Nie taki książę okazał się…
Zofia poznała Krzysztofa, gdy ten właśnie wrócił z wojska. Chłopak wyglądał jakby wyszedł prosto z okładki modnego magazynu — wysoki, umięśniony, z hipnotyzującym spojrzeniem zielonych oczu i kręconymi, czarnymi włosami. Obok niego Zofia wydawała się zwyczajna, choć też była ładna: jasne włosy, smukła sylwetka, uroczy uśmiech. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, iż spośród całej paczki wybrał właśnie ją.
— Co on w tobie widzi? — szeptały przyjaciółki. — Tacy przystojniacy długo przy jednej nie wytrzymują. Pobawią się i odejdą.
Ale Zofia tylko się uśmiechała — wierzyła w ich miłość. Razem chodzili do kina, na tańce, spotykali się ze znajomymi. Krzysztof nie zasypywał jej komplementami, ale był blisko, a od jego dotyku kręciło jej się w głowie. Gdy pierwszy raz przyprowadziła go do domu, jej matka — Weronika Piotrowska — zmarszczyła brwi. Potem, zostawszy sam na sam z córką, powiedziała cicho:
— Piękny mąż to cudzy mąż, córeczko. Tacy rzadko bywają wierni. Nie śpiesz się z ślubem, sprawdź go. Zbyt on jest… wystawowy.
Zofia się obraziła. Wierzyła w uczucia Krzysztofa, nie chciała słuchać wątpliwości. Ale słowa matki zasiały w niej niepokój.
Z czasem Krzysztof zaczął się zmieniać. Najpierw siłownia, później basen, a potem nowe towarzystwo. Zofia, by być blisko, też zapisała się na treningi, ale czuła się niepewnie wśród innych, zadbanych dziewczyn. Krzysztof coraz częściej zerkał w ich stronę, a Zofia wracała wcześniej, starając się nie pokazać łez.
— Słabeusz z ciebie — zaśmiał się pewnego razu, gdy przeziębiła się po basenie. — Lepiej zostań w domu z książkami.
Słowa zabolały, a Zofia przypomniała sobie słowa matki. Już czuła, iż Krzysztof traci zainteresowanie. Coraz częściej wychodził sam, nie odbierał telefonów, nie zapraszał, nie tłumaczył się. I w końcu… zniknął. Przestał się odzywać.
— Nie dzwoni? — spytała matka.
— Nie… — szepnęła Zofia, odwracając głowę do ściany.
— Wstawaj! Do fryzjera marsz! — zakomenderowała Weronika Piotrowska. — Nowa fryzura to pierwszy krok do nowego życia. Potem uszyjemy sukienkę, masz do tego talent.
Kupiły materiał, Zofia szkicowała fasony, próbując się oderwać od smutku. Plotki o nowych dziewczynach Krzysztofa do niej docierały, ale trzymała się mocno. I gdy po kilku tygodniach pojawiła się na potańcówce — w nowej fryzurze, lżejsza, smukła, promienna — wszyscy się oglądali. Zauważyli ją.
Jeden chłopak, Marek, skromny i nie rzucający się w oczy, zaczął się nią opiekować. Nie przystojniak, ale jego oczy patrzyły tylko na Zofię — ciepło i szczerze. Po miesiącu oświadczył się.
— Oto prawdziwy mężczyzna! — powiedziała matka. — Zakochał się, to się żeni. A ty?
— Tak — cicho odpowiedziała Zofia.
— Kochasz go?
— A jak nie kochać? Jest dobry, pracowity, wierny. Potrzebuje tylko mnie.
Ślub był ciepły i pełen serca. Zofia i Marek zaczęli od zera: pierwszy stołek, pierwszy talerz. Po roku urodziła się córka, po kolejnych trzech — syn. Rodzina, troska, szczęście.
O Krzysztofie już nie myślała. Czasem tylko słyszała w rozmowach, iż zostawił żonę, iż znów się bawi, iż zmienia kobiety. Zofia uśmiechała się wtedy:
— Gdzie tam on był mój? Taki epizod młodości. Niech będzie szczęśliwy, jeżeli potrafi.
A w domu czekali na nią dzieci i mąż. I matka — mądra, dobra, najbliższa. Ta, która kiedyś uchroniła ją od prawdziwego nieszczęścia. Ta, dzięki której Zofia odnalazła swoje ciche, prawdziwe szczęście.
Matko… zostań przy mnie jak najdłużej. Bez ciebie świat jest mniej jasny.