— Nie trzeba, — niespodziewanie powiedziała Weronika. — Wiesz co, weź dom po prostu tak. A ja wezmę domek letniskowy. choćby jeżeli jest tańszy.

twojacena.pl 3 tygodni temu

Nie trzeba niespodziewanie powiedziała Weronika. Wiesz co, weź dom po prostu tak. A ja wezmę działkę. I niech choćby będzie tańsza.

Pani Jadwigo, czy na pewno dokładnie pani czytała? Może między wierszami coś jest napisane? głos Weroniki drżał ze wzruszenia.

Czytałam, czytałam! Proszę, niech państwo sami spojrzą! notariusz podała dokument przez stół. Tu jest tylko standardowa formuła: Niniejszym testamentem odwołuję wszystkie wcześniej sporządzone przeze mnie testamenty. I tyle. Nic więcej.

Anna siedziała jak rażona piorunem, kręciła w rękach okulary, raz zakładając, raz zdejmując je. Weronika nerwowo przebierała rączką torebki, a najmłodszy z trojga dzieci zmarłej Katarzyny Stanisławy, Jan, wpatrywał się w jeden punkt.

Ale jak to? w końcu wyrwało się Annie. Mama przecież mówiła, iż wszystko załatwiła, iż dom i działkę podzieli między nas. Pamiętasz, Weronika, jak nam to tłumaczyła w zeszłym roku latem?

Pamiętam, jakże! załamała ręce Weronika. Mówiła, iż tobie, Aniu, dom się należy, bo masz dzieci, a mnie działka, bo tam całe lato spędzam. A Jasiowi pieniądze na koncie zostawi, bo on w Gdańsku mieszka, nieruchomości tu mu niepotrzebne.

Jan podniósł głowę, spojrzał na siostry.

A ja myślałem, iż mama tylko tak gadała. Przecież wiecie, jak lubiła planować. Nigdy nie myślałem, iż na serio testament pisała.

Pani Jadwiga delikatnie zakaszlała.

Rozumiecie, Katarzyna Stanisława rzeczywiście sporządziła testament. Ale to było dawno, ze dziesięć lat temu. A potem najwyraźniej zmieniła zdanie i napisała nowy, który unieważnia poprzednie. Tylko iż zapomniała w nim rozporządzić majątkiem. Albo nie zdążyła. Niestety, tak się zdarza.

Anna wstała, przeszła się po gabinecie. Miała czterdzieści trzy lata, pracowała jako nauczycielka w miejscowej szkole, sama wychowywała dwoje dzieci po rozwodzie. Stary dom matki był dla niej ostatnią nadzieją na własne mieszkanie.

Więc teraz wszystko podzielimy według prawa? Po równo między troje dzieci? spytała, ledwie powstrzymując łzy.

Właśnie tak. Dom, działka, oszczędności wszystko w równych częściach.

Weronika prychnęła.

No i dobrze! A to Anka już minę skrzywiła, myślała, iż wszystko jej się należy. A mi co, działkowe sześćset metrów kwadratowych warte mojej emerytury?

Weronika! oburzyła się Anna. Co ma twoja emerytura do rzeczy? Przecież doskonale pamiętasz, co mama chciała!

Pamiętam, pamiętam! Tylko chcieć to mało, trzeba było jeszcze porządnie wszystko załatwić. A nasza mamusia, niech jej ziemia lekką będzie, zawsze lubiła wszystko odkładać na ostatnią chwilę.

Jan wstał, zapiął kurtkę.

Dobrze, dość kłótni. Rozmówimy się w domu spokojnie. Pani Jadwigo, kiedy mamy przyjść ponownie?

Za tydzień. Przygotuję dokumenty do podziału majątku. Tylko najpierw dogadajcie się między sobą, kto co bierze. A jeżeli się nie dogadacie, i tak trzeba będzie iść do sądu.

Na dworze siąpił paskudny październikowy deszcz. Anna narzuciła kaptur, Weronika rozłożyła parasol. Jan zapalił papierosa, coś mrucząc pod nosem.

Może wstąpimy do kawiarni? Trzeba porozmawiać zaproponowała Anna.

Nie chcę z tobą rozmawiać odcięła się Weronika. Od razu widać, jak jesteś niezadowolona, iż nie dostaniesz wszystkiego. A przecież mama urodziła nas troje, nie tylko ciebie.

Weronika, no co ty się złościsz? Nie moja wina, iż testament taki dziwny.

Nie dziwny, tylko sprawiedliwy! Weronika zamknęła parasol z taką siłą, iż krople rozprysły się na wszystkie strony.

Jan zgasił papierosa o mokrą ławkę.

Dziewczyny, no dość już! Pada, ludzie się patrzą. Chodźmy do Ani, herbaty się napijemy, spokojnie wszystko omówimy.

Do domu Ani było z piętnaście minut drogi. Szli w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach. Dom Katarzyny Stanisławy stał na cichej uliczce, sfatygowany, ale solidny. Okna zabite deskami, furtka zamknięta na kłódkę.

Klucze kto ma? spytał Jan.

Ja Anna wyjęła pęk kluczy z kieszeni. Po pogrzebie wzięłam, myślałam, iż będę tu sprzątać.

Weszli na podwórko. Wszędzie chwasty, jabłonie nieprzycięte, szklarnia się pochylała. Anna otworzyła drzwi, powiało stęchlizną i wilgocią.

O, mamo szepnęła Weronika. Jak tu wszystko zaniedbane.

Przeszli do salonu. Stare meble, pianino, przy którym wszyscy troje uczyli się grać, kredens z kryształowymi szklankami. Na ścianach fotografie: ślub rodziców, dzieci w szkolnych mundurkach, wnuki.

Anna nastawiła czajnik, wyjęła z szafki ciastka. Usiedli przy okrągłym stole, przy którym kiedyś zbierała się cała rodzina.

Pamiętacie, jak mama nas tu ganiała do lekcji? cicho powiedziała Weronika. A my tylko chcieliśmy uciec na podwórko.

A pamiętasz, Janku, jak w siódmej klasie dostałeś pałę z matematyki uśmiechnęła się Anna. Mama groziła paskiem, a potem sama siadła i całą noc z tobą zadania rozwiązywała.

Jan skinął głową.

Surowa była, ale sprawiedliwa. Nikogo z nas nie faworyzowała, wszystkich tak samo karciła i chwaliła.

Weronika mieszała cukier w szklance.

Sprawiedliwa, mówisz? To dlaczego chciała napisać testament na twoją korzyść? Mi działka, tobie pieniądze, a Ani dom. Dom to przecież najcenniejsze!

Weronika, co ma sprawiedliwość do rzeczy? westchnęła Anna. Mama po prostu myślała o tym, komu co bardziej potrzebne. Ja mam dzieci, wynajmuję mieszkanie, oczywiście dom by się przydał. Ty masz swoje mieszkanie, ale działkę kochasz. A Jan w Gdańsku mieszka, jemu rzeczywiście pieniądze bardziej się przydadzą niż nieruchomość.

Łatwo mówić, kiedy tobie najwięcej przypada w udziale!

Jan uderzył pięścią w stół.

Dość! Weronika, słyszysz siebie? Mama odeszła miesiąc temu, a my tu o spadek się kłócimy jak s

Idź do oryginalnego materiału