Nie miałem na urodzinowy prezent dla córki – wtedy nieznajomy zrobił coś niesamowitego!

twojacena.pl 1 tydzień temu

Siedziałam naprzeciwko córki w przytulnej knajpce w mieście, patrząc, jak jej oczy błyszczą przy świetle świeczek na torcie urodzinowym. W piersi czułam mieszaninę euforii i narastającego niepokoju.

„Pomyśl życzenie, kochanie,” powiedziałam cicho, udając uśmiech, choć gardło miałam ściśnięte.

Zosia skończyła tego dnia dziewięć lat. I tak jak co roku od kiedy odszedł jej tata, chciałam, żeby ten dzień był wyjątkowy. choćby jeżeli oznaczało to zbieranie grosza do grosza.

Wzięłam dodatkowe zmiany w knajpie, opuszczałam posiłki, a choćby sprzedałam kilka drobiazgów, które kiedyś były dla mnie ważne. Wszystko po to, by kupić ten piękny tort jednorożca, o którym marzyła. Kosztował niemal sześćset złotych – manualnie robiony, z jadalnymi brokatami, tęczową grzywą i złotym, magicznym rogiem. Drżały mi palce, gdy składałam zamówienie dwa miesiące wcześniej. Ale jej euforia – ten szeroki uśmiech i rozbawiony śmiech – były warte każdej ofiary.

Przynajmniej tak myślałam.

Gdy już zdmuchnęła świeczki, a kawałki tortu leżały niedojedzone na talerzach, sięgnęłam po portfel. Ale go nie było. Zniknął.

Zamarłam. Oddech zatrzymał mi się w gardle.

Przeszukałam kieszenie płaszcza, zajrzałam pod serwetki, pod stół – wszędzie. Ręce mi drżały. Zosia spojrzała na mnie niewinnie, oblizując palce z kremu.

„Mamo? Wszystko w porządku?”

Wymusiłam uśmiech. „Oczywiście, skarbie. Tylko… czegoś szukam.”

Kelner wrócił z delikatnym uśmiechem i położył rachunek na stole. Spojrzałam na kwotę.

604 złote i 37 groszy.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Sześćset złotych – za tort i mały pakiet urodzinowy, który dodałam w ostatniej chwili. Nie spodziewałam się, iż wyjdzie tak drogo.

„Ja… przepraszam bardzo,” wyjąkałam. „Chyba zostawiłam portfel w domu. Nie wiem, jak to się stało, zawsze sprawdzam…”

Uśmiech kelnera zniknął. „Pani, u nas płaci się przy rachunku. Mogę dać kilka minut, ale…”

Przełknęłam ślinę. Ludzie zaczęli na nas spoglądać. Policzki płonęły. Czułam, jak oceniają – matka przyprowadza dziecko do takiego miejsca, a potem nie ma czym zapłacić?

Zosia złapała mnie za rękę. „Mamusiu, mamy kłopoty?”

To mnie złamało. Moje dziecko widziało to wszystko – w swoje urodziny. Nie mogłam pozwolić, żeby zobaczyła moje łzy.

„Nie zapłacę tego,” wyszeptałam, desperacko drżąc. „Nie mam przy sobie pieniędzy.”

„Będę musiał wezwać kierownika,” powiedział cicho kelner. „A może nawet… policję.”

Policję?

Serce zamarło mi w piersi. Wyobraziłam sobie, jak przyjeżdżają, zadają pytania, Zosia przestraszona i zdezorientowana. Czy pomyślą, iż chciałam ukraść? Że jestem złą matką?

Wstałam, kolana ugięły się pode mną. „Proszę,” powiedziałam łamiącym się głosem, „dajcie mi chwilę. Spróbuję kogoś poratować.”

Ale kogo? Nie miałam nikogo. Rodzice nie żyli. Były mąż wyjechał za granicę i od trzech lat nie dał ani grosza. Przyjaciele ledwo wiązali koniec z końcem.

Rozglądałam się, ściskając dłoń Zosi. Miałam już podejść do kierownika i błagać, gdy kelner wrócił z dziwnym wyrazem twarzy. Spojrzał na rachunek, potem na mnie.

„Pani… Rachunek został opłacony.”

Zamrugałam. „Co?”

„Ktoś już za panią zapłacił,” powiedział. „Wszystko załatwione.”

Spojrzałam na niego w osłupieniu. „Ale… kto?”

Wskazał głową w stronę okna. „Tamten pan.”

Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę przy stoliku, popijającego kawę. Miał na sobie granatową marynarkę i wyświeżoną baseballówkę. Coś w nim było znajomego, ale nie mogłam sobie przypomnieć co.

Gdy nasze spojrzenia się spotkały, wstał i podszedł.

„Proszę pani,” powiedział cicho, „nie chciałem być wścibski. Ale widziałem pani przerażenie i sposób, w jaki córeczka na panią patrzy. Nie mogłem nic nie zrobić.”

Otworzyłam usta, ale słowa utknęły mi w gardle.

„Wychowywała mnie samotna matka,” ciągnął. „Pamiętam, jak płakała w nocy, harując na trzech etatach, żeby dać mi choć jeden szczęśliwy dzień w roku. Urodziny były trudne. Ale zrozumiałem to dopiero, gdy dorosłem.”

Łzy zaczęły mi spływać po policzkach.

Uśmiechnął się lekko. „Nie mam swoich dzieci. Ale wiem, jak wygląda miłość. Ta mała jest szczęściarą. A ja jestem zaszczycony, iż mogłem pomóc.”

Nie powstrzymałam łez. Zosia spojrzała na niego i szepnęła: „Dziękuję, panie.”

PołMężczyzna uśmiechnął się raz jeszcze, skinął głową i wyszedł z restauracji, zostawiając nas tam z uczuciem, iż czasem anioły noszą zwykłe dresówki i baseballówki, a ich cuda mieszczą się w szarym zwykłym dniu.

Idź do oryginalnego materiału