“Tego nie zjem” powiedziała teściowa, patrząc z obrzydzeniem na talerz.
Nie zjem tego skrzywiła się Stanisława, marszcząc nos, jakby przed nią postawiono wiadro śmieci.
To barszcz wyjaśniła z uśmiechem synowa, Weronika. Zdjęła pokrywkę z ceramicznego garnka i nalała gorącego, pachnącego rosołu. Gotowanie z warzyw z własnego ogródka to prawdziwa przyjemność.
Nie widzę różnicy skomentowała pogardliwie teściowa. Ale spędzanie czasu w ogródku to ciężka praca!
Bez wątpienia zaśmiała się ciepło Weronika. Ale jeżeli to hobby, zawsze jest przyjemnie.
Mówisz o “swoim” hobby, a nie narzuconym obowiązku warknęła Stanisława, zaciskając wargi. Dla kogo to w ogóle ugotowałaś?
Dla nas. Nie ma tego aż tyle. Starczy na dwa posiłki.
Nie tknię tej papki odparła teściowa, wymachując rękami i cofając się. Co to w ogóle jest?! Udając mdłości, zakryła usta dłonią i odwróciła wzrok od stołu.
Weronika wzruszyła oczami i westchnęła.
Poznała Mikołaja, syna Stanisławy, półtora roku temu. Był to tak silny związek, iż pobrali się już miesiąc później, bez wystawnego wesela.
Zaoszczędzone pieniądze zainwestowali we wspólne marzenie: dom na wsi, który powoli urządzali z miłością.
W tym czasie Weronika widziała Stanisławę tylko cztery razy. Tyle samo co Mikołaj. adekwatnie to ona namówiła męża, by odwiedził matkę podczas świąt.
Stanisława zawsze uważała małżeństwo syna za szaleństwo. Ale nie miała wpływu na dorosłego i niezależnego syna, więc czekała na to, co uważała za naturalny i logiczny finał.
Ale finał się opóźniał, a to zaczynało ją denerwować.
Nie rozumiała, co Mikołaj znalazł w tej “zwykłej dziewczynie”, i zastanawiała się, jak Weronika go omamiła.
Przecież był przystojnym mężczyzną, otoczonym godniejszymi i piękniejszymi kobietami.
Do tego Stanisława była miejską duszą i tak samo wychowała syna. Jej macierzyńska intuicja podpowiadała, iż Mikołaj ma już dość tego wiejskiego życia i tylko mały impuls wystarczy, by wszystko wróciło do normy.
Po tak gorzkim doświadczeniu na pewno w końcu znalazłby partnerkę, która nawiązałaby z nią prawdziwą przyjaźń.
Ale musiała się spieszyć, by przebiegła Weronika nie złapała syna w pułapkę dziecka!
Stanisława miała plan: zadzwoniła do synowej, by się zaprosić, bo nie została zaproszona na ich nowe mieszkanie.
Weronika przypomniała jej, iż dwukrotnie ją zapraszała, ale Stanisława zawsze się wymigiwała, mówiąc, iż jest zajęta. Teściowa machnęła ręką i oznajmiła, iż przyjedzie zobaczyć syna.
Dwa dni później stała w przestronnym salonie, nie mogąc opanować oburzenia.
Jej syn, tak jak ona i zmarły mąż, nienawidził zup!
W ich rodzinie akceptowano tylko dania, które dało się łatwo rozpoznać.
Jak Mikołaj mógł pozwolić, by żona tak gwałtownie przejęła kontrolę?
Czyżby była czarownicą?
Dreszcz przerażenia przebiegł Stanisławę. Odrzuciła jednak myśl, iż Weronika trzyma Mikołaja przy sobie dzięki łóżkowym sztuczkom.
Weronika i sztuczki?
Niemożliwe!
To musiał być urok!
W przeciwnym razie, jak wytłumaczyć, iż jej syn je tę miazgę?
Stanisława spojrzała na synową z nienawiścią.
Udawała świętą, a tak naprawdę powoli “zabijała” jej syna.
Co w tym niezrozumiałego? Weronika, ignorując teatralne zachowanie teściowej, nalała kolejną porcję barszczu i podała Stanisławie. To proste. Jest kapusta, cebula, marchewka i buraki według przepisu mojej babci. Och, zabrakło ziemniaków, ale następnym razem wrzucę.
Mikołaj! Wróciliśmy! rozległ się radosny głos w przedpokoju.
Do salonu wpadła biała, puszysta kulka merdająca ogonem.
Aaa! wrzasnęła Stanisława, chowając się za Weroniką.
Nie bój się, to Luna. Nie gryzie i jest dobrze wychowana uspokoiła Weronika, podnosząc dłoń. Pies od razu usiadł grzecznie.
Dlaczego wpuszczasz obce psy?! wyszeptała przerażona teściowa.
Jakie obce? To nasza. Mieszka z nami.
W domu?! To niehigieniczne! oburzyła się Stanisława. I Mikołaj nie lubi psów!
Nie, mamo, ty nie lubisz psów. Cześć powiedział Mikołaj, wchodząc do salonu. Świetnie, iż jesteś, właśnie na obiad.
Dzień dobry, synu! Stanisława stała nieruchomo, czekając na pocałunek w policzek, ale Mikołaj tylko lekko ją objął, podczas gdy Weronika dostała delikatny pocałunek w usta.
No to jemy? Mikołaj szeroko się uśmiechnął, wdychając aromat.
Chętnie, ale nic nie ma westchnęła teściowa.
Jak to “nic”?
To jedzenie dla świń. A propos, nie mówiłeś, iż je macie. Jak tu musi śmierdzieć, gorzej niż w mieście od spalin.
Mikołaj zmarszczył brwi, spojrzał na matkę, potem na Weronikę i w końcu na nakryty stół.
Jego szyja napięła się, a wzrok stał się twardy.
Szczerze mówiąc, zapomniałem o tych twoich nawykach uśmiechnął się gorzko.
Jakich nawykach?! To nasze smaki, nasze zasady, nasze tradycje! Nigdy się nie skarżyłeś!
Ja? W dzieciństwie bałem się twojego gniewu. Później nie chciałem pogarszać sprawy z tobą.
Co ty opowiadasz?! krzyknęła Stanisława.
Mamo! powiedział Mikołaj stanowczo. To były twoje smaki z tatą, nie moje. Mój głos się nie liczył. Ale pamiętam, jak tata kiedyś mi powiedział: “Nie podoba ci się nasze? Stwórz własne.” Więc tak zrobiłem. Tu są moje smaki, moje zasady, moje tradycje. A panią tego domu jest moja żona. Nie podoba ci się? Masz przez cały czas swoje miejsce.
Synu! Ona cię przeciwko mnie nastawiła! jęknęła Stanisława. Oczarowała cię!
Mikołaj nie wytrzymał. Wziął matkę za ramię, wyprowadził do przedpokoju, złapał jej torbę, otworzył drzwi iStanisława wsiadła do taksówki w milczeniu, a gdy samochód ruszył, zrozumiała, iż czasem miłość wymaga akceptacji, a nie kontroli.





