NIE MIAŁEM NA URODZINY CÓRKI — A POTEM NIEZNAJOMY ZROBIŁ COŚ NIESAMOWITEGO

polregion.pl 1 tydzień temu

Siedziałem naprzeciwko córki w przytulnej restauracji w mieście, patrząc, jak jej oczy błyszczą przy świetle świeczek na torcie urodzinowym. W piersi czułem mieszaninę euforii i niepokoju.

„Złóż życzenie, kochanie,” powiedziałem cicho, uśmiechając się przez ściśnięte gardło.

Zosia skończyła dziesięć lat tego dnia. Jak co roku od kiedy jej ojciec odszedł, chciałem, żeby ten dzień był wyjątkowy. choćby jeżeli oznaczało to zbieranie każdego grosza.

Wziąłem dodatkowe zmiany w kawiarni, opuszczałem posiłki, a choćby sprzedałem kilka rzeczy, które kiedyś były dla mnie ważne. Wszystko po to, żeby kupić ten piękny tort z jednorożcem, o którym marzyła. Kosztował prawie dwa i pół tysiąca złotych, manualnie zdobiony jadalnymi brokatami, tęczową grzywą i magicznym złotym rogiem. Drżały mi palce, gdy składałem zamówienie dwa miesiące wcześniej. Ale jej radość—szeroki uśmiech i śmiech—była warta każdej ofiary.

Przynajmniej tak myślałem.

Kiedy zdmuchnęliśmy świeczki, a kawałki tortu leżały niedojedzone na talerzach, sięgnąłem do torby po portfel. Ale go tam nie było. Zniknął.

Zamarłem. Oddech utknął mi w gardle.

Panika ogarnęła mnie, gdy przeszukałem kieszenie płaszcza, zajrzałem pod serwetki, pod stół, wszędzie. Ręce mi się trzęsły. Zosia spojrzała na mnie niewinnymi oczami, oblizując palce z kremu.

„Tato? Wszystko w porządku?”

Wymusiłem uśmiech. „Oczywiście, skarbie. Tylko… czegoś szukam.”

Kelner wrócił z delikatnym uśmiechem i położył paragon na stole. Spojrzałem na sumę.

2520,89 zł.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Dwa i pół tysiąca—za tort i mały pakiet urodzinowy, który dodałem w ostatniej chwili. Nie spodziewałem się, iż rachunek będzie tak wysoki.

„Ja… przepraszam,” wyjąkałem. „Chyba zostawiłem portfel w domu. Nie wiem, jak to się stało, zawsze sprawdzam dwa razy…”

Uśmiech kelnera zbladł. „Panie, wymagamy zapłaty. Mogę dać panu kilka minut, ale…”

Przełknąłem ślinę. Ludzie zaczęli się na nas patrzeć. Policzki mnie piekły. Czułem ich osąd. Ojciec przyprowadził dziecko do dobrej restauracji, a teraz nie może zapłacić?

Zosia złapała mnie za rękę. „Tato, mamy kłopoty?”

To mnie złamało. Moje dziecko to widziało—w swoje urodziny. Nie mogłem pozwolić, żeby zobaczyła moje łzy.

„Nie zapłacę,” szepnąłem, desperacko drżąc. „Nie mam przy sobie pieniędzy.”

„Będę musiał wezwać kierownika,” powiedział cicho kelner. „A może… choćby policję.”

Policję?

Serce zamarło mi w piersi. Wyobraziłem sobie, jak przyjeżdżają, zadają pytania, Zosia przestraszona i zdezorientowana. Czy pomyślą, iż chciałem ukraść? Że jestem złym ojcem?

Wstałem, kolana się pode mną uginały. „Proszę,” powiedziałem, głos mi się załamał, „dajcie mi chwilę. Może ktoś mi pożyczy.”

Ale komu? Nie miałem nikogo. Rodzice nie żyli. Była żona wyjechała za granicę i od trzech lat nie dała ani grosza. Przyjaciele mieli podobne problemy jak ja.

Rozejrzałem się, ściskając dłoń Zosi. Właśnie miałem podejść do kierownika, gdy kelner wrócił, zaskoczony.

„Panie… Rachunek został opłacony.”

Mrugnąłem. „C-co?”

„Ktoś już za was zapłacił,” powiedział. „Wszystko jest załatwione.”

Spojrzałem na niego niedowierzająco. „Ale… kto?”

Wskazał głową w stronę okna. „Ten pan tam.”

Podążyłem wzrokiem za jego wskazówką. Przy stoliku pod oknem spokojnie siedział mężczyzna, pijąc kawę. Miał na sobie prostą granatową marynarkę i wyświechtaną czapkę z daszkiem. Coś w nim było znajomego, ale nie umiałem określić co.

Wstał, gdy nasze spojrzenia się spotkały, i podszedł do nas.

„Panie,” powiedział cicho, „mam nadzieję, iż nie ma pan nic przeciwko. Podsłuchałem sytuację. Nie chciałem wtrącać się w nie swoje sprawy… ale widziałem panika w oczach i to, jak córka na pana patrzy. Nie mogłem siedzieć i nic nie zrobić.”

Usta mi się rozchyliły, ale nie mogłem wydobyć słów.

„Sam byłem wychowywany przez samotną matkę,” ciągnął. „Pamiętam, jak płakała nocami, pracując na kilku etatach, żeby dać mi choć jeden szczęśliwy dzień w roku. Urodziny były dla niej ciężkie. Ale dopiero jako dorosły zrozumiałem, jak bardzo się starała.”

Łzy zabłysły mi w oczach.

Uśmiechnął się delikatnie. „Nie mam własnych dzieci. Ale widzę, kiedy ktoś kocha. Ta pańska córeczka? Ma szczęście. A ja jestem zaszczycony, iż mogłem pomóc.”

Nie mogłem powstrzymać łez. Płynęły po policzkach, gdy Zosia szepnęła: „Dziękuję, panie.”

Nachylił się lekko i dodał cicho: „Masz wspaniałego tatę, mała. Przytul go dziś mocno.”

Zosia rzuciła mi się w ramiona. Przytuliłem ją mocno, płacząc.

Zanim zdążyłem zapytać o jego imię lub zaoferować cokolwiek w zamian, skinął głową i odszedł.

„Zaczekaj!” zawołałem.

Zatrzymał się.

„Mogę… mogę chociaż wiedzieć, jak się pan nazywa?”

Zawahał się, potem uśmiechnął. „Niech pan mówi na mnie Tomek.”

I zniknął.

Tej samej nocy, gdy w końcu znalazłem portfel wcisnięty między siedzenie a drzwi samochodu, siedziałem przy łóżku Zosi i patrzyłem, jak śpi. Wciąż miała na głowie papierową koronę z restauracji. Policzki miała zaróżowione od śmiechu, a ręce lepkie od tortu.

Myślałem o Tomku. Obcym człowieku, który pojawił się, gdy najbardziej go potrzebowałem.

Następnego dnia wróciłem do restauracji, żeby go odszukać. Chciałem mu podziękować. Kierownik powiedział, iż Tomek bywał tu regularnie, przychodził co tydzień o tej samej porze, zawsze zamawiał to samo—czarną kawę, bez cukru.

Czekałem na niego w następnym tygodniu. I w kolejnym. Ale już się nie pojawił.

Kilka miesięcy później dostałem list. Bez nadawcy. Tylko moje imię i nazwiskoTego dnia, gdy przy świetle lampki nocnej przeczytałem słowa Zosi: „Tomek to mój bohater”, zrozumiałem, iż dobro zawsze wraca, choćby jeżeli przychodzi zupełnie niespodziewanie.

Idź do oryginalnego materiału