„Nie będę tego jeść,” powiedziała teściowa, patrząc z niesmakiem na talerz z kapuśniakiem.
„Co to jest?” zmarszczyła nos Elżbieta, jakby na stole postawiono wiadro śmieci.
„Kapuśniak,” uśmiechnęła się synowa, Kinga. Zdjęła pokrywkę z ceramicznego garnka i nalała gorący, aromatyczny wywar. „Gotowanie z warzyw z własnego ogródka to prawdziwa przyjemność.”
„Nie widzę różnicy,” skomentowała teściowa z pogardą. „Choć przyznaję, iż praca w ogródku wymaga wysiłku!”
„Oczywiście,” zaśmiała się Kinga ciepło. „Ale gdy to hobby, zawsze daje radość.”
„Hobby? Ty mówisz o *swoim* hobby, nie narzuconym obowiązku,” prychnęła Elżbieta, zaciskając usta. „Dla kogo to ugotowałaś?”
„Dla nas. Nie ma dużo, starczy na dwa dni.”
„Nie tkne tej brei,” odparła teściowa, machając rękami i cofając się. „To jakaś zagadka! Nie do przełknięcia!” Elżbieta udała mdłości, zasłaniając usta i odwracając wzrok od stołu.
Kinga wzrokowała ku sufitowi i westchnęła.
Poznała Jacka, syna Elżbiety, półtora roku temu. Ich zauroczenie było tak silne, iż pobrali się miesiąc później, bez wystawnego wesela. Zaoszczędzone pieniądze zainwestowali w wymarzony dom na wsi, który stopniowo urządzali z miłością.
W tym czasie Kinga widziała Elżbietę zaledwie cztery razy. Tyle samo, co Jacek. Trzy z tych wizyt to ona namówiła męża, by odwiedził matkę podczas świąt.
Elżbieta zawsze uważała małżeństwo syna za szaleństwo. Nie miała jednak wpływu na dorosłego, niezależnego mężczyznę, więc czekała na to, co uważała za nieuniknione rozpad związku.
Ale ten dzień nie nadchodził, co zaczęło ją irytować.
Nie rozumiała, co Jacek znalazł w tej „zwykłej dziewczynie”, i zastanawiała się, jak Kinga go uwiodła. Przecież był przystojnym mężczyzną, otoczonym przez bardziej odpowiednie i atrakcyjne kobiety.
Poza tym Elżbieta była prawdziwą mieszkanką miasta i tak wychowała syna. Jej matczyna intuicja podpowiadała, iż Jacek już ma dość wiejskiego życia i wystarczy mały impuls, by wrócił do dawnego porządku.
Po tej gorzkiej lekcji na pewno znalazłby partnerkę, z którą Elżbieta mogłaby się zaprzyjaźnić.
Musiała się jednak spieszyć, by Kinga nie „złapała” Jacka dzieckiem!
Elżbieta wymyśliła plan: zadzwoniła do synowej, by się zaprosić, bo nikt nie zaprosił jej na przyjęcie domu.
Kinga przypomniała, iż dwukrotnie proponowała wizytę, ale Elżbieta zawsze się wykręcała, mówiąc, iż jest zajęta. Teściowa machnęła ręką i oznajmiła, iż przyjedzie do syna.
Dwa dni później stała w przestronnym salonie, nie mogąc ukryć oburzenia.
Jej syn, tak jak ona i nieżyjący mąż, nienawidził zup! W ich rodzinie jadło się tylko dania, które można łatwo rozpoznać.
Jak Jacek pozwolił, by żona tak gwałtownie przejęła kontrolę?
Czyżby rzuciła na niego urok?
Elżbietę przeszył dreszcz. Odrzuciła myśl, iż Kinga trzyma Jacka przy sobie „łóżkowymi sztuczkami”. Kinga i sztuczki? Niemożliwe!
To musiała być magia!
Inaczej jak wytłumaczyć, iż syn jadł tę miksturę?
Elżbieta spojrzała na synową z nienawiścią.
Udawała świętą, a powoli „zabijała” męża.
„Co w tym niezrozumiałego?” spytała Kinga, ignorując teatr teściowej, i nalała jej kapuśniaku. „To proste: kapusta, cebula, marchewka i buraki według przepisu babci. Brakuje tylko ziemniaków, ale następnym razem dodam. I trochę świeżych ziół z ogródka, z odrobiną śmietany!”
„To sobie jedz tę breję!” oburzyła się Elżbieta.
„W twoim wieku przydałyby się włókna. Usprawniają trawienie i florę jelitową. A gdy flora jest szczęśliwa, i jej właściciel też!”
Elżbieta poczerwieniała z wściekłości, ale nie odpowiedziała.
„Dlaczego zmuszasz Jacka do jedzenia tego?”
Kinga mrugnęła zdziwiona.
„Chyba mu smakuje.”
„Co ma robić, gdy nie ma wyboru?”
„Gotować, co lubi? Zamówić jedzenie? Iść do sąsiadki? Odwiedzić mamę?” wymieniała Kinga z uśmiechem.
Na ostatnie słowa Elżbieta zarumieniła się jeszcze bardziej.
„Nie bądź złośliwa! Choćby z grzeczności mogłabyś zapytać, co lubi.”
„Elżbieto, pytałam go wprost. Jest dorosły, umie mówić. Twierdzi, iż wszystko mu smakuje.”
„Kłamie! Nie widzisz? Najpierw nie chciał cię urazić, teraz się zmusza!”
„Ach!” Kinga wydęła usta. „Kapuśniak gotowy, nie wyrzucimy go. Trzeba się postarać. Wspomożesz go?”
„Co?!” Elżbieta wytrzeszczyła oczy.
„Nie? Szkoda. Syn na pewno doceniłby twoje wsparcie.”
„Ty”
„Kinga! Wróciliśmy!” rozległ się wesoły głos Jacka z korytarza.
Do salonu wpadła biała, puszysta kulka, merdając ogonem.
„Aaa!” Elżbieta krzyknęła i schowała się za Kingą.
„To tylko Luna. Nie gryzie, jest dobrze wychowana,” uspokoiła Kinga, a suczka natychmiast usiadła.
„Dlaczego wpuszczacie obce psy?” syknęła Elżbieta.
„To nasza suka. Mieszka z nami.”
„W domu?! To niehigieniczne!” oburzyła się teściowa. „A Jacek nie lubi psów!”
„Nie, mamo, *ty* nie lubisz psów. Witaj,” powiedział Jacek, wchodząc do salonu. „Akurat na obiad.”
„Witaj, synu!” Elżbieta stała, czekając na pocałunek w policzek, ale Jacek tylko lekko ją objął, za to Kingę pocałował w usta.
„Zjemy obiad?” Jacek rozpromienił się, wdychając aromat.
„Jacku, ale tu nie ma nic do jedzenia.”
„Jak to 'nic’?”
„Przygotowaliście karmę dla świń! I choćby nie mówiłeś, iż je hodujecie. To musi śmierdzieć gorzej niż miasto!”
Jacek spojrzał na matkę, potem na Kingę i stół.
Jego szyja się naprężyła, a wzrok stracił wcześniejszą lekkość.
„Szczerze mówiąc, zapomniałem o tych nawykach,”Jacek spojrzał na matkę twardo i powiedział: „Mamo, to mój dom, moje zasady jeżeli nie chcesz się dostosować, lepiej wracaj do siebie.”