Nie jak w serialu, ale podobnie
Bogna uwielbiała seriale i marzyła, by jej życie wyglądało jak te na ekranie. ale to były tylko mrzonki, rzeczywistość okazywała się dużo prostsza, a dni płynęły nudno i bez niespodzianek.
Wyszła za mąż za Jędrka niby z miłości, ale tak tylko jej się wydawało. Jędrek, zawsze niestały i wiecznie wietrzący nowe przygody, nie miał zamiaru się zmieniać. Zabrał żonę do swojego niewielkiego domku na wsi. Po trzech latach małżeństwa oświadczył nagle:
— Wyjeżdżam do miasta, żyj sobie jak chcesz. Duszno mi tu w tej dziurze, moja dusza potrzebuje przestrzeni.
— Jędrek, co ci się stało? Przecież wszystko było dobrze… — próbowała go powstrzymać, choć sama nie rozumiała, dlaczego.
— Tobie było dobrze. Mnie nie.
I tak zniknął, zabierając paszport i parę gratów w starą torbę. Wieś zaroiła się od plotek, kumoszki szeptały na każdym kroku:
— Jędrek Bogusię zostawił i do miasta uciekł, na pewno tam jakąś nową znalazł.
Bogna znosiła to w milczeniu. Nie płakała, nie skarżyła się, tylko spokojnie żyła dalej w jego domu. Nie miała dokąd iść — u rodziców mieszkał brat z gromadką dzieci, dla niej miejsca tam nie było. Dziecka też nie urodziła.
— Chyba Bóg wiedział, iż z Jędrka byłby kiepski ojciec, dlatego mnie nie pobłogosławił — myślała, patrząc na wiejskie maluchy.
Każdego wieczora, po skończonych obowiązkach, siadała przed telewizorem i zanurzała się w serialowe zdrady, dramaty, namiętności. Wdychała to wszystko, aż później nie mogła zasnąć.
Rano trzeba było nakarmić świnkę, gęsi, kury i młodego byczka Burego, potem przywiązać go za ogrodem — nie puszczała go z innymi.
— Bogna, Bury się zerwał, lata po wsi! — krzyknęła sąsiadka.
— Gdzie?! — wybiegła przed dom i zobaczyła, jak byczek próbuje podważyć płot, szarpiąc się świeżo wyrosłymi rogami.
— Bury, Bury… — łagodnie go przekonywała, podsuwając kawałek chleba, ale zwierzę tylko potrząsało głową. — A niech cię, bestio! — krzyknęła w końcu, a byk, jakby urażony, szarpnął się i rozpędził stado sąsiedzkich kaczek.
Nie wiadomo, jak długo goniłaby Burego, gdyby nie traktorzysta Wiesiek. Sprawnie złapał zwisający sznur, przyciągnął byka i przywiązał. Bogna patrzyła na jego muskularne dłonie, na kształt ramion przebijający przez brudną koszulę. Nagle zalała ją fala pragnienia — by te ręce objęły ją mocno, przycisnęły do siebie.
Ale natychmiast otrząsnęła się z tych myśli:
— O rety, co mi strzeliło do głowy? Jakby mi pieszczot brakowało…
Zawstydziła się własnych uczuć.
— Czarne oczy tak mają, czy co? Nigdy przecież niczego nie czułam do Wiesia. Wesołek, śmieszek, blondyn. I w ogóle — komu on potrzebny? Mieszka z tą swoją Małgosią, roślicą z drugiego końca wsi… — spuściła wzrok i odeszła.
Z Jędrkiem rozwiodła się od razu, gdy uciekł za miejskim życiem. Zalotników miała kilku, choćby o rękę prosili, ale żaden jej nie pociągał. Tak żyła samotnie, głodna czułości.
Wiesiek ocierał ręce o trawę, a ona niespodziewanie powiedziała:
— Chodź, umyjesz przy studni.
Poszedł za nią w milczeniu, a ona czuła na plecach gorący wzrok.
Zrozumiała nagle, iż patrzy na nią inaczej niż zwykle.
— Czego on chce? — ale Wiesiek tylko umył ręce pod kranem, wytarł w wiszący ręcznik, raz jeszcze spojrzał znacząco i odszedł.
Od tej chwili między nimi zawiązała się niewidzialna nić. Gdy Wiesiek przechodził, Bogna czerwieniała. On zaś zaczynał chodzić rano koło jej obejścia, choć wcześniej tędy nie chadzał.
Bogna wstawała wcześniej, by plewić grządki — przekonywała sama siebie, iż to dla przyjemności chłodnego poranka. W rzeczywistości czekała na Wiesia, który szedł do pracy. Spotykali się wzrokiem, a w jego sprytnych oczach widziała męskie zainteresowanie, może choćby coś więcej.
Odpędzała grzeszne myśli, bała się też Małgosi.
— Boże broń, żeby to ona zobaczyła! Zgnoi mnie i jeszcze na całą wieś obgada…
Ale Wiesiek wciąż przechodził, patrzył, a ona odpowiadała półuśmiechem. Myślała, iż to jak w “M jak miłość”, choć nie wiedziała, jak ta historia się skończy — w końcu serial też trwał bez końca.
Pewnego dnia zamiatała podwórko, gdy usłyszała znajomy głos:
— Witaj, Bognusiu.
Odwróciła się gwałtownie. Stał przed nią były mąż — ten sam bezczelny uśmiech, przyprószone zarostem policzki, oczy, od których kiedyś serce jej drżało.
— No, wróciłem… Przyjmiesz mnie z powrotem?
— A co się stało? Miasto ci się znudziło?
Tym razem serce ani drgnęło. Może nigdy nie było miłości, a może po prostu wygasła. Drzwi zamknęły się za nim na zawsze, gdy odjechał w poszukiwaniu lepszego życia, nie zabierając jej ze sobą.
Jędrek wrócił do swojego domu. Bogna nie miała dokąd pójść, więc nie mogła go wyrzucić. Na noc zamykała drzwi do swojego pokoju i przesuwała ciężką szafę, by nie mógł wejść. Były mąż spał w drugiej części domu, wychodząc na podwórze. Ona zaś musiała wchodzić i wychodzić przez okno.
Wiesiek chodził ponury, ale gdy zobaczył, jak Bogna wymyka się przez okno, coś w nim zawrzało.
— Więc nie przyjęła go z powrotem…
Następnego ranka, gdy wychodziła, poczuła pod stopami drewnianą podstawkę — ktoś postawił pod oknem dwie schodki.
— Kto by się o to postarał? — zdziwiła się. — Na pewno nie Jędrek, on tylko przychodzi na noc, resztę czasu spędza z kumplami.
Wiesiek nocą zbił prowizoryczne schodki, by ułatwić jej życie. Z Małgosią nie byli małżeństwem, żyli tak od lat — była od niego starsza o trzy lata. Dzieci swoich nie mieli, ona miała córkę z poprzedniego związku, ale Wiesiek dobrze się nią opiekował.
Małgosia adekwatnie sama wtargnęła doPewnego dnia, gdy zima już ustąpiła, a pierwsze pąki zaczęły pękać na gałęziach, Wiesiek stanął przed Bogną z bukietem polnych kwiatów w ręku i powiedział: “Chyba czas, żebym cię wreszcie poślubił, zanim zaczniesz uciekać przez okno do kogoś innego” — i wtedy Bogna zrozumiała, iż jej serialowe marzenia właśnie stały się rzeczywistością, choć w zupełnie inny sposób, niż się spodziewała.