Pochodzę z Cieszyna. Mama jest katoliczką, tata protestantem. Ja wolę o sobie mówić: chrześcijanka. Relacja z Jezusem zawsze była dla mnie ważniejsza niż przynależność do konkretnego wyznania. Poza tym jestem Żydówką. O swoich korzeniach dowiedziałam się kilka lat temu, choć podejrzenia miałam od zawsze. Mam czarne oczy i włosy, śniadą cerę i mocne, ciemne rysy. Razem z rodzicami postanowiliśmy poszukać informacji o moim pradziadku, który zaginął w czasie wojny i nigdy nie wrócił do domu. Znaleźliśmy akt jego ślubu z prababcią – okazało się, iż została ochrzczona tuż przed nim, zmieniła imię i nazwisko. Poprzednie było żydowskie.
Od dziecka wyróżniałam się z tłumu. Urodą, wzrostem, ambicją i upartym dążeniem do celu. W październiku 2011 roku przeprowadziłam się do Warszawy. Miałam 26 lat i rozpoczynałam studia doktoranckie. Pod koniec pierwszego semestru uzyskałam zgodę na prowadzenie własnych zajęć. Byłam w siódmym niebie, spełniały się moje marzenia.
Brama
Była noc z 16 na 17 lutego 2012 roku. Z koleżanką – jedyną, jaką miałam wówczas w Warszawie – poszłyśmy do klubu działającego przy Teatrze Polskim. Żadne z nas imprezowiczki, więc około wpół do drugiej w nocy poczułyśmy się zmęczone i postanowiłyśmy wracać. Koleżanka miała nocny autobus, ja ruszyłam do metra. Miałam na sobie kozaki na płaskiej podeszwie, czarne, kryjące rajstopy, krótką spódnicę, długi płaszcz, czapkę i szalik. Szłam Świętokrzyską, kiedy obcy mężczyzna chwycił mnie za ramię.
Zanim zdążyłam krzyknąć, wciągnął mnie w bramę i przystawił do twarzy nóż. Pomyślałam: jeżeli będę walczyć, nie tylko mnie skrzywdzi, ale zabije lub zostawi bliznę, która zawsze będzie mi o tym przypominać. Poddałam się. Nie wiem, jak długo to trwało. Nie było mnie tam. Mój umysł się wyłączył, odciął od ciała i tego, co się z nim działo. Jakby uruchomił tryb przetrwania, znieczulił się na bodźce. Później dowiedziałam się, iż ma to swoją nazwę: dysocjacja.
Po wszystkim mężczyzna odszedł, a ja przez kilkadziesiąt minut leżałam na ziemi. W końcu wstałam, podciągnęłam majtki i rajstopy, i kilka myśląc, ruszyłam na najbliższy posterunek policji. Obecni przy zgłoszeniu policjanci komentowali długość mojej spódnicy, sugerując, iż była przyczyną gwałtu – nie zważali na fakt, iż miałam na sobie długi płaszcz, który ją zasłaniał. Opisałam, jak wyglądał sprawca: dość wysoki, około trzydziestki, do bólu zwyczajny. Nie miał w sobie nic charakterystycznego, ot, chłopak z sąsiedztwa. Widziałam jednak, iż kilka metrów od bramy, w której mnie zgwałcił, był monitoring. Dwóch funkcjonariuszy zawiozło mnie do szpitala, gdzie przeprowadzono obdukcję ginekologiczną.
Wróciłam do mieszkania nad ranem, wzięłam prysznic. Długo nie mogłam zasnąć. Modliłam się. Myślałam, iż jestem jedyną osobą na świecie, którą spotkało coś takiego. Czy mogłam tego uniknąć? A jeżeli tak – czy to znaczy, iż jestem współwinna? Gdybym tamtej nocy wróciła do domu taksówką, nic by się nie stało. Gdybym nie była atrakcyjną, zadbaną kobietą o wyrazistej urodzie, może nie zwróciłby na mnie uwagi. I w końcu – gdybym nie wychodziła z domu po zmroku, byłabym bezpieczna.
Odczarowanie
Obudziłam się po południu. Pomyślałam, iż jeżeli pozwolę sobie na zostanie w łóżku i rozpacz, będzie ze mną tylko gorzej. Nie mogłam dopuścić do tego, by gwałt przekreślił moje marzenia. Musiałam działać, uruchomić swój zwierzęcy instynkt przetrwania. Za kilka dni miałam prowadzić pierwszy wykład. Wiedziałam, iż praca mi pomoże – możliwość przekazywania wiedzy zawsze dodawała mi sił. Wstałam, ubrałam się i poszłam do kościoła. Potrzebowałam spowiedzi, oczyszczenia. A dostałam też zrozumienie i wsparcie. Dominikanin, ksiądz Witold, kiedy usłyszał, co mnie spotkało, rozpłakał się. Długo rozmawialiśmy. Pomógł mi odgonić myśl, iż ponoszę część odpowiedzialności za gwałt. Utwierdził mnie w przekonaniu, iż nie zgrzeszyłam, a padłam ofiarą zarówno grzechu, jak i przestępstwa. Był szczerze przejęty, potraktował mnie z największą troską. Obiecał, iż będzie się za mnie modlić. Później wielokrotnie do niego wracałam. Kiedy zmarł w sierpniu 2016 roku, byłam zdruzgotana.
Kilka tygodni po gwałcie spotkałam się z przyjacielem. Powiedziałam mu, co się stało, i zapytałam, czy chciałby pójść ze mną do łóżka. Potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym przepracować traumę, odzyskać poczucie kontroli i na nowo nawiązać więź z własnym ciałem. Kogoś, komu ufałam. Seks zawsze kojarzył mi się z czymś przyjemnym, pomagającym zwalczyć napięcie, dodającym energii – po tym, co mnie spotkało, musiałam go odczarować, sprowadzić moją seksualność na adekwatne tory, a tym samym zadbać o swoje zdrowie. Myślałam: doświadczyłam czegoś złego, czegoś, na co nie miałam wpływu, a teraz muszę zapanować nad tego skutkami, odbudować pozytywne skojarzenia. Wiedziałam, iż gwałt to nie seks, a skrajna dewiacja, jednak w praktyce trudno było mi rozdzielić te doświadczenia. Nasz specyficzny romans trwał kilka miesięcy. Początki były trudne – w trakcie seksu kuliłam się i płakałam, wpadałam w panikę, odpychałam go lub, tak jak podczas gwałtu, wyłączałam się, jakby moja dusza opuszczała ciało. Kacper był czuły i delikatny, skupiony na mnie, a przede wszystkim cierpliwy i bezinteresowny. Będę mu za to dozgonnie wdzięczna.
W maju poddałam się badaniu na obecność wirusa HIV. Od dwudziestego pierwszego roku życia biorę leki antykoncepcyjne, gdyż zmagam się z problemami ginekologicznymi. Nie bałam się więc zajścia w ciążę. Jednak perspektywa zarażenia wirusem spędzała mi sen z powiek. Wynik pozytywny oznaczałby, iż do końca życia nie dane mi będzie zapomnieć o gwałcie, czy choćby przejść nad nim do porządku dziennego. Szczęściem w nieszczęściu okazałam się nie być nosicielką.
Popsuta
Przez dwa lata jedynymi osobami, z którymi rozmawiałam o gwałcie, byli: wspomniany ksiądz Witold, Kacper i koleżanka, z którą byłam w klubie tamtej nocy. Tej ostatniej powiedziałam po kilku miesiącach, by uprzedzić, iż może zostać wezwana do złożenia wyjaśnień na komisariacie. Nie było takiej potrzeby. Policja przesłuchała mnie trzykrotnie, a następnie umorzyła postępowanie ze względu na niemożność zidentyfikowania sprawcy. Pomyślałam, iż utwierdzi go to w poczuciu bezkarności i sprawi, iż skrzywdzi kolejne kobiety. Wciąż zdarza mi się o tym myśleć. Nie wierzę, iż byłam jedyna – działał jak profesjonalista.
W końcu zdecydowałam się na terapię. Po kilku miesiącach byłam gotowa, by z tym, co mnie spotkało, skonfrontować rodziców. Bałam się, iż będą mną rozczarowani. Nie chciałam psuć ich wizji, według której przeprowadziłam się do Warszawy, by wieść mądre, szczęśliwe i pełne sukcesów życie. Od zawsze byłam idealną córeczką, grzeczną, miłą, ambitną, utalentowaną – gwałt nie pasował do tego obrazka. Ojciec, który od zawsze był najbliższą mi osobą, zareagował płaczem. Mówił, iż gdybym nie była taka śliczna, nic by mi się nie stało – dziś wiem, iż to nieprawda. Okazał mi przy tym mnóstwo ciepła i troski. Matka – z natury chłodna, nieumiejąca odnaleźć się w sferze emocji – powiedziała, bym nie wspominała o gwałcie mężczyznom, z którymi będę się spotykać. Bo pomyślą, iż jestem „popsuta”. Te słowa długo rezonowały w mojej głowie. Dopiero niedawno byłyśmy w stanie ponownie porozmawiać o moim doświadczeniu – mama okazała zrozumienie i wsparcie, przeprosiła za swoje wcześniejsze zachowanie. Zdałam sobie sprawę, iż odkąd powiedziałam rodzicom o gwałcie, jest to również ich trauma. A traumę każdy przeżywa inaczej.
Od początku uważałam, iż ktokolwiek zechce nawiązać ze mną intymną relację, musi zaakceptować mnie z całym bagażem doświadczeń. Tym bardziej iż gwałt wciąż odbijał się na moim życiu seksualnym. Do dziś zdarza się, iż w trakcie seksu wyłączam się, tracąc kontakt z rzeczywistością. Wtedy potrzebuję partnera, który to zauważy i wciśnie pauzę, który nie zignoruje i nie wykorzysta mojej częściowej nieobecności. Przez lata spotykałam się z mężczyznami, którzy odsuwali się ode mnie stopniowo lub natychmiast kończyli znajomość, gdy słyszeli, iż zostałam zgwałcona. I z takimi, którzy zaczynali traktować mnie jak bezbronną ofiarę, z którą należy obchodzić się jak z jajkiem lub wykazywali niezdrowe zainteresowanie szczegółami, co wywoływało mój niepokój. W końcu poznałam Klimka. Powiedziałam mu na jednym z pierwszych spotkań. Byliśmy razem przez dwa lata, rozstaliśmy się na początku 2020 roku. Przez większość naszego związku był czuły, troskliwy, bezinteresowny. Myślę, iż do końca szanował mnie taką, jaka jestem. jeżeli w trakcie seksu zauważał – a zauważał zawsze – iż staję się nieobecna, bez cienia żalu przerywał i proponował, byśmy zajęli się czymś innym. Zostawił mnie w bardzo trudnym momencie – dowiedziałam się, iż mam raka jajnika, odszedł mój ukochany pies. Miał dość moich ciągłych problemów, czuł się nimi przytłoczony.
Siła
W maju 2018 roku wyszłam z pokazu filmu w domu kultury na Mokotowie. Zagadał mnie młody mężczyzna. Zbyłam go grzecznie, mówiąc, iż spieszę się do domu, gdzie czeka na mnie chłopak. Oświadczył, iż mnie odprowadzi. Odpowiedziałam, iż nie ma takiej potrzeby, i przyspieszyłam. Prosił o mój numer telefonu. Odmówiłam. W końcu wyprzedził mnie i stanął naprzeciwko, blokując mi przejście. Zastygłam w bezruchu. Wokół nie było żywej duszy, były za to wysokie krzaki i mnóstwo ciemnych zakamarków. Pomyślałam: to znów się wydarzy. Spojrzałam na swoje klapki i stwierdziłam, iż nie ucieknę. Mężczyzna studiował mnie wzrokiem, od stóp po czubek głowy. W końcu zatrzymał się na naszyjniku z gwiazdą Dawida.
– Jesteś żydówą? – zapytał z obrzydzeniem w głosie.
– Tak, jestem Żydówką.
– Ścierwo – rzucił, po czym splunął mi w twarz i odszedł.
Przez chwilę stałam w miejscu, próbując się uspokoić. Otarłam twarz i ruszyłam przed siebie. Jak zawsze. Gwiazdę Dawida noszę do dziś.
Moje życie dzieli się na to przed gwałtem i po nim. Codziennie wracam myślami do tamtej nocy. Miewam koszmary. Chodzę na terapię, mam wspierających przyjaciół, spotykam się z poznanymi w sieci kobietami, które dzielą moje doświadczenie. Wiem już, iż nie jestem jedyna – co jednocześnie podnosi mnie na duchu, złości i przeraża.
Przetrwałam. Jestem córką, przyjaciółką, nauczycielką. Wsparcie, które otrzymałam, przekazuję dalej. Doświadczenie gwałtu sprawiło, iż mój komfort i ochrona własnych granic stały się dla mnie priorytetem. Stałam się bardziej asertywna. jeżeli znajduję się w sytuacji, która mi nie odpowiada, zakładam buty i odchodzę. Nauczyłam się sama o siebie dbać. Wtedy nie mogłam odejść, mój sprzeciw był bez znaczenia.
Wiem już, iż nie jestem „popsuta”, mimo iż wspomnienie gwałtu towarzyszy mi każdego dnia i być może nigdy mnie nie opuści. Wiem też, iż jestem dobra, mądra, wartościowa. I przede wszystkim – silniejsza niż kiedykolwiek.
Ta siła pomogła mi pokonać raka, który po usunięciu z jajników zaatakował węzły chłonne. Ani przez chwilę nie wątpiłam, iż nie ma ze mną szans.
**
Wszystkie imiona zostały zmienione.