—Irońka, przecież nie mam pieniędzy! Ostatnie grosze wczoraj oddałam Nataszeńce! Wiesz przecież, iż ona ma dwoje dzieci! — Anna Kowalska odłożyła słuchawkę, całkowicie załamana.
Nie chciała choćby myśleć o tym, co córka jej powiedziała.
— Dlaczego tak musi być? Wychowaliśmy z mężem trójkę dzieci, staraliśmy się dla nich ze wszystkich sił. Wszystkich wykształciliśmy! Wszyscy mają wyższe wykształcenie, dobre posady. A teraz na starość nie mam ani spokoju, ani pomocy.
— Czemu, Władku, tak wcześnie mnie opuściłeś? Z tobą jakoś łatwiej było… — Anna w myślach zwróciła się do zmarłego męża.
Serce ścisnęło się boleśnie, ręka automatycznie sięgnęła po tabletki. — Została tylko jedna, może dwie kapsułki. jeżeli będzie naprawdę źle, to już nic mi nie pomoże. Trzeba iść do apteki.
Anna próbowała wstać, ale natychmiast osunęła się z powrotem w fotel: głowa wirowała straszliwie.
— Nic nie szkodzi, tabletka zaraz zadziała i wszystko minie.
Ale czas mijał, a jej nie robiło się lepiej.
Anna wybrała numer najmłodszej córki:
— Nataszeńko… — ledwie zdążyła powiedzieć.
— Mamo, jestem na zebraniu, oddzwonię później!
Potem spróbowała zadzwonić do syna:
— Synku, coś mi nie najlepiej. Tabletki mi się skończyły. Mógłbyś po pracy… — syn choćby nie wysłuchał do końca.
— Mamo, ja nie jestem lekarzem, a ty też nie! Wezwij pogotowie, nie czekaj!
Anna ciężko westchnęła. — No tak, racja. Syn ma rację. jeżeli za pół godziny nie będzie lepiej, zadzwonię po karetkę.
Ostrożnie odchyliła się w fotelu i przymknęła oczy. Żeby się uspokoić, zaczęła w myślach liczyć do stu.
Nagle usłyszała jakby dźwięk z oddali. Co to? A, telefon!
— Halo? — z trudem otworzyła usta.
— Anulka, cześć! To Tomek! Jak się masz? Coś mi się nieswojo zrobiło, postanowiłem do ciebie zadzwonić!
— Tomku, coś mi niedobrze…
— Już jadę! Dasz radę otworzyć drzwi?
— Tomku, u mnie ostatnio zawsze są otwarte.
Anna wypuściła telefon z ręki. Nie miała już siły, żeby go podnieść.
— No i trudno — pomyślała.
Przed oczami, jak w filmie, przewijały się sceny z młodości: oto ona, młodziutka studentka pierwszego roku ekonomii. A tam dwóch przystojnych podchorążych ze szkoły oficerskiej, trzymających w rękach baloniki.
— Śmieszne — pomyślała wtedy Ania, tacy duzi chłopcy z balonami!
Ach, no tak! To było dziewiątego maja! Parada, festyn! A ona między Tomkiem a Władkiem, z ich balonami.
Wtedy wybrała Władka. Może dlatego, iż był bardziej przebojowy, a Tomek cichy i nieśmiały.
A potem los ich rozdzielił: z Władkiem trafili do podwarszawskiej jednostki, a Tomek dostał przydział do NRD.
Później spotkali się już w rodzinnym mieście, gdy obaj odeszli na emeryturę. Tomek całe życie żył sam, bez żony, bez dzieci.
Pytał go ktoś, dlaczego tak wyszło…
A on tylko machał ręką i żartował:
— W miłości mi nie idzie, może trzeba zacząć grać w karty?
Anna usłyszała jakieś głosy, rozmowę. Z trudem otworzyła oczy:
— Tomek!
A obok niego stał lekarz pogotowia.
— Już dobrze, zaraz jej ulży. Pan jej mąż?
— Tak, tak!
Lekarz tłumaczył Tomkowi, co robić.
Tomek siedział i trzymał Annę za rękę, aż w końcu jej się ulżyło.
— Dziękuję ci, Tomku! Już mi znacznie lepiej!
— To świetnie! Masz, herbatka z cytrynką!
Tomek nie wyszedł ani na krok. Gotował coś w kuchni, opiekował się Anną. I chociaż czuła się już lepiej, bał się ją zostawić samą.
— Wiesz, Aniu, ja cię całe życie kochałem. Dlatego się nie ożeniłem.
— Oj, Tomku, Tomku, z Władkiem żyliśmy dobrze. Zawsze go szanowałam. On mnie kochał. Ty w młodości nic nie mówiłeś. Nie wiedziałam, co naprawdę czujesz. Ale po co o tym teraz, to już przeszłość, lata minęły, nie wrócą.
— Aniu, a może to, co nam zostało, przeżyjemy razem i szczęśliwie? No, ile Bóg da, tyle będziemy szczęśliwi!
Anna położyła głowę na ramieniu Tomka, wzięła go za rękę: — No to może! — i zaśmiała się szczęśliwie.
Po tygodniu zadzwoniła wreszcie córka — Nataszeńka.
— Mamo, co tam u ciebie, dzwoniłaś, nie mogłam odebrać, potem się zakręciłam, zapomniałam…
— Ach, to… Już dobrze. Skoro zadzwoniłaś, to powiem ci niespodziankę: wychodzę za mąż!
W słuchawce zapadła cisza, słychać było tylko, jak córka nabiera powietrza i rusza ustami, szukając słów.
— Mamo, ty jesteś przy zdrowych zmysłach? Tobie już dawno w grobie”Dzieci wprost osłupiały, a Nataszeńka wykrztusiła tylko: — Ależ mamo, przecież ty… ty jesteś już babcią!”