„Nic mi nie zrobisz. Jestem niewinny” – wybełkotał Kacper i cofnął się. Trząsł się ze strachu.
Na początku czerwca zapanowała prawdziwie letnia pogoda. Ludzie, stęsknieni za naturą i odpoczynkiem, wyjeżdżali z zakurzonych, dusznych miast na działki, na wieś, nad morze. Jakub z żoną i córką też wczesnym rankiem wyruszali na weekend do niewielkiej wioski, w której się wychował i gdzie mieszkała jego mama.
„No to gotowi? Nic nie zapomnieliście? To ruszamy, zanim słońce na dobre rozgrzeje powietrze” – zakomenderował Jakub, wsiadając do samochodu.
Marta usiadła obok taty, a Zosia ulokowała się z tyłu, z dala od klimatyzacji.
Na rodzinnym zebraniu postanowili, iż wakacje Marta spędzi u babci. Nie chciała wyjeżdżać z miasta, ale przyjaciele rozjechali się na wszystkie strony, a w mieście robiło się nudno.
„Coś taka smutna? Zobaczysz, spodoba ci się. Tam też masz znajomych. Jeszcze nie będziesz chciała wracać” – dodał otuchy Jakub.
„Spoko, tato, wszystko gra” – mruknęła Marta, zapinając pasy.
„No to zupełnie inna rozmowa” – Jakub się uśmiechnął. „Ostatnie długie wakacje. W przyszłym roku matura, potem studia, a później dorosłe życie”.
Miasto budziło się, zrzucając z siebie poranną senność. Ulice były jeszcze puste, więc samochód gwałtownie minął miejskie granice.
Słońce dopiero wschodziło. Jego promienie przebijały się przez liście drzew wzdłuż drogi, oślepiając jak ostre igły. „Dlaczego mimo wszystko czuję ten niepokój?” – pomyślał Jakub, patrząc na szarą wstęgę asfaltu pod kołami.
Cztery godziny później wjechali do wioski tonącej w zieleni i kwiatach. Babcia otworzyła drzwi, klasnęła w dłonie – wreszcie przyjechali – i zaczęła wszystkich całować po kolei.
„Martusia, jaka duża! Już prawie panna młoda. Kubusiu, upiekłam twoje ulubione drożdżówki. Chodźcie do środka, po co się tłoczyć w przedpokoju” – krzątała się radośnie.
„Wszystko tu jak dawniej” – westyknął Jakub, rozglądając się po pokoju i wdychając znajomy od dzieciństwa zapach. „Nic się nie zmieniło. choćby rzeczy stoją na tych samych miejscach. Mamo, ty też taka sama” – przytulił matkę.
„Oj, daj spokój, co ty wygadujesz” – machnęła ręką. „Głodni pewnie jesteście? Myjcie ręce i siadamy do stołu”.
„Tylko uważaj na tę pannę młodą. Nie dawaj za dużo swobody, żeby po nocach nie spacerowała” – powiedział Jakub, odgryzając pół drożdżówki i mrucząc z zadowoleniem.
„A ty zapomniałeś, jaki byłeś w jej wieku?” – zaśmiała się mama, podsuwając mu szklankę domowego kompotu.
„Właśnie! No babciu, opowiedz, jaki był. Bo wygląda na to, iż świętym się urodził” – odcięła się Marta.
Babcia krzątała się, wykładając na stół smakołyki, i przy okazji zerknęła przez okno.
„Może ktoś herbatki? – Spojrzała na długo wyczekiwanych gości. – Na podwórku już czekają twoi znajomi. Widzieli samochód” – mrugnęła do Marty.
„Kto?” – zapytała i podbiegła do okna.
„Najpierw zjedz” – surowo powiedział Jakub. „Poczekają”.
„Już się najadłam. Dzięki, babciu, pyszne” – Marta przestępowała z nogi na nogę.
„No to leć, wiercipięto” – odparła babcia. „Na obiad się zgłoś”.
I Marta momentalnie zniknęła z kuchni.
„Mamo, pilnuj jej. Z pozoru dorosła, a w głowie wciąż wiatr hula” – powiedział Jakub, gdy drzwi zatrzasnęły się za Martą.
„U nas spokojnie, nie martw się”.
Następnego wieczoru Jakub z Zosią wracali do miasta. Stał przy samochodzie, dając córce ostatnie rady.
„Pomagaj babci. I nie wyłączaj telefonu, dobrze?”
„Tato, przestań, wszystko rozumiem” – Marta przewróciła oczami. „Jeśli tak się martwisz, może pojadę z wami?”
„Serio, Kubuś, trochę przeginasz” – wstawiła się Zosia. „Jedźmy, bo dojedziemy po nocy”.
Wyjeżdżając, Jakub spojrzał w lusterko na mamę i córkę. Zerknął na żonę. „Spokojna. A ja się nakręcam? Marta jest rozsądna, nic się nie stanie. Trzeba się nauczyć puszczać…” – próbował uciszyć niepokój w sercu.
Minęły trzy tygodnie. Marta dzwoniła codziennie, opowiadając o życiu u babci. Jakub powoli się uspokoił. Ale w sobotni poranek obudził go telefon.
„Pracę dzwonią?” – przez sen zapytała Zosia, nie otwierając oczu.
Jakub sięgnął po komórkę. Widząc, iż to mama, natychmiast odebrał.
„Tak, mamo? Dlaczego tak wcześnie?” – Ale serce już biło szybciej, zwiastując nieszczęście.
„Kubuś, wybacz… Nie uchroniłam Martusi” – przez łzy wyszeptała mama.
„Co się stało?” – Jakub zerwał się z łóżka i sięgnął po spodnie.
„Bieda, przyjeżdżaj szybko. Martusia w szpitalu, w śpiączce…” – mama wybuchnęła płaczem.
„Pakuj się, Marta w szpitalu” – rzucił Jakub do Zosi, rzucając telefon na łóżko.
Zosia zrozumiała, iż stało się coś złego, i już ściągała koszulę nocną. Westchnęła ciężko i osunęła się na łóżko.
„Co z nią?” – szepnęła.
„Mama płacze, nic nie rozumiem. Pojedziemy, wszystko się wyjaśni”.
Wczoraj po pracy nie zatankował, a teraz przed stacją ustawiły się kolejki samochodów. W weekend wielu uciekało z miasta.
„Co teraz? Tracimy czas” – Zosia bezradnie spojrzała na Jakuba.
„Zaraz” – wysiadł, wyjął z bagażnika kanister i poszedł do dystrybutora.
Po pięciu minutach wrócił z pełnym kanistrem, wlał benzynę do baku i ruszyli.
„Nie chciała jechać… To my ją namówiliśmy… Gdyby została, nic by się nie stało…” – łkała żona.
„Przestań!” – warknął Jakub. „I tak już źle. Może nie jest tak źle. Mama panikuje” – ale sam w to nie wierzył.
Zbliżając się do wioski, Jakub zadzwonił do matki.Jakub wbiegł do szpitalnej sali i zobaczył Martę, która uśmiechała się słabo, ale świadomie, i w tym momencie poczuł, jak cały ciężar spada mu z serca.