— Nie żałuj. Skoro nie kocha, to trudno — powiedziała mama, zaglądając do pokoju Julki.
— Nie zmarzniesz w tej sukience? Na dworze minus dwadzieścia pięć, a w nocy ma być jeszcze zimniej — dodała, kręcąc głową.
— Nie zdążę zmarznąć, przecież to niedaleko. Nie pójdę na urodziny w dżinsach — odparła Julka, kręcąc się przed lustrem i poprawiając pasek sukienki.
— Dominik po ciebie zajrzy? — spytała mama.
— Nie, mówił, iż się trochę spóźni. U kolegi komputer się zepsuł, naprawia — odpowiedziała Julka beztrosko.
— Mógł to zostawić na jutro. Jak pójdziesz sama? To nieładnie — powtórzyła mama.
— Mamo, teraz nikt na to nie zwraca uwagi. Co w tym złego? No nie przyjdziemy razem, i co? Już idę, i tak się spóźniam. — Julka wrzuciła baleriny do torby i wyszła do przedpokoju.
Wiedziała, iż mama nie lubi Dominika. A wszystko przez to, iż pocałował Julkę na jej oczach. „To nieładnie. Powinny być jakieś granice” — strofowała Julkę po jego wyjściu.
Julka wciągnęła ciepłe, miękkie buty, narzuciła długą puchową kurtkę i owinęła szyję puszystym szalem.
— I bez czapki? — załamała ręce mama.
— Włosy ułożyłam, jaką czapkę? Wychodzę. — Julka otworzyła drzwi i wybiegła z mieszkania.
Mama jeszcze coś za nią mówiła, ale Julka już zbiegała po podwórku, myśląc o zabawie i spotkaniu z Dominikiem.
Ich romans rozwijał się gwałtownie i burzliwie. Julka miała nadzieję, iż lada chwila oświadczy się jej.
Mroźne powietrze oblało twarz i dłonie, próbując wślizgnąć się pod obszerną kurtkę. Julka podciągnęła szal, wtuliła w niego nos i pomaszerowała do domu przyjaciółki. „Żeby tylko Dominik był już na miejscu” — myślała po drodze. Pół godziny temu do niego zadzwoniła. „Nie przeszkadzaj, wówczas przyjdę szybciej” — odburknął. I więcej nie dzwoniła.
W klatce schodowej Julka odgarnęła szal. Nie czekała na windę, weszła po schodach, żeby się rozgrzać. Chociaż mieszkały z Ewą dwa bloki dalej, zdążyła zmarznąć.
Drzwi do mieszkania, z których dobiegała muzyka, były uchylone. Ktoś z wychodzących na papierosa nie domknął. Albo gospodyni specjalnie zostawiła dla spóźnialskich. „Dobrze. Mniej zwrócą na mnie uwagę” — pomyślała Julka i weszła do półmroku przedpokoju. Od razu ogarnęła ją rytmiczna muzyka i wrzawa gości.
Zrzuciła kurtkę, wcisnęła szal w rękaw. Na wieszaku wisiały po dwie-trzy puchowe kurtki. Ewa zaprosiła sporą grupę. Julka jakoś upchała swoją. Włożyła buty, wzdrygnęła się od zimna i weszła do pokoju.
Po ciemnym przedpokoju jasne światło oślepiło ją, a muzyka przyspieszyła bicie serca. Dziesiątka osób tańczyła wokół stołu, wypełniając całe pomieszczenie. Nikt na nią nie zwrócił uwagi. Rozejrzała się za Ewą, ale jej nie znalazła.
Julka, próbując nie wpaść na nikogo, przeciskała się w stronę kuchni. Gdy była już przy drzwiach, te nagle się otworzyły. Rozpromieniona Ewa, z błyszczącymi oczami i uśmiechem zwycięzcy, prawie na nią wpadła. Zamieszanie i zakłopotanie zmiotły uśmiech z jej twarzy.
Za plecami Ewy pojawił się Dominik. Rozczochrane włosy próbował przygładzić dłońmi.
— Już jesteś? — spytała Julka, patrząc na Ewę.
Ta już się pozbierała i uśmiechała się, jakby nic się nie stało.
— Impreza w pełni. Czemu się spóźniasz? — spytała. — Tańczysz, czy najpierw coś wypijesz? — Minęła Julkę.
— Nie zadzwoniłeś. Nie zauważyłeś, iż mnie nie ma? Czy byłeś zbyt zajęty? — spytała Julka, a w jej głosie brzmiała gorycz.
— Nie zdążyłem. Sam dopiero co przyszedłem. — Dominik nachylił się, żeby ją pocałować, ale Julka się odsunęła.
Poczuła zapach perfum Ewy.
— Julka, co ty? Tylko kroiliśmy kiełbasę — tłumaczył się Dominik.
— Zetrzyj szminkę z policzka. Przekaż jej to. — Wcisnęła mu do rąk prezent. Dominik ledwo złapał torebkę, gdy Julka już przepychała się przez tłum w stronę wyjścia.
W przedpokoju zdjęła buty, wcisnęła stopy w kozaki, zerwała kurtkę z wieszaka i wypadła z mieszkania. Szal wypadł jej z rękawa na schody. Gdy się schyliła, by go podnieść, z mieszkania wyszedł Dominik. Julka ruszyła biegiem w dół.
— Julka, wszystko źle zrozumiałaś! — krzyknął za nią.
Wybiegła na mróz, który znów sparzył jej twarz. Przypomniała sobie, iż zostawiła buty, ale nie wróci tam po nie. „Jak on mógł? Przyszedł wcześniej i choćby nie zadzwonił, nie szukał jej… A ta, niby przyjaciółka. Zdrajcy…” Julka łkała, idąc w przeciwną stronę niż dom. Zorientowała się dopiero, gdy rzęsy zamarzły od łez, a czubek nosa przestała czuć.
„I gdzie teraz? Do domu? Mama będzie pytać, pocieszać, mówić, iż Dominik jej nigdy się nie podobał… Może do kościoła? Tam powinna być pasterka. Nie. Tłum, i tak daleko.”
Rozejrzała się. Zaszła dość daleko. Weszła do sklepu, by się trochę ogrzać. Teraz żałowała, iż włożyła cienką sukienkę. Mróz przechodził przez kości mimo kurtki. „Zachoruję. Trudno. Będę leżeć z gorączką, niech im będzie wstyd…” Julka pociągała nosem. Tusz pewnie się rozmył od łez i szronu.
W sklepie pusto. Znudzona kasjerka przyglądała się jej ciekawie. Julka zdjęła szal z szyi i nałożyła go na głowę, końce owijając wokół szyi. Znów wyszła na mróz.
Nagle usłyszała chrzęst śniegu i czyjś ciężki oddech. Odwróciła głowę i zobaczyła młodego mężczyznę w czarnym stroju, z kapturem na głowie.
Zrozumiała, iż są na ulicy sami. Przyspieszyła, ale on nie odstępował. niedługo zaczęłaPrzyspieszyła kroku, ale nagle zatrzymała się, bo zdała sobie sprawę, iż to właśnie w tych krótkich chwilach przypadkowego spotkania z nieznajomym człowiekiem odnajduje się największe szczęście.