Nie rujnuj naszego dobrego życia, nie rozwodz się z mężem! – krzyczała matka

newsempire24.com 3 dni temu

„Mamo, już dłużej tak nie mogę” – Marta stała przy oknie, wpatrzona w szare, ciężkie chmury wiszące nad Warszawą.

„Co znaczy *nie mogę*? Dwadzieścia lat mogłaś, a teraz nagle nie?” – Helena Wójcik załamała ręce, zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się z oburzeniem. „Zwariowałaś na stare lata? O czym ty myślisz?”

Marta uśmiechnęła się gorzko. O czym myślała? O nieprzespanych nocach, gdy czekała na męża wracającego z *pracowitych spotkań*. O wzgardliwych spojrzeniach, którymi obrzucał ją przy obiedzie. O tym, jak nazywał ją *starą pleśnią* przed kumplami, a potem śmiał się – iż przecież trzeba mieć poczucie humoru.

„Myślę o tym, iż chcę wreszcie żyć dla siebie” – odparła cicho.

„Dla siebie?” – matka parsknęła krótkim śmiechem. „A o mnie pomyślałaś? Gdzie ja się podzieję? Za moją emeryturę ledwo chleb kupię! Marek nas obie utrzymuje, jeżeli nie wiesz.”

Marta poczuła, jak gardło ściska jej wściekłość. Zawsze tak było – tylko wspomni o sobie, a matka natychmiast wystawia rachunek. Dług, obowiązki, poczucie winy – kajdany, które wlekła przez całe życie.

„Znalazłam pracę, mamo. Księgową w prywatnej firmie.”

„Co?” – Helena osunęła się na krzesło, przyciskając dłoń do piersi. „Więc dlatego chodziłaś na te kursy? Uknułaś to za moimi plecami?”

„Nie muszę…”

„Musisz!” – matka podniosła głos. „Wychowałam cię, nie spałam nocami! Oddałam ci życie! A teraz chcesz to zniszczyć? Dla twoich kaprysów?”

W przedpokoju trzasnęły drzwi – wrócił Marek. Jego ciężkie kroki zabrzmiały jak wyrok. Marta zacisnęła pięści, czując, jak paznokcie wbijają się w dłonie.

„O co te wojny, moje panie?” – jego głos, jak zawsze, ociekał miodem, gdy byli świadkowie. „Helena, krzyczysz tak, iż całe Osiedle Słoneczne się zbiegnie.”

„Twoja żona oszalała!” – matka natychmiast zwróciła się do zięcia. „Mówi, iż idzie do pracy, iż chce się rozwieść!”

Marek powoli obrócił się w stronę Marty. W jego oczach mignęło coś zimnego, wężowego.

„A tak?” – przeciągnął. „I od kiedy to wymyśliłaś, *kochanie*?”

Marta poczuła, jak po plecach przebiega dreszcz. Ten ton znała aż za dobrze – osładzany, ale zapowiadający burzę.

„Nie wymyśliłam, Marku. Zdecydowałam.” – sama zdziwiła się stanowczości własnego głosu.

„Zdecydowała!” – Helena znów załamała ręce. „Marek, powiedz jej coś! Pewnie menopauza, rozum straciła!”

„Mamo!” – Marta odwróciła się gwałtownie. „Dość! Mam pięćdziesiąt lat, nie jestem ani wariatką, ani histeryczką. Po prostu już nie chcę…”

„Czego nie chcesz, *skarbie*?” – Marek podszedł bliżej, jego uśmiech nie sięgał oczu. „Może nie podoba ci się mieszkanie? A może auto za stare? Albo biżuterii za mało?”

„Przestań” – Marta cofnęła się do okna. „Świetnie wiesz, iż nie o to chodzi.”

„A o co? O tę młodą sekretarkę, którą z nim widziałaś?” – wtrąciła Helena. „Co to w porównaniu z tym, co inni mają! Zamknij oczy i cierp, jak każda normalna kobieta!”

Marta poczuła, jak coś w niej pęka. I znów – *cierp*. Ile razy słyszała to słowo? Cierp, gdy mąż obraża. Cierp, gdy zdradza. Cierp, bo tak trzeba, bo *wszyscy tak mają*, bo *pomyśl o matce*.

„Wiesz co, *droga*” – Marek rozsiadł się na podłokietniku fotela, zakładając nogę na nogę – „powiedzmy sobie szczerze. Zdajesz sobie sprawę, iż sama nie dasz rady? Jaka praca w twoim wieku? Komu ty jesteś potrzebna?”

„Niepotrzebna?” – Marta nagle się zaśmiała, aż matka drgnęła. „Właśnie, Marku. Tego mnie uczyłeś przez lata. Że jestem nikomu niepotrzebna, iż nic nie znaczę, iż powinnam być wdzięczna za każde twoje spojrzenie.”

„Córeczko” – matka sięgnęła po jej dłoń – „nakręcasz się…”

„Nie, mamo” – Marta wysunęła rękę, stanowczo, ale łagodnie. „Pierwszy raz od lat widzę jasno. I odchodzę.”

„Nigdzie nie pójdziesz” – Marek syknął, tracąc nagle pozorną łagodność. „Zapomniałaś, na kogo jest zapisane mieszkanie? Kto płaci za leki twojej matki?”

„A więc o to chodzi” – Marta poczuła dziwny spokój. „Wreszcie pokazałeś prawdziwą twarz. choćby przy mamie nie wytrzymałeś.”

„Marto, córciu” – Helena przycisnęła dłoń do serca – „nie zostawisz mnie? Gdzie ty pójdziesz?”

„Mam mieszkanie. Wynajęłam je tydzień temu.”

„Co?” – krzyknęli jednocześnie matka i mąż.

„Tak, wyobraźcie sobie. Małe, na Białołęce. Ale moje. Albo raczej wynajęte, ale *moje*.”

Marek wybuchnął śmiechem:

„I za co je utrzymasz? Za pensję niedouczonej księgowej?”

„Nie jestem niedouczona” – odparła cicho. „Skończyłam kurs z wyróżnieniem. Dali mi dobre stanowisko.”

„Zdrajczyni!” – Helena wykrztusiła. „Nie po to cię wychowałam, żebyś na starość po wynajmowanych klitkach się tułała! Co ludzie powiedzą?”

„Ludzie, ludzie…” – Marta pokręciła głową. „Całe życie myślałaś, co powiedzą ludzie. A co powiem *ja* – nigdy cię nie obchodziło.”

Weszła do sypialni, wyciągnęła przygotowaną wcześniej torbę. Marek zastąpił jej drogę:

„Stój! Nigdzie nie idziesz!”

„Odsuń się” – głos Marty stał się twardy jak stal. „Rozwód już leci. I lepiej nie groź – mam nagrania twoich gróźb i dowody zdrad. Myślisz, iż twoim wspólnikom spodoba się skandal?”

Marek zbladł. Nigdy nie widziała go tak zaskoczonego.

„Blefujesz.”

„Sprawdź” – Marta uśmiechnęła się lekko. „Dwadzieścia osiem lat milczałam. Zbierałam wszystko, co ukrywałeś. Myślałeś, iż jestem ślepa? Głupia? Nie, *kochany*. Czekałam, aż dzieci staną na nogi.”

„Dzieci!” – Helena ożywiła się. „Właśnie! Co one powiedzą?„Powiedzą to, co zawsze chciały mi powiedzieć – iż zasługuję na swoje szczęście.” – Marta zamknęła drzwi za sobą, a pierwszy raz od lat oddech nie przypominał kajdan.

Idź do oryginalnego materiału