Nie taki książę, jak się wydawało…

polregion.pl 19 godzin temu

Nie taki książę okazał się…

Zofia poznała Krzysztofa, gdy ten właśnie wrócił z wojska. Chłopak wyglądał jakby wyszedł prosto z okładki modnego magazynu — wysoki, umięśniony, z hipnotyzującym spojrzeniem zielonych oczu i kręconymi, czarnymi włosami. Obok niego Zofia wydawała się zwyczajna, choć też była ładna: jasne włosy, smukła sylwetka, uroczy uśmiech. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, iż spośród całej paczki wybrał właśnie ją.

— Co on w tobie widzi? — szeptały przyjaciółki. — Tacy przystojniacy długo przy jednej nie wytrzymują. Pobawią się i odejdą.

Ale Zofia tylko się uśmiechała — wierzyła w ich miłość. Razem chodzili do kina, na tańce, spotykali się ze znajomymi. Krzysztof nie zasypywał jej komplementami, ale był blisko, a od jego dotyku kręciło jej się w głowie. Gdy pierwszy raz przyprowadziła go do domu, jej matka — Weronika Piotrowska — zmarszczyła brwi. Potem, zostawszy sam na sam z córką, powiedziała cicho:

— Piękny mąż to cudzy mąż, córeczko. Tacy rzadko bywają wierni. Nie śpiesz się z ślubem, sprawdź go. Zbyt on jest… wystawowy.

Zofia się obraziła. Wierzyła w uczucia Krzysztofa, nie chciała słuchać wątpliwości. Ale słowa matki zasiały w niej niepokój.

Z czasem Krzysztof zaczął się zmieniać. Najpierw siłownia, później basen, a potem nowe towarzystwo. Zofia, by być blisko, też zapisała się na treningi, ale czuła się niepewnie wśród innych, zadbanych dziewczyn. Krzysztof coraz częściej zerkał w ich stronę, a Zofia wracała wcześniej, starając się nie pokazać łez.

— Słabeusz z ciebie — zaśmiał się pewnego razu, gdy przeziębiła się po basenie. — Lepiej zostań w domu z książkami.

Słowa zabolały, a Zofia przypomniała sobie słowa matki. Już czuła, iż Krzysztof traci zainteresowanie. Coraz częściej wychodził sam, nie odbierał telefonów, nie zapraszał, nie tłumaczył się. I w końcu… zniknął. Przestał się odzywać.

— Nie dzwoni? — spytała matka.

— Nie… — szepnęła Zofia, odwracając głowę do ściany.

— Wstawaj! Do fryzjera marsz! — zakomenderowała Weronika Piotrowska. — Nowa fryzura to pierwszy krok do nowego życia. Potem uszyjemy sukienkę, masz do tego talent.

Kupiły materiał, Zofia szkicowała fasony, próbując się oderwać od smutku. Plotki o nowych dziewczynach Krzysztofa do niej docierały, ale trzymała się mocno. I gdy po kilku tygodniach pojawiła się na potańcówce — w nowej fryzurze, lżejsza, smukła, promienna — wszyscy się oglądali. Zauważyli ją.

Jeden chłopak, Marek, skromny i nie rzucający się w oczy, zaczął się nią opiekować. Nie przystojniak, ale jego oczy patrzyły tylko na Zofię — ciepło i szczerze. Po miesiącu oświadczył się.

— Oto prawdziwy mężczyzna! — powiedziała matka. — Zakochał się, to się żeni. A ty?

— Tak — cicho odpowiedziała Zofia.

— Kochasz go?

— A jak nie kochać? Jest dobry, pracowity, wierny. Potrzebuje tylko mnie.

Ślub był ciepły i pełen serca. Zofia i Marek zaczęli od zera: pierwszy stołek, pierwszy talerz. Po roku urodziła się córka, po kolejnych trzech — syn. Rodzina, troska, szczęście.

O Krzysztofie już nie myślała. Czasem tylko słyszała w rozmowach, iż zostawił żonę, iż znów się bawi, iż zmienia kobiety. Zofia uśmiechała się wtedy:

— Gdzie tam on był mój? Taki epizod młodości. Niech będzie szczęśliwy, jeżeli potrafi.

A w domu czekali na nią dzieci i mąż. I matka — mądra, dobra, najbliższa. Ta, która kiedyś uchroniła ją od prawdziwego nieszczęścia. Ta, dzięki której Zofia odnalazła swoje ciche, prawdziwe szczęście.

Matko… zostań przy mnie jak najdłużej. Bez ciebie świat jest mniej jasny.

Idź do oryginalnego materiału