„Więc na ślub mnie nie zaprosisz, córko? Wstydzisz się mnie?”
Halina zakochała się w swoim koledze z klasy, Jacku, w ostatniej klasie liceum. Był zwykłym, niepozornym chłopakiem. Po wakacjach jednak wyrósł, nabrał mięśni. Pewnego dnia na lekcji wychowania fizycznego skręciła nogę. Jacek zaniósł ją na rękach do gabinetu pielęgniarki. Przytuliła się do niego, nagle zauważając, jak silny i przystojny się stał.
Od tamtej pory już się nie rozstawali. Wiosną Halina zorientowała się, iż jest w ciąży. Po maturach wzięli ślub. Jacek nie poszedł na studia, zaczął pracować na budowie. Tuż przed Nowym Rokiem Halina urodziła córeczkę, Marysię. Jacek pomagał młodej żonie – spacerował z córką, gdy Halina prała, gotowała lub odsypiała noce. Wiosną poszedł do wojska.
A potem nowa tragedia – ojciec nagle zostawił matkę Haliny dla innej kobiety. Matka nie wytrzymała. Gasła w oczach, straciła ochotę do życia. Zdiagnozowano u niej gwałtownie postępującego raka, po dwóch miesiącach odeszła. Halina została sama z malutką Marysią. Czasem odwiedzała ją teściowa, wytykając, iż zaniedbała się, w mieszkaniu brud, a dziecko nieodpowiednio ubrane. Ale pomocy nie oferowała.
Starsza sąsiadka, pani Jadwiga, ulitowała się nad Haliną. Poprosiła, by sprzątała jej mieszkanie i robiła zakupy za niewielkie wynagrodzenie. Przy okazji przyglądała się Marysi.
Halina radziła sobie, jak mogła. W końcu Jacek wrócił z wojska. Ale przyszedł tylko po to, by powiedzieć, iż ich ślub był błędem, iż dziecięca miłość minęła, iż przez młodość zrobili głupstwa. Oskarżył ją, iż ciążą związała mu ręce. A on chce iść na studia.
Halina została sama z małą Marysią. Bez nikogo, komu mogłaby się poskarżyć, poprosić o pomoc, wypłakać. Wyrzucała się ze skóry, samotnie wychowując córkę. A Marysia wyrosła na prawdziwą piękność, prymuskę. Chłopcy bili się o jej uwagę. Ale Marysia wszystkich odrzucała.
„Nikogo nie lubisz?” – pytała Halina.
„Dlaczego? Łukasz mi się podoba. Tomek też niczego sobie. Ale oni są tacy jak my. Ich rodzice ledwo wiążą koniec z końcem. Nie chcę tak. Nie chcę całe życie żyć w biedzie. Jestem ładna, a uroda ma swoją cenę.”
„Uroda gwałtownie mija, córeczko. Ja też byłam kiedyś ładna, a spojrzyj, co ze mnie zostało. Jak urodziłam ciebie, gdzie to wszystko się podziało?”
„Czemu porównujesz mnie do siebie, mamo? Nie zamierzam rodzić, przynajmniej nie teraz. Najpierw muszę dobrze wyjść za mąż, znaleźć bogatego i osiągniętego męża.” – Marysia przerwała matce.
„Gdzie ty go znajdziesz, bogatego? W naszym małym mieście jest ich może pięciu. I to nie w pieniądzach szczęście. Bogaci szukają swoich, na takie jak ty choćby nie spojrzą.” – tłumaczyła Halina.
„A ja nie zamierzam tu zostać. Skończę szkołę i pojadę na studia do Warszawy. Tam są możliwości. Aha, mamo, potrzebuję nowej sukienki. I butów. I płaszcz zobaczyłam w sklepie. Nie mogę pojechać w jakichś łachach.” – Marysia wskazała na piękną sukienkę, na którą Halina zbierała pieniądze miesiącami.
I wzięła dodatkową pracę. Wracała do domu wykończona. Od razu kładła się spać. Wszystkiego sobie odmawiała, byle Marysia miała jak inni. Sąsiedzi chwalili Halinę, jaką mądrą i piękną córkę wychowała sama, bez męża. Halina była dumna, nie mówiąc, ile ją to kosztowało. Coraz bardziej oddalały się od siebie, przestając się rozumieć, choć mieszkały pod jednym dachem.
Po maturze Marysia wyjechała do Warszawy, zabierając matce ostatnie pieniądze. Dostała się na uniwersytet. Dzwoniła rzadko, na telefony Haliny odpowiadała krótko, iż wszystko w porządku, iż nie ma czasu, iż jest zajęta nauką, prosiła o przesłanie pieniędzy. Przez całe studia nie było choćby dwóch tygodni, by Marysia odwiedziła dom. Na ostatnim roku przyjechała nagle w środku semestru.
„Mamo, wychodzę za mąż. Ojciec Darka jest biznesmenem. Mieszkają w ogromnym domu. Zdałam prawo jazdy. Po ślubie Darek kupi mi samochód…” – opowiadała podekscytowana córka.
Halina cieszyła się, widząc, iż córce naprawdę dobrze się wiedzie.
„Jak się cieszę, córeczko. A kiedy przedstawisz mnie narzeczonemu? Na ślub nie mam choćby w co się ubrać. Nic, poproszę panią Irenę z piątego, żeby uszyła mi sukienkę. Pracuje w zakładzie krawieckim. A kiedy ślub? Żeby zdążyć z sukienką.” – Zaniepokoiła się Halina.
Marysia spuściła wzrok, zawahała się.
„Mamo, powiedziałam rodzicom Darka, iż mieszkasz za granicą i nie możesz przyjechać.” – zaczęła ostrożnie Marysia, ale widząc zdumienie w oczach matki, przeszła do krzyku. – „Nie mogłam przecież powiedzieć, iż jesteś sprzątaczką, iż jesteśmy biedne. Rodzice Darka by tego nie zrozumieli, nie byłoby mowy o żadnym ślubie, jak ty tego nie rozumiesz?”
„Więc na ślub mnie nie zaprosisz? Wstydzisz się mnie?” – zapytała wprost zraniona Halina. – „Jak to możliwe? To nie w porządku. Co ludzie powiedzą?”
„Mam gdzieś, co ludzie powiedzą czy pomyślą. Co powiedzieli, gdy tata zostawił cię samą z dzieckiem? Czy wtedy ktoś ci pomógł? jeżeli nie chcesz, żebym jak ty całe życie żyła w biedzie, harując na trzech etatach, zaakceptujesz moje warunki i nie przyjedziesz na ślub. Kim ty jesteś, a kim oni? Spójrz na siebie. Zębów brak, ubrana jak wieśniaczka…”
Słowa Marysi przeszyły serce Haliny.
„Nie spodziewałam się tego po tobie, córko. Wszystko dla ciebie robiłam, sobie wszystkiego odmawiałam, a ty… Wcześniej czy później twój narzeczony i jego rodzice dowiedzą się o twoim kłamstwie. Co wtedy zrobisz?”
„Nie dowiedzą się, jeżeli ty im nie powiesz.”
Halina popłakała, ale się poddała. Boli słyszeć takie słowa od córki, ale nie będzie jej psuć życia. Niech Marysia będzie szczęśliwa. Do wyjazdu córki, który nastąpił dwa dni później, niemal się nie odzywały. Matka i córHalina i Andrzej pobrali się cicho w urzędzie, podczas gdy Marysia, po burzliwym małżeństwie z Darkiem, w końcu zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nie ma nic wspólnego z pieniędzmi, ale z miłością, której sama nie potrafiła dać choćby własnej matce.