Nie zrobicie mi nic. To nie moja wina – szepnął, cofając się z lękiem.

polregion.pl 1 tydzień temu

„Nic mi nie zrobicie! Jestem niewinny!” – mruczał Krzysiek, cofając się. Trząsł się ze strachu.

Na początku czerwca zapanowała upalna, letnia pogoda. Zmęczeni miejskim zgiełkiem ludzie uciekali z zakurzonych ulic na działki, na wieś, nad morze. Marek z żoną i córką też wcześnie rano wyjechali na weekend do małej wioski, w której dorastał i gdzie wciąż mieszkała jego matka.

„No to gotowi? Nic nie zapomnieliście? To ruszamy, zanim słońce dobrze podgrzeje powietrze!” – zakomenderował Marek, siadając za kierownicą. Kinga usiadła obok ojca, a Ania z tyłu, z dala od klimatyzacji.

Na rodzinnym spotkaniu ustalili, iż ostatnie wakacje Kinga spędzi u babci. Nie miała ochoty wyjeżdżać z miasta, ale koledzy rozjeżdżali się powoli w różne strony, a w domu było nudno.

„Co się tak mazgajisz? Zobaczysz, spodoba ci się. A i przyjaciele tam są. Jeszcze nie będziesz chciała wracać.” – próbował dodać otuchy córce Marek.

„Daj spokój, tato, wszystko w porządku.” – burknęła Kinga, zapinając pas.

„No to już lepiej!” – Marek się ożywił. „Ostatnie długie wakacje. W przyszłym roku matura, studia, a potem już dorosłe życie.”

Miasto budziło się, zrzucając senne odrętwienie. Ulice jeszcze nie były zatłoczone, więc gwałtownie wyjechali za miasto.

Słońce dopiero wschodziło. Jego promienie przebijały się przez liście drzew wzdłuż szosy, kłując w oczy jak igły. „Dlaczego tak niespokojnie mi na sercu?” – pomyślał Marek, patrząc na szarą wstęgę drogi sunącą pod kołami.

Po czterech godzinach wjechali do wioski tonącej w zieleni i kwiatach. Babcia otworzyła drzwi, klasnęła w dłonie – wreszcie przyjechali – i zaczęła wszystkich kolejno całować.

„Kinga taka wyrosła! Już prawie panna młoda. Marku, upiekłam twoje ulubione pierogi. No chodźcie już do środka, po co się tłoczyć w przedpokoju.” – krzątała się uradowana matka.

„Wszystko tu takie samo.” – westchnął Marek, rozglądając się po pokoju i wdychając znajomy od dzieciństwa zapach. „Nic się nie zmieniło. choćby twoje rzeczy leżą w tych samych miejscach. Mamo, i ty taka sama.” – Marek objął matkę.

„A daj spokój, co ty pleciesz.” – machnęła ręką. „Głodni pewno jesteście po drodze? Myjcie ręce i siadamy do stołu.”

„Tylko uważaj, mamo, na tę pannę młodą. Nie dawaj za dużo swobody. Żeby nie chodziła po nocy.” – powiedział Marek, odgryzając połowę pieroga i mrucząc z zadowolenia.

„Daj już spokój, sam zapomniałeś, jaki byłeś w jej wieku?” – zaśmiała się matka, podsuwając mu kubek z domowym kompotem.

„No właśnie! Babciu, opowiedz, jaki był. Bo wygląda na to, iż urodził się świętym.” – odcięła się Kinga.

Babcia krzątała się, stawiając na stole smakołyki, i mimochodem spojrzała przez okno.

„Może komuś herbaty?” – Przesunęła wzrokiem po długo wyczekiwanych gościach. „Na podwórku już czekają twoi koledzy. Zobaczyli samochód.” – Babcia sprytnie spojrzała na Kingę.

„Kto?” – spytała i pobiegła do okna.

„Najpierw zjedz.” – surowo powiedział Marek. „Poczekają.”

„Już się najadłam. Dziękuję, babciu, pierogi przepyszne.” – Kinga nerwowo przestępowała z nogi na nogę.

„No to idź już, wiercipięto.” – powiedziała babcia. „Na obiad się nie spóźniaj.”
I Kinga w jednej chwili wyszła z kuchni.

„Mamo, pilnuj jej. Z wyglądu dorosła, a w głowie wciąż wiatr hula.” – powiedział Marek, gdy drzwi zamknęły się za Kingą.

„U nas spokojnie, nie martw się.”

Następnego wieczora Marek z Anią wracali do miasta. Stojąc przy samochodzie, dawał córce ostatnie wskazówki.

„Pomagaj babci. I nie wyłączaj telefonu, dobrze?”

„Tato, przestań, wszystko rozumiem.” – Kinga przewróciła oczami. „Jeśli tak się o mnie martwisz, to może pojadę z wami?”

„Serio, Marku, za bardzo ją kontrolujesz.” – Ania wstawiła się za córką. „Jedźmy, bo dojedziemy w nocy.”

Wyjeżdżając z podwórka, Marek patrzył w lusterko na matkę i córkę. Spojrzał na żonę. „Spokojna. A ja czemu się nakręcam? Kinga jest rozsądna, nic jej nie będzie. Trzeba się nauczyć puszczać…” – starał się ukoić dziwny niepokój w sercu.

Minęły trzy tygodnie. Kinga dzwoniła codziennie, opowiadała o życiu u babci. Marek powoli się uspokajał. Ale w sobotni ranek obudził go telefon.

„Do pracy dzwonią?” – przez sen zapytała Ania, nie otwierając oczu.

Marek sięgnął po komórkę. Zobaczył, iż dzwoni matka, i natychmiast odebrał.

„Tak, mamo. Dlaczego tak wcześnie dzwonisz?” – A serce już biło mocniej, jakby przeczuwając nieszczęście.

„Marku, wybacz… Nie ustrzegłam Kingi.” – przez łzy wykrztusiła matka.

„Co się stało?” – Marek zerwał się z łóżka i chwycił spodnie ze krzesła.

„Nieszczęście, przyjeżdżaj szybciej. Kinga w szpitalu, w śpiączce…” – matka rozpłakała się na dobre.

„Zbieraj się, Kinga w szpitalu.” – powiedział Marek do Ani, rzucając telefon na łóżko i wciągając spodnie.

Ania zrozumiała, iż stało się coś złego, i już zdejmowała koszulę nocną. Westchnęła ciężko i osunęła się na łóżko.

„Co z Kingą?” – wyszeptała.

„Mama płacze, nic nie zrozumiałem. Pojedziemy i się dowiemy.”

Wczoraj po pracy nie chciało mu się zatankować, a dziś przy dystrybutorach ustawiły się kolejki samochodów. W weekend wielu spieszyło się, by uciec z duszącego miasta.

„Co teraz? Stracimy tyle czasu.” – Ania bezradnie spojrzała na Marka.

„Czekaj.” – Wysiadł z auta, wyjął z bagażnika kanister i ruszył w stronę stacji.

Po pięciu minutach wrócił z pełnym kanistrem, wlał benzynę do baku, i pojechali dalej.

„Ona nie chciała jechać… To my ją namMarek w końcu zrozumiał, iż najważniejsze jest to, iż Kinga żyje, i odtąd postanowił bardziej ufać córce, pozwalając jej podejmować własne decyzje.

Idź do oryginalnego materiału