Zofia od zawsze nienawidziła swojego imienia. Wydawało jej się staroświeckie, niemodne. Gdy dorosła, mama wyjaśniła, iż tata w młodości był zakochany w pięknej, pełnej życia Zofii. Kochał ją, ale ona odrzuciła jego uczucia i wyszła za mąż za innego.
“Potem spotkał mnie. A kiedy się urodziłaś, nadał ci jej imię. Nigdy nie zapomniał swojej pierwszej miłości” – spokojnie mówiła mama.
“A ty nie jesteś zazdrosna?”
“Nie. Kocha nas obie. Pierwsza miłość zawsze zostaje w sercu. I kiedyś i ty taką poznasz.” Mama pogłaskała Zofię po włosach.
“A tamta Zofia też była taka brzydka?” – złościła się dziewczynka.
“Co za głupoty opowiadasz? Pamiętasz bajkę o brzydkim kaczątku? A jeżeli tak bardzo nie lubisz imienia, możesz je zmienić, gdy dorośniesz. Jakie byś chciała?” – uspokajała matka.
Zofia stała przed lustrem, wypróbowując różne imiona, jakby przymierzała sukienki. Żadne jej nie pasowało. Z westchnieniem zrezygnowała – wiedziała, iż inne imię nie uczyni jej piękną. Bo nie imię zdobi człowieka. A i przywykła już do niego.
Ale nie wierzyła, iż ktoś pokocha ją tak, jak ojciec tamtą Zofię. Matowe włosy, wąskie oczy, ostry podbródek. Jednym słowem – brzydula.
Ojciec kochał Zofię niemal tak mocno, jak drinki. Po drodze z pracy często wpadał do taniej knajpy. Po drinku stawał się czuły – zawsze coś jej przywoził: czekoladę, słodycze, zabawkę. Albo po prostu dawał parę złotych. Zofia zbierała i kupowała, co chciała.
Kiedy kończyła szkołę, ojciec zmarł. Wracał do domu, a nad rzeką bawiły się dzieci. Piłka wpadła do wody, więc poszedł ją wyłowić. Był pijany – utonął.
Matka złorzeczyła, iż zostawił je same. Na co żyć? Zosia musi się uczyć, ale skąd weźmie pieniądze? Jaka przyszłość czeka ją w małej wiosce?
Zosia płakała po ojcu. Nie chciała wyjeżdżać, ale matka nalegała.
“Co tu będziesz robić? Jedź, może za mąż wyjdziesz” – mówiła ze smutkiem.
I Zofia wyjechała. Marzyła o medycynie, ale miała małe szanse po wiejskiej szkole. Zdała do szkoły pielęgniarskiej – podobały jej się białe fartuchy.
W akademiku dzieliła pokój z piękną Kingą. Tamtą Bóg obdarzył hojnie – kręcone ciemne włosy, brązowe oczy, śniada cera i pełne usta. Do tego zgrabna figura. Niezręczna Zosia nie mogła się z nią równać.
Patrzyła na Kingę z zazdrością, a tamta czuła się przy niej jak królowa piękności. Mimo to dogadywały się, obie były zadowolone z tego układu. Aż do dnia, gdy Kinga poznała studenta z politechniki.
Zofia zakochała się od pierwszego wejrzenia. Trudno się dziwić – przystojny chłopak. Czasem wpadał po Kingę do akademika, ale ona pilnie się uczyła, marząc o studiach medycznych. Krzysztof wzdychał i czekał, aż skończy notatki.
“Zaraz będziesz?” – pytał niecierpliwie.
“Idź z Zosią do kina. Mam kolokwium jutro” – machała ręką Kinga.
Zosia byłaby zachwycona, gdyby mogła usiąść z Krzysztofem w ciemnej sali, drżąc z podniecenia, ale on nie zapraszał. Posiedział, westchnął i wychodził.
“Dlaczego go tak traktujesz? Gdyby ktoś tak na mnie czekał, byłabym w siódmym niebie!” – oburzała się Zosia.
“Po co on tobie? Wiadomo, iż tylko by się bawił. Dziewczyny już teraz się za nim uganiają, a co później? Zakochaj się w kimś zwyczajniejszym” – “życzliwie” radziła Kinga.
Zosia uczyła się przeciętnie, bez większego zapału. Pewnego dnia Krzysztof przyszedł, a Kingi nie było jeszcze z biblioteki. Na stole stała patelnia z ziemniakami smażonymi na słoninie i talerz z kupionymi w bufecie kotletami. Krzysztof nie mógł oderwać wzroku.
Zosia gotowała po wiejsku, na słoninie, którą przysyłała jej mama. Zapach rozchodził się po całym piętrze, przyciągając głodnych studentów. Nie mogła zostawić patelni bez opieki – w mig zniknęłaby.
“Może zjesz ze mną? Kinga zaraz wróci” – zaproponowała, widząc, jak Krzysztof przeływa ślinę.
Nie trzeba było go długo namawiać. Jadł z apetytem, a Zosia wpatrywała się w niego z uwielbieniem, modląc się, by Kinga wracała jak najpóźniej.
“Z ciebie będzie dobra żona” – powiedział w końcu Krzysztof, odsuwając się od stołu jak najedzony komar.
Pewnej soboty Krzysztof przyszedł po Kingę. Mieli iść do kina, ale zadzwoniła mama i Kinga wyjechała do domu.
“Jak przyjdzie Krzyś, przeproś za mnie” – poprosiła Zosię przed wyjazdem.
W oczekiwaniu na niego Zosia przygotowała kolejne kulinarne arcydzieło.
“A ja bilety wziąłem” – zmartwił się, gdy dowiedział się o nieobecności Kingi.
“Może pójdziesz ze mną?” – zaproponowała Zosia. – “Albo wstydzisz się mnie?” – dodała z uśmiechem.
“Co ty! Wcale się nie wstydzę. Ubieraj się, poczekam na ciebie na dole” – rzucił i wyszedł.
Zosia nie wierzyła w swoje szczęście. Półtora godziny obok niego! A może choćby weźmie ją za rękę… Sama nigdy by się nie odważyła. gwałtownie się ubrała, spryskała perfumami i wybiegła, zanim zmieni zdanie.
“Gotowa, idziemy?” – zaśmiała się.
“Idziemy” – mruknął Krzysztof, patrząc na nią spode łba.
Przez całą drogę opowiadała śmieszne historie z życia studentów, niektóre wymyślając na poczekaniu. Krzysztof śmiał się serdecznie. W pewnym momencie Zosia wzięła go pod rękę – tak, przyjacielsko. I nie puściła aż do kina.
Film był ciekawy, ale Zosia ledwie patrzyła na ekran. Czekała, aż Krzysztof złapie ją za dłoń, podsuwając mu swoją. Nie reagował. W końcu w filmie była straszna scena – Zosia złapała go mocno i nie puszczała do końca seansu.
Potem odprowadził ją pod akademik.
“Może wstąpimy do baru? Jestem głodny” – zaproponował.
“”Zgoda, ale u mnie zrobię kolację – mam od mamy świeżą słoninę i domowe ogórki” – uśmiechnęła się Zosia i zabrała go ze sobą, wiedząc, iż czasem najprostsze gesty zostają w sercu na zawsze.