Nie takim księciem się okazał…
Zosia poznała Adama, gdy ten właśnie wrócił z wojska. Chłopak wyglądał, jakby zszedł z okładki modnego pisma — wysoki, umięśniony, z hipnotyzującym spojrzeniem zielonych oczu i czarnymi, kręconymi włosami. Przy nim Zosia wydawała się zwyczajna, choć też urocza: jasne włosy, zgrabna sylwetka, ciepły uśmiech. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście — spośród całej paczki to ją wybrał.
„Co on w tobie znalazł?” szeptały koleżanki. „Takie przystojniaki nie zagrzewają miejsca długo. Pobawi się i wiatr go porwie.”
Ale Zosia tylko się uśmiechała — wierzyła w ich miłość. Chodzili razem do kina, na potańcówki, spotykali się ze znajomymi. Adam nie zasypywał ją komplementami, ale był blisko, a od jego dotyku kręciło się w głowie. Gdy pierwszy raz przyprowadziła go do domu, matka — Halina Stanisławowa — zmarszczyła brwi. Później, gdy zostały same, powiedziała cicho:
„Przystojny mąż to cudzy mąż, córeczko. Tacy rzadko bywają wierni. Nie śpiesz się z zaręczynami, sprawdź go. Za bardzo on… wystawowy.”
Zosia się obraziła. Wierzyła w uczucia Adama, nie chciała słuchać wątpliwości. Ale matka i tak zasiała w niej ziarno niepokoju.
Z czasem Adam zaczął się zmieniać. Najpierw siłownia, potem basen, później nowe towarzystwo. Zosia, by być blisko, też zapisała się na treningi, ale czuła się niepewnie wśród zadbanych, umięśnionych dziewczyn. Adam coraz częściej spoglądał w ich stronę, a Zosia wracała do domu wcześniej, ukrywając łzy.
„Ty to szkieletor” – zaśmiał się raz, gdy przeziębiła się po basenie. „Lepiej zostań w domu z książkami.”
Słowa zabolały, a Zosia przypomniała sobie słowa matki. Coraz wyraźniej czuła, iż Adam się oddala. Wychodził sam, nie dzwoniąc, nie zapraszając, nie tłumacząc. Aż w końcu… po prostu zniknął. Nie odbierał telefonów.
„Nie dzwoni?” – spytała matka.
„Nie…” – szepnęła Zosia, odwracając twarz do ściany.
„Wstawaj! Do fryzjera, marsz!” – zakomenderowała Halina Stanisławowa. „Nowa fryzura to pierwszy krok do nowego życia. Potem uszyjemy sukienkę, masz do tego talent.”
Kupiły materiał, Zosia szkicowała fasony, starając się zapomnieć. Plotki o nowych podbojach Adama do niej docierały, ale trzymała się. Gdy po kilku tygodniach pojawiła się na potańcówce — nowa, lżejsza, promienna — wszyscy się oglądali. Zauważył ją też Krzysiek, cichy, niepozorny, ale patrzący na nią z ciepłem i szczerością. Miesiąc później oświadczył się.
„To się nazywa facet!” – powiedziała matka. „Zakochał się — bierze ślub. A ty?”
„Tak…” – odparła cicho Zosia.
„Kochasz go?”
„A jak nie kochać? Jest dobry, pracowity, wierny. Potrzebuje tylko mnie.”
Wesele było kameralne, pełne ciepła. Zosia i Krzysiek zaczęli od zera: pierwszy stołek, pierwszy talerz. Po roku urodziła się córeczka, trzy lata później syn. Rodzina, troska, spokój.
O Adamie już nie myślała. Czasem tylko słyszała, iż porzucił żonę dla kochanki, iż znów bryluje. Zosia uśmiechała się wtedy:
„Czy on w ogóle był mój? Młodzieńczy epizod. Niech będzie szczęśliwy, jeżeli potrafi.”
A w domu czekali na nią dzieci i mąż. I matka — mądra, dobra, najbliższa. Ta, która kiedyś uchroniła ją przed prawdziwym nieszczęściem. Dzięki której Zosia odnalazła swoje ciche, prawdziwe szczęście.
Mamo… bądź przy mnie jak najdłużej. Bez ciebie świat jest mniej jasny.