Siedziałam w przytulnej restauracji, naprzeciwko mojej córki, patrząc, jak jej oczy rozbłyskują na widok świeczek migoczących na torcie urodzinowym. W piersi czułam mieszaninę euforii i niepokoju.
“Złóż życzenie, miła” – powiedziałam cicho, uśmiechając się przez ściskanie w gardle.
Ola skończyła właśnie dziewięć lat. I tak jak każdego roku od czasu, gdy odszedł jej ojciec, chciałam, żeby ten dzień był wyjątkowy. choćby jeżeli oznaczało to zbieranie każdego grosza.
Wzięłam dodatkowe zmiany w kawiarni, opuszczałam posiłki, a choćby sprzedałam kilka rzeczy, które kiedyś były dla mnie cenne. Wszystko po to, żeby kupiła ten wymarzony tort w kształcie jednorożca – pełen jadalnych brokatów, z tęczową grzywą i złotym rogiem. Najdroższy w cukierni, kosztował już prawie dwa tysiące złotych.
Gdy zdmuchnęła świeczki, a kawałki tortu były już połowicznie zjedzone, sięgnęłam do torebki po portfel. Ale go nie było. Zniknął.
Zamarłam. Oddech uwiązł mi w gardle.
Przeszukałam kieszenie płaszcza, zaglądnęłam pod serwetki, pod stół – wszędzie. Ręce mi drżały. Ola patrzyła na mnie niewinnie, oblizując palce z kremu.
“Mamo? Wszystko w porządku?”
Wymusiłam uśmiech. “Oczywiście, kochanie. Tylko… czegoś szukałam.”
Kelner wrócił z delikatnym uśmiechem i położył na stoliku rachunek. Dziesięć minut wcześniej byłam pewna, iż dam radę. Ale teraz – dwa tysiące trzysta złotych. Za tort i mały pakiet urodzinowy, który dodałam w ostatniej chwili.
“Nie mam przy sobie portfela” – wyjąkałam. “Zostawiłam go w domu, chyba…”
Kelner przestał się uśmiechać. “Proszę pani, wymagamy zapłaty. Mogę dać kilka minut, ale…”
Czułam, jak twarz płonie mi ze wstydu. Ludzie zaczęli spoglądać na nasz stolik. Ola ścisnęła moją dłoń.
“Jesteśmy w kłopotach, mamo?”
To mnie złamało. Moje dziecko widziało to wszystko – w jej urodziny. Nie mogłam pozwolić, żeby zobaczyło moje łzy.
“Proszę…” – szepnęłam do kelnera, już gotowa błagać kierownika.
Ale wtedy wrócił z dziwnym wyrazem twarzy.
“Rachunek został opłacony.”
“Co?”
“Tamten pan” – wskazał na mężczyznę w czapce bejsbolowej, siedzącego przy oknie.
Podniósł się i podszedł do nas. Był zwyczajny, ale coś w nim wydawało mi się znajome.
“Przepraszam, iż się wtrącam” – powiedział cicho. “Słyszałem sytuację. Sam wychowałem się u samotnej matki. Pamiętam, jak płakała po nocach, pracując na trzy zmiany, żebym miał choć jeden dobry dzień w roku.”
Łzy napłynęły mi do oczu.
“Nie mam swoich dzieci” – dodał. “Ale widzę, jak pani córka się do pani przytula. To było coś warte.”
Zanim zdążyłam zapytać o jego imię, skinął i odszedł.
Tego wieczoru, gdy już znalazłam portfel wcisnięty między fotel w samochodzie, siedziałam przy łóżku Oli, patrząc, jak śpi w papierowej koronie z restauracji. Jej policzki były jeszcze zaróżowione od śmiechu.
Pomyślałam o tym człowieku.
Wróciłam do restauracji, żeby go odszukać, dowiedzieć się czegoś więcej. Ale już się tam nie pojawił.
Aż pewnego dnia przyszedł list. Bez adresu zwrotnego.
“Droga Mamo, piszę to teraz, bo nigdy nie odważę się powiedzieć na głos. Jesteś najlepsza na świecie. I wiem, iż się martwisz. Ale dałaś mi najpiękniejsze urodziny – nie przez tort, ale przez to, jak bardzo mnie kochasz.
Twoja Ola.”
Załączone było kredkowe rysunek: ja, Ola i mężczyzna w bejsbolówce. Podpisane: “Pan Adam to mój bohater”.
Uśmiechnęłam się, tuląc kartkę.
Nie spotkałam go więcej. Ale nie zapomnę.