraz oprowadzać po mieście, karmić? Po co w ogóle się zjawiła?
— Uspokój się, zaraz wszystko wyjaśnimy — Krzysztof wzruszył ramionami, starając się nie eskalować napięcia.
Gdy Halina wróciła, postawiła na stole torbę z podarkami.
— Przywiozłam wam ze wsi: świeży miód od sąsiada, czosnek, różne zioła. W mieście za to pewnie biorą fortunę. No, opowiadajcie, jak wam się wiedzie? Jak wasz synek?
— Żyjemy jak wszyscy — zaczął Krzysztof. — Mieszkanie na kredyt, pracujemy, kręcimy się. Filip jest w drugiej klasie liceum, zainteresował się programowaniem. Wróci niedługo z treningu. A u ciebie jak?
— Dobrze, iż wzięliście mieszkanie — skinęła Halina. — A ja postanowiłam odwiedzić rodzinę. Po śmierci waszej mamy, Krzysiu, prawie straciliśmy kontakt. Wy do miasta nie przyjeżdżacie, spraw mnóstwo, rozumiem. A mnie samej na wsi zaczyna być smutno. Starość, jak to mówią, nie radość…
— Kotlety, Weroniko, po prostu palce lizać — dodała, odgryzając kawałek. — I mieszkanie macie przytulne, brawo.
— A na jak długo pani do nas? — ostrożnie zapytała Weronika, starając się ukryć zniecierpliwienie. Krzysztof rzucił jej karcące spojrzenie.
— Na trzy dni — odparła Halina. — Chcę pooglądać wasze miasto, dawno tu nie byłam. Potem pojadę dalej. Zobaczę się z wami, z Filipem. Ty, Weroniko, taka śliczna jesteś i gospodyni wspaniała.
Weronika wymusiła uśmiech. Komplementy były miłe, ale sytuacja wciąż ją uwierała.
— Chyba będzie musiała ciocia spać w kuchni, na rozkładanym łóżku — powiedziała. — Mamy tylko dwa pokoje: w jednym my z Krzysztofem, w drugim syn.
— Ja nie wybredna jestem, gdzie położycie, tam się prześpię — machnęła ręką gość. — Dziękuję za kolację, wszystko było wyśmienite.
W tej chwili do mieszkania wpadł Filip, zadyszany, z plecakiem na ramieniu.
— Synu, to ciocia Halina, siostra twojej babci Zofii — przedstawił Krzysztof. — Pewnie jej nie pamiętasz, byłeś mały, jak jeździliśmy do niej.
— Dzień dobry — Filip uważnie spojrzał na gościa. — Naprawdę jest pani podobna do babci Zofii…
— Miło cię poznać, Filipie — uśmiechnęła się Halina. — Słyszałam, iż interesujesz się programowaniem?
— Tak — ożywił się chłopak. — Tylko komputer mam stary, ciągle się zawiesza. Piszę programy, ale wszystko działa powoli.
— Brawo, trzymaj się tego. Programiści teraz na wagę złota — dodała zachęcająco.
— A pani czym się zajmowała? — zaciekawił się Filip.
— Byłam lekarzem, potem wykładałam w akademii medycznej. A później wyszłam za mąż, przeprowadziłam się na wieś. Tam już zostałam. Pomagać ludziom to wielka rzecz, Filipie.
— Fajnie — skinął głową pod wrażeniem.
— No to może pościelimy cioci, odpocznie — zaproponował Krzysztof. — Jutro mam wolne, mogę pokazać pani miasto.
— Dziękuję, Krzysiu, będę wdzięczna — odpowiedziała Halina, a jej głos zadrżał od szczerej wdzięczności.
Gdy wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, Weronika, leżąc w łóżku, zaczęła szeptem wyrzucać mężowi:
— Co to za niespodzianka? Przyjeżdża nocą, z miodem i czosnkiem, i myśli, iż mamy skakać z radości? Teraz mamy ją zabawiać, karmić! Co to za ludzie?
— Weroniko, uspokój się — cicho odpowiedział Krzysztof. — To moja jedyna ciocia. Wychowała moją mamę, ich rodzice wcześnie odeszli. Życie miała trudne: męża, syna — wszystkich straciła. Potem znów wyszła za mąż, przeniosła się na wieś, zajęła gospodarstwem. Ale i drugi mąż odszedł. Wyobrażasz sobie, jak jej samotnie? A ona trzyma się, jeździ do rodziny. To nic strasznego, wytrzymaj te dwa dni.
— Znam jej historię, twoja mama mi opowiadała — burknęła Weronika. — Ale to się tak nie robi. Jutro pojadę do mojej mamy, a ty się nią zajmij.
— Dobrze — westchnął Krzysztof. — Poradzę sobie.
Następnego dnia Krzysztof z Haliną i Filipem poszli zwiedzać Wrocław. Weronika pojechała do matki. Gdy wróciła wieczorem, usłyszałaW kuchni unosił się zapach pierogów, które Halina własnoręcznie lepiła, śmiejąc się razem z Filipem do łez, choć mąka była wszędzie – na podłodze, meblach, a choćby w ich włosach.