Nienawiść na progu: Historia niechcianego gościa

newsempire24.com 1 dzień temu

Znienawidziliśmy ją od pierwszej chwili, gdy przekroczyła próg naszego domu.
Kędzierzawa, wysoka, chuda.

Bluzka była niczego sobie, ale dłonie różniły się od maminych. Miała krótsze, grubsze palce, które splatała w supeł. Nogi miała chudsze, ale stopy dłuższe.
Siedzieliśmy z bratem Łukaszem – on miał siedem lat, ja dziewięć – i ciskaliśmy w nią spojrzeniami jak gromem.
Ta „Milena” zamiast „Mila” — raczej „Milę”!

Tata dostrzegł naszą niechęć i syknął: *— Zachowujcie się przyzwoicie! Co wy, dzikusy jakieś?*
*— A ona zostanie długo?* — zapytał Łukasz, krzywiąc się. Mógł sobie na to pozwolić. Był mały i chłopcem.
*— Na zawsze* — odparł tata.
Słychać było, iż zaczynał tracić cierpliwość. A gdy wpadał w gniew, źle się dla nas kończyło. Lepiej nie drażnić.

Godzinę później Milena zbierała się do wyjścia. Włożyła buty, a gdy wychodziła, Łukasz podłożył jej nogę.
Omal nie runęła na klatkę schodową.

Tata poderwał się z fotela: *— Co się stało?!*
*— Potknęłam się o buty* — odparła, choćby nie patrząc na Łukasza.
*— Zaraz posprzątam!* — obiecał chłopak z przesadną gotowością.
I wtedy zrozumieliśmy — on ją kocha.

Nie udało nam się wyrzucić jej z naszego życia, choć próbowaliśmy.
Pewnego dnia, gdy Milena została z nami sama, na kolejny wybryk odpowiedziała spokojnym, ale twardym głosem:
*— Wasza mama nie żyje. Tak już bywa. Teraz patrzy na was z nieba i… myślę, iż nie podoba jej się, jak się zachowujecie. Wie, iż robicie to specjalnie. Myślicie, iż tak chronicie jej pamięć?*

Zesztywnieliśmy.
*— Łukasz, Kinga, przecież jesteście dobrymi dziećmi! Czy tak należy pamiętać o mamie? Czyny świadczą o człowieku. Nie wierzę, iż zawsze jesteście takie kolczaste jak jeże!*

Powoli, takimi rozmowami, wybiła nam z głowy złe zachowanie.

Pewnego razu pomogłam jej rozpakować zakupy. Jakże mnie chwaliła! Pogłaskała po plecach.
Nie — dłonie nie były jak u mamy, ale… i tak było przyjemnie.
Łukasz zazdrościł. Też poukładał umyte kubki w szafce. Milena i jego pochwaliła.
A wieczorem, z przejęciem, opowiedziała tacie, jacy jesteśmy pomocni. Był dumny.

Jej obcość długo nas uwierała. Chcieliśmy ją wpuścić do serca, ale nie potrafiliśmy.
*Nie mama, i koniec!*

Po roku już nie pamiętaliśmy życia bez niej. A po jednym zdarzeniu pokochaliśmy Milenę na zabój, tak jak tata.

…Łukasz w siódmej klasie miał niełatwo. Cichy i zamknięty, stał się celem Krzyśka Wolskiego — chłopaka tej samej postury, ale bezczelnego.
Wybór padł na Łukasza, bo Krzysiek potrzebował kogoś, komu mógł dokuczać.

Rodzina Wolskich była pełna, chłopak czuł wsparcie ojca, który wręcz namawiał: *— Jesteś mężczyzną, bij pierwszy. Nie czekaj, aż cię zmiażdżą.* I tak Łukasz stał się ofiarą.

Przychodził do domu, milcząc. choćby mnie, siostrze, nic nie mówił. Czekał, aż problem sam zniknie. Ale takie rzeczy nie znikają. Dręczyciel rośnie w siłę, gdy ofiara się nie broni.

Krzysiek już otwarcie go uderzał. Ile razy przeszedł obok, tyle razy walnął go w ramię.
Wydusiłam prawdę z Łukasza, gdy zobaczyłam siniaki. Uważał, iż mężczyźni nie powinni obciążać sióstr swoimi problemami.

Nie wiedzieliśmy, iż pod drzwiami stała Milena i słuchała.

Łukasz błagał, by nie mówić tacie — będzie gorzej.
I prosił, żebym nie biegła od razu podrapać Krzysiowi twarzy! A tak bardzo chciałam! Za brata mogłabym zabić!
Wciąganie taty też było ryzykowne. Pokłóciłby się z ojcem Wolskiego, a stąd już blisko do aresztu…

Następnego dnia, pod pretekstem zakupów, Milena odprowadziła nas do szkoły. Potajemnie kazała pokazać jej Krzysia.

Pokazałam. *Niech wie, świnia!*

To, co się stało, było… niesamowite.

Podczas lekcji języka polskiego Milena weszła do klasy — elegancka, z perfekcyjnym makijażem — i melodyjnym głosem poprosiła, by Krzysiek wyszedł. *„Mam do pana sprawę”*.

Nauczycielka, niczego nie podejrzewając, pozwoliła. Chłopak też wyszedł spokojnie, myśląc, iż to nowa organizatorka akademii.

Milena złapała go za koszulę, uniosła nad ziemię i syknęła:
*— Czego chcesz od mojego syna?*
*— J-j-jakiego syna?* — wybełkotał.
*— Od Łukasza Kowalskiego!*

*— N-n-nic…*
*— Więc tak ma zostać! Bo jeżeli jeszcze raz go dotkniesz, spojrzysz krzywo albo podejdziesz za blisko — zdzielę cię, gnidzie!*
*— Proszę pani, puśćcie…* — zaskomlał Krzysiek. *— Już nigdy!*
*— Marsz stąd!* — postawiła go na miejscu. *— I spróbuj komuś o tym powiedzieć. Ojca wsadzę za wychowanie małego bandyty! Nauczycielce powiesz, iż jestem sąsiadką i prosiłam o klucz! A po lekcjach przeprosisz Łukasza. Sama dopilnuję.*

Wślizgnął się do sali, poprawiając mundurek. Wyrzęził coś o sąsiadce.

…Nigdy więcej nie spojrzał na Łukasza krzywo. Wręcz go omijał! Tego samego dnia przeprosił. Szybko, urywanie, drżąc, ale przeprosił.

*— Tacie nic* — upomniała nas Milena. Ale nie wytrzymaliśmy, opowiedzieliśmy.

Był zachwycony.

Później i mnie sprowadziła na dobrą drogę.

W wieku szesnastu lat zakochałam się — głupio, na zabój. Hormony przyćmiły rozum, ciągnęło mnie do zakazanego.

Wstyd się przyznać! Ale opowiem.

Związałam się z wiecznie pijanym pianistą bez pracy, ignorując oczywistość. Opowiadał moim naiwnym uszom, iż jestem jego muzą, a ja topniałam w jego rękach jak wosk. To był mój pierwszy mężczyzna.

Milena poszła do niego i zadała dwa pytania: *„Czy kiedyś jest trzeźwy? I na co zamierzacie żyć?”*

Gdyby przedstawił konkretny plan, *„rozważyłabyI wtedy zrozumieliśmy, iż prawdziwa miłość to nie tylko krew, ale ta, która codziennie wyciąga do nas ręce, choćby gdy je splatamy w gniewną pięść.

Idź do oryginalnego materiału