Szokująca wizyta: kolacja u przyszłej teściowej
Ostatnio odwiedziałam rodziców mojego chłopaka i tej wizyty nigdy nie zapomnę! Wyobraźcie sobie: zaglądam do garnka, a tam przez grubą warstwę białego tłuszczu na powierzchni mętnej brei patrzą na mnie świńskie kopytka, uszy i choćby ryjek – cała świńska głowa! Zamarłam z obrzydzenia, brrr! Nie mogłam się zmusić, żeby tego spróbować, choć nie chciałam nikogo urazić.
Pierwsze spotkanie: ciepłe przyjęcie
Mój chłopak, nazwijmy go Jakub, zaprosił mnie do swoich rodziców do małego miasteczka pod Łodzią. Jego mama, powiedzmy, Barbara Stanisławowa, i tata, niech będzie Wojciech Janowicz, mieszkają w przytulnym domu z ogródkiem. Denerwowałam się przed spotkaniem, ale okazali się bardzo gościnni. Barbara Stanisławowa przytuliła mnie, poczęstowała herbatą z domowym sernikiem, a Wojciech Janowicz opowiadał żarty i historie. Zaczęłam się rozluźniać, myśląc, iż wszystko pójdzie gładko. Ale to był dopiero początek.
Kulinarny koszmar: co w garnku?
Gdy nadeszła pora kolacji, Barbara Stanisławowa zawołała wszystkich do stołu. Spodziewałam się czegoś prostego, ale smacznego – może pierogi czy żurek. Na środku stał jednak ogromny garnek, z którego unosił się dziwny zapach. Zajrzałam do środka i oniemiałam: na wierzchu pływała gruba warstwa smalcu, a pod nim mętna ciecz z pływającymi świńskimi kopytkami, uszami i ryjem! To była salcesonowa galareta, ale w takiej postaci, iż skóra mi zdrętwiała.
Barbara Stanisławowa oznajmiła z dumą: „To nasze rodzinne danie, sekretny przepis!” Próbowałam się uśmiechnąć, ale w środku wszystko mi się ścisnęło. Jakub mrugnął: „Spróbuj, naprawdę smaczne!” Ale nie mogłam. U mnie w domu też robią galaretę, ale klarowną, bez takich „niespodzianek”. A tu – jak z horroru! Grzecznie odmówiłam, tłumacząc się brakiem apetytu, ale Barbara Stanisławowa najwyraźniej się obraziła.
Rzeczywistość domowa: naczynia i zwyczaje
Po kolacji czekała mnie kolejna próba. Zaproponowałam pomoc przy zmywaniu, ale powiedziano mi, iż goście nie zmywają. Ucieszyłam się, myśląc, iż mają zmywarkę. Nic z tego! Barbara Stanisławowa opłukała talerze zimną wodą i odstawiła na półkę. Sztućce, którymi jedliśmy galaretę, też tylko przelano wodą. Byłam w szoku. U mnie w domu naczynia myje się do połysku, a tu takie podejście!
Wojciech Janowicz, widząc moje zdziwienie, stwierdził: „Nie lubimy tracić czasu w pierdoły. Najważniejsze, iż jedzenie smaczne!” Skinęłam głową, ale w duchu myślałam: jak można jeść z niedomytych naczyń? Potem zauważyłam, iż w kącie kuchni leży sterta śmieci – obierki, opakowania, choćby kości. Barbara Stanisławowa wyjaśniła, iż wyrzucają śmieci raz w tygodniu, żeby „nie biegać co dzień”. W moim domu opróżnia się kosz codziennie, a kuchnia zawsze lśni!
Dziwactwa ciąg dalszy: poranne niespodzianki
Następnego ranka liczyłam, iż będzie lepiej. Ale na śniadanie podano tę samą galaretę! Barbara Stanisławowa wyjęła ją z lodówki, gdzie stała w tym samym garnku, i zaproponowała, żeby „dojeść, póki świeża”. Znowu odmówiłam, wybierając chleb z masłem. Jakub próbował ratować sytuację, mówiąc, iż to ich tradycja, ale ja już marzyłam o powrocie do domu.
W ciągu dnia zorientowałam się, iż w domu prawie nie ma sprzętów. Brak odkurzacza, pralka stara jak świat, a o zmywarce choćby mowy nie było. Barbara Stanisławowa chwaliła się swoim „minimalizmem”, ale dla mnie to było za dużo. choćby w łazience znalazłam jedną wspólną szmatę dla wszystkich – to było już ostateczne uderzenie.
Ocalenie w spacerach: ucieczka z domu
Jedynym dobrym momentem były spacery po miasteczku. Wędrowałam po parku, podziwiałam kamieniczki, wstępowałam do kawiarni, żeby zjeść coś normalnego. Ale za każdym razem, gdy wracałam do ich domu, czułam się nieswojo. Jakub rozumiał mój stan i choćby przyznał, iż sam czasem się wstydzi przyzwyczajeń rodziców. Ale nie zamierzał tego zmieniać.
Dom, sweet dom: lekcje z wizyty
Gdy wróciłam do domu, pierwsze, co zrobiłam, to przytuliłam się do zmywarki i z euforią zjadłam z własnego, lśniącego talerza. Ta wizyta nauczyła mnie doceniać nasz domowy porządek. Z Jakubem przez cały czas jesteśmy razem, ale postanowiłam stanowczo: u jego rodziców nie zostanę dłużej niż jeden dzień. Umówiliśmy się nawet, iż w naszej przyszłej rodzinie będą inne zasady: czyste naczynia, codzienne wynoszenie śmieci i żadnej galarety z ryjem!
Ta historia pokazała mi, jak różnie ludzie urządzają swój świat. Nie oceniam Barbary Stanisławowej i Wojciecha Janowicza – to ich dom, ich zasady. Ale dla mnie ta wizyta stała się lekcją: doceniania wygody i czystości, które kiedyś brałam za pewnik.