Kiedy siedziałam naprzeciwko córki w przytulnej restauracji w centrum miasta, patrząc, jak jej oczy błyszczą od świeczek na torcie urodzinowym, czułam mieszankę euforii i niepokoju. „Złóż życzenie, kołysko” – powiedziałam cicho, uśmiechając się przez ściśnięte gardło.
Zosia skończyła dziewięć lat. I tak jak co roku od czasów, gdy odszedł jej tata, chciałam, żeby ten dzień był wyjątkowy. choćby jeżeli oznaczało to zbieranie grosza do grosza.
Podejmowałam dodatkowe zmiany w kawiarni, opuszczałam posiłki, a choćby sprzedałam kilka rzeczy, które kiedyś były dla mnie ważne. Wszystko po to, by kupić ten przepiękny tort z jednorożcem, o którym marzyła. Kosztował prawie sześćset złotych – manualnie zdobiony, z jadalnymi brokatami, tęczową grzywą i magicznym złotym rogiem. Moje dłonie drżały, gdy składałam zamówienie dwa miesiące wcześniej. Ale ten jej szeroki uśmiech, ten radosny śmiech – były warte każdej ofiary.
A przynajmniej tak myślałam.
Kiedy świeczki zostały zdmuchnięte, a tort na pół zjedzony, sięgnęłam po torebkę, żeby zapłacić rachunek. Ale go nie było. Portfela. Zniknął.
Zamarłam. Oddech utknął mi w gardle.
Przeszukałam kieszenie płaszcza, zajrzałam pod serwetki, pod stół – wszędzie. Dłonie mi drżały. Zosia patrzyła na mnie niewinnie, zlizując lukier z palców. „Mamo? Wszystko w porządku?”
Wymusiłam uśmiech. „Oczywiście, słoneczko. Tylko… czegoś szukam.”
Kelner wrócił z uprzejmym uśmiechem i położył rachunek na stole. Spojrzałam na kwotę – 604,37 zł. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Sześćset złotych za tort i mały pakiet urodzinowy, który dodałam na ostatnią chwilę. Nie spodziewałam się, iż wyjdzie tyle.
„Ja… przepraszam” – wyjąkałam. „Chyba zostawiłam portfel w domu. Nie wiem, jak to się stało, zawsze sprawdzam… Ja…”
Kelner przestał się uśmiechać. „Pani… niestety musimy otrzymać zapłatę. Mogę dać pani chwilę, ale…”
Przełknęłam ślinę. Ludzie zaczęli na nas spoglądać. Policzki piekły mnie od wewnątrz. Moja córka, urodziny, a ja nie mogę zapłacić?
Zosia złapała mnie za rękę. „Mamo, mamy kłopoty?”
To mnie złamało. Moje dziecko to widziało – w jej urodziny. Nie mogłam pozwolić, żeby zobaczyła moje łzy.
„Nie zapłacę” – szepnęłam, rozpaczliwie drżąc. „Nie mam przyjaciół takiej sumy.”
„W takim razie będę musiał wezwać kierownika” – powiedział cicho kelner. „A w najgorszym razie… policję.”
Policję?
Serce zamarło mi w piersi. Wyobraziłam sobie mundurowych, pytania, przerażoną Zosię. Czy pomyślą, iż chciałam ukraść? Że jestem złą matką?
Wstałam, kolana mi się uginały. „Proszę… tylko chwilę. Spróbuję do kogoś zadzwonić.”
Ale do kogo? Moich rodziców już nie było. Były mąż wyjechał za granicę i od trzech lat nie wysłał ani grosza. Przyjaciele mieli podobne problemy jak ja.
Zacisnęłam dłoń Zosi i rozejrzałam się desperacko. Już miałam iść błagać kierownika, gdy kelner wrócił, ale z zupełnie inną miną. Jego oczy były szerokie ze… zdumienia?
„Pani… rachunek został już opłacony.”
„Że… co?”
„Ktoś już za was zapłacił. Wszystko załatwione.”
Patrzyłam na niego jak na zjawę. „Ale… kto?”
Wskazał głową w stronę okna. „Ten pan tam.”
Podążyłam wzrokiem i zobaczyłam mężczyznę w niebieskiej kurtce i znoszonym kaszkiecie. Siedział sam, popijając kawę. Coś mi w nim było znajomego, ale nie umiałam tego określić.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, wstał i podszedł.
„Proszę pani” – powiedział cicho. „Mam nadzieję, iż pani nie przeszkadza. Usłyszałem sytuację. Nie chciałem podsłuchiwać, ale widziałem pani przerażenie i sposób, w jaki córka na panią patrzy. Nie mogłem tego zostawić.”
Otworzyłam usta, ale słowa nie chciały wyjść.
„Sam wychowywałem się z samotną matką” – ciągnął. „Pamiętam, jak płakała nocami, harując na kilku etatach, żebym choć raz w roku miał fajny dzień. Urodziny były dla niej ciężkie. Zrozumiałem to dopiero, gdy dorosłem.”
Łzy napłynęły mi do oczu.
Uśmiechnął się lekko. „Nie mam własnych dzieci. Ale wiem, jak wygląda miłość. Ta mała? Ma szczęście. A ja jestem zaszczycony, iż mogłem pomóc.”
Nie powstrzymałam łez. Zosia spojrzała na niego i szepnęła: „Dziękuję, panie.”
Pochylił się trochę i dodał ciepło: „Masz super mamę, mała. Przytul ją dziś mocno, dobrze?”
Zosia zarzuciła mi ręce na szyję. Przycisnęłam ją mocno, płacząc cicho.
Zanim zdążyłam zapytać o jego imię czy cokolwiek mu oddać, skinął głową i odszedł.
„Zaczekaj pan!” – zawołałam.
Zatrzymał się.
„Chociaż… jak pan ma na imię?”
Zawahał się, po czym uśmiechnął się. „Mów mi Tomek.”
I zniknął.
—
Tej nocy, gdy już znalazłam portfel wcisnięty między fotel a drzwi samochodu, siedziałam przy łóżku Zosi i patrzyłam, jak śpi. Miała jeszcze na głowie papierową koronę z restauracji, policzki różowe od śmiechu, a ręce lepkie od tortu.
Myślałam o Tomku. Obcym człowieku, który pojawił się we adekwatnym momencie.
Następnego dnia wróciłam do restauracji, żeby się o niego wypytać. Kelner powiedział, iż to stały bywalec, przychodził co tydzień o tej samej porze, zawsze zamawiał czarną kawę bez cukru.
Czekałam na niego w kolejnym tygodniu. I jeszcze w następnym. Ale już się nie pojawił.
—
Kilka miesięcy później dostałam list. Bez adresu zwrotnego, tylko moje imię i nazwisko starannymi literami.
W środku krótka notka:
*Droga Mamo,*
*Piszem to teraz, bo pewnie nigdy nie odważę się powiedzieć tego na głos. Świetnie sobie radzisz. Wiem, iż to trudne, widzę, jak sięI uśmiechnęłam się przez łzy, patrząc na rysunek Zosi, i zrozumiałam, iż czasem największe cuda przychodzą od obcych, którzy na chwilę stają się aniołami.