Nie przyszli na mój jubileusz, mimo iż podarowałam im mieszkanie. Okazało się, iż jest za małe.

twojacena.pl 1 tydzień temu

Na swoje sześćdziesięciolecie przygotowywałam się z sercem i nerwami. Tydzień przed imprezą zaczęłam kupować produkty, planować menu, marzyłam, jak spędzę ten dzień w gronie najbliższych. Chciałam ciepła, rodzinnego przytulenia, szczerych uśmiechów. Mieszkam z młodszą córką — Kasią, ma już trzydzieści lat, ale jakoś nie wyszła za mąż. A jeszcze mam starszego syna — Jacka, ma czterdziestkę, od dawna żonaty, mają z żoną córeczkę.

Chciałam, żeby przy jednym stole zebrała się cała moja rodzina — Kasia, Jacek, jego żona Agnieszka i moja wnuczka Zosia. Wszystko zorganizowałam — nagotowałam ulubionych dań: gołąbki, schabowego, sałatki, ciasta i oczywiście tort. Wszystkim wcześniej powiedziałam, iż świętujemy w sobotę, żeby nikt nie miał innych planów.

Ale w sobotę nikt nie przyszedł.

Dzwoniłam do syna — nie odbierał. Im bliżej wieczora, tym ciężej mi było na sercu. Zamiast śmiechu i rozmów — cisza. Zamiast toastów — łzy. Nie mogłam choćby usiąść do stołu, nie mogłam patrzeć na tę pustkę. Całe mieszkanie pachniało jedzeniem — a jednocześnie było przeszyte zdradliwym chłodem. Wieczorem po prostu rozpłakałam się jak dziecko. Kasia próbowała mnie pocieszyć, ale nie mogłam się uspokoić.

Następnego ranka nie wytrzymałam. Wstałam wcześnie, spakowałam resztki ze stołu i pojechałam do syna. Myślałam — może coś się stało, może mieli jakiś istotny powód.

Otworzyła mi Agnieszka. Zaspana, w szlafroku. I bez cienia euforii spytała:
— A pani po co przyszła?

W środku wszystko we mnie zamarło. Weszłam do środka. Jacek dopiero się budził. Zaproponował herbatę, a ja, powstrzymując urazę, zapytam:
— Dlaczego wczoraj nie przyszliście? Dlaczego nie daliście znać? Dlaczego ignorowaliście moje telefony?

Syn spuścił wzrok, milczał. Ale Agnieszka się odezwała. I z taką miną, jakby to wszystko w niej od dawna dojrzewało:
— W ogóle nie chcieliśmy przychodzić. Nie mamy nastroju na świętowanie. Mamy problemy. Mamy… kawalerkę, którą nam pani „wspaniałomyślnie” podarowała. A sama zostałaś w trzypokojowym. Nam brakuje miejsca, przez to choćby nie planujemy drugiego dziecka. Po prostu dała nam pani starą ruderę, a sobie zostawiłaś lepsze.

Zamarłam. Myślałam, iż źle usłyszałam.

Przypomniałam sobie, jak żyliśmy we trójkę w tamtym mieszkaniu. Ja, Jacek i Kasia. Jak mój mąż wyjechał kiedyś za granicę i przepadł — bez listów, telefonów. Jak ciągnęłam dzieci same. Jak rodzice pomogli mi kupić to mieszkanie, w którym teraz mieszkam. Jak przez siedem lat znosiłam ciasnotę, bo chciałam, żeby syn z żoną mieli swoje miejsce. Oni zajmowali jeden pokój, Kasia — drugi, a ja żyłam w przechodnim. Kiedy urodziła się Zosia, opiekowałam się nią, pomagałam. A kiedy moja teściowa zmarła, zostawiając mi w spadku maleńką, zniszczoną kawalerkę, zrobiłam tam remont i oddałam Jackowi — żeby wreszcie żyli osobno.

I teraz, po latach, słyszę, iż moja ofiara była za mała.

Że podobno zostawiłam sobie „lepsze”. Że oni są nieszczęśliwi. Że to moja wina.

Wracałam do domu z gulą w gardle. Jakby całe moje życie — wysiłek, nieprzespane noce, troska — nikomu nie były potrzebne. Ludzie nie tylko zapominają o dobru. Zaczynają myśleć, iż im się wszystko należy.

Spędziłam najlepsze lata na dzieciach. Pracowałam bez urlopów, zrezygnowałam z własnego życia. I co? Na moje urodziny nie przyszli choćby z grzeczności. Nie zadzwonili. Nie przeprosili. Byli zajęci swoją pretensją — pretensją o „złe mieszkanie”.

Wiecie, nie jest mi smutno dlatego, iż zostałam sama w taki istotny dzień. Ale dlatego, iż kochałam swoją rodzinę bardziej niż siebie. A im było mało. Nie mieszkanie im było potrzebne. Oni chcieli chyba — wszystkiego.

Ten dzień nauczył mnie jednego: przestać oczekiwać wdzięczności. Nauczyć się stawiać siebie na pierwszym miejscu. I już nie poświęcać się dla tych, którzy tego nie doceniają.

Idź do oryginalnego materiału