**Nie potrzebuję waszej troski**
Wanda Nowak zatrzymała się przed drzwiami klatki schodowej, łapiąc oddech. Torby z zakupami ciążyły w dłoniach, a wspinaczka na czwarte piętro bez windy stawała się coraz trudniejsza. Siedemdziesiąt trzy lata to żartów nie uznaje, choć nigdy by się do tego nie przyznała.
– Ciociu Wando! – dobiegł ją głos z dołu. – Zaraz pomogę!
Odwróciła się i zobaczył wchodzącego po schodach sąsiada z drugiego piętra. Młody chłopak, chyba Krzysiek, pracował gdzieś jako informatyk. Zawsze w słuchawkach, ale grzeczny.
– Nie trzeba, sama dam radę – odcięła, przyciskając torby do siebie.
– Ależ, ciociu, przecież i tak idę do domu.
Krzysiek sięgnął po jedną z toreb, ale Wanda gwałtownie cofnęła rękę.
– Mówiłam – nie trzeba! Nie jestem jeszcze taka bezużyteczna.
Chłopak zastygł na stopniu, zdezorientowany.
– No… dobrze. Jak pani woli.
Wyprzedził ją i zniknął na półpiętrze. Wanda obrzuciła go kpiącym spojrzeniem. Znalazł się opiekun! Pewnie później będzie opowiadał wszystkim, jaka to niedołężna staruszka mieszka na czwartym.
Wchodziła powoli, odpoczywając na każdym podest. Torby były ciężkie – kupiła tyle, by wystarczyło na tydzień i nie trzeba było wychodzić częściej. ale przyznać się do tego? Nigdy.
W końcu dotarła do swoich drzwi. Klucze, oczywiście, spoczywały na samym dnie torebki. Gdy po nie sięgała, jedna torba wysunęła się z rąk. Jabłka potoczyły się po podłodze.
– A niech to! – warknęła pod nosem.
Sąsiednie drzwi uchyliły się.
– Wanda? Co się stało? – wyjrzała Jadwiga Kowalska, emerytka z naprzeciłka.
– Nic ważnego – burknęła, zbierając owoce. – Torba się rozdarła.
– Zaraz pomogę! – Jadwiga wyskoczyła w kapciach. – Samej taszczyć tyle z sklepu? Mogłaś zadzwonić, poszłabym z tobą.
– Nie potrzebuję pomocy – Wanda wyprostowała się sztywno, ściskając jabłka. – Sama się uporam.
– Czemu taka dumna? – sąsiadka załamała ręce. – Jesteśmy przecież sąsiadkami, powinniśmy sobie pomagać.
– Nie potrzebuję waszej troski! – prawie krzyknęła Wanda. – I proszę się nie wtrącać!
Szybko otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą, zostawiając Jadwigę na korytarzu z obrażoną miną.
W mieszkaniu było cicho i chłodno. Postawiła torby na kuchennym stole i osunęła się na krzesło. Dłonie drżały ze zmęczenia i irytacji.
Czego oni wszyscy od niej chcą? Dlaczego nie dają spokoju? Przecież radziła sobie sama przez tyle lat. A teraz każdy nurkuje z pomocą, jakby była już tylko ciężarem.
Rozpakowywała zakupy. Chleb, mleko, wędlina, konserwy. Wszystko, co niezbędne. Na mięso nie starczyło, ale to nic. Ważne, iż nikt nie powie, iż nie potrafi się utrzymać.
Zadzwonił telefon. Wanda spojrzała na wyświetlacz – córka z Warszawy.
– Cześć, mamo, jak leci? – rozległ się głos Ewy.
– Wszystko w porządku – odrzekła, starając się, by w głosie nie było słabości.
– Słuchaj, może zatrudniłabyś sprzątaczkę? Znam pewną kobietę, sprawdzona. Raz w tygodniu by przyszła, posprzątała, zrobiła zakupy.
– Po co mi sprzątaczka? – zmarszczyła brwi. – Jestem kaleką?
– Nie, mamo, chodzi tylko o ułatwienie. I żebym miała spokojniejszą głowę.
– Nie potrzebuję sprzątaczki! Sama robię i będę robić.
– Mamo, nie upieraj się. Masz już siedemdziesiąt trzy lata…
– I co z tego? – wybuchnęła. – Od razu do domu starców? A może już trumnę zamówić?
– O czym ty mówisz? – Ewa zaniemówiła. – Po prostu chcę ci pomóc.
– Nie potrzebuję pomocy! Wszyscy tylko się wpychają, jakbym była już nikim!
– Mamo, źle się czujesz? Brzmisz jakbyś była zła.
– Głos mam normalny. Po prostu mam dość tej narzucającej się troski.
Położyła słuchawkę, nie czekając na odpowiedź. Serce waliło, w skroniach pulsowało. Przeszła do salonu i opadła w ulubiony fotel.
Pokój wypełniała solidna, acz wiekowa meblościanka. Na ścianach zdjęcia – ślub ze zmarłym mężem, mała Ewunia na rękach, rodzinne uroczystości. Kiedyś te fotografie ją cieszyły, teraz budziły tylko smutek.
Telefon znów zadzwonił. Nie odebrała. Niech dzwonią. Nikogo nie potrzebuje.
Lecz połączenia nie ustawały. Dzwonił bez końca, przez dobre dziesięć minut.
– Do cholery! – warknęła i porwała słuchawkę.
– Mamo, czemu się rozłączyłaś? – spytała zaniepokojona Ewa. – Myślałam, iż coś się stało.
– Nic się nie stało. Po prostu nie mam ochoty gadać.
– Słuchaj, może przeprowadziłabyś się do nas? Mamy wolny pokój, odkąd Piotrek się ożenił. Byłabyś z wnukami, nie sama.
Wandę ścisnęło w gardle.
– Nie chcę się przeprowadzać. Tu mieszkam od czterdziestu lat, to mój dom.
– Ale jesteś tam sama. A jeżeli coś się zdarzy?
– Co ma się zdarzyć? Jeszcze nie leżę na marach.
– Mamo, czemu tak mówisz? Chcę tylko o ciebie zadbać.
– Nie potrzebuję tej twojej troski! – powtórzyła. – Żyłam bez niej i dalej będę.
Tym razem nie tylko odłożyła słuchawkę, ale wyciągnęła wtyczkę z kontaktu. Niech teraz próbują dodzwonić się.
Zapanowała cisza. Wanda siedziała w fotelu, patrząc przez okno. Na podwórku bawiły się dzieci, młode matki pchały wózki. Życie toczyło się dalej.
A ona tkwiła sama w pustym mieszkaniu, zła na cały świat.
Czemu wszyscy myślą, iż jest bezradna? Tak, porusza się wolniej, szybciej się męczy. Ale czy to powód do litości? Czy nie mogą po prostu zostawić jej w spokoju?
Przypomniała sobie, jak niedawno Jadwiga proponowała wspólne gotowanie.
– Po co się męczyć osobno? – mówiła. – Gotujemy razem, dzielimy się. I taniejWanda podeszła do okna, spojrzała na zachodzące słońce i uśmiechnęła się lekko, bo po raz pierwszy od lat poczuła, iż nie jest już tak zupełnie sama.