Noję się, iż muszę, ale pakuję rzeczy i jadę z synem Kacprem do mojej mamy, Haliny Stanisławównej. A to wszystko dlatego, iż wczoraj, gdy spacerowałam z dzieckiem, mój mąż Marek postanowił nagle wykazać się gościnnością i wpuścił do naszego pokoju krewnych – kuzynkę Kingę z mężem Damianem i ich dzieci, Zosię i Wiktora. I co najgorsze – choćby nie pomyślał, żeby ze mną o tym porozmawiać! Po prostu rzucił: „Ty z Kacprem możecie przenieść się do twojej mamy, tam jest miejsce”. Do teraz nie mogę ochłonąć z takiej bezczelności. To nasz dom, nasza przestrzeń, a ja teraz mam się pakować i ustępować miejsca obcym? Nie ma mowy, to już przesada.
Wszystko zaczęło się, gdy wróciłam do domu po spacerze z Kacprem. Był zmęczony, marudził, a ja marzyłam tylko o tym, żeby go ułożyć spać i napić się herbaty w ciszy. Wchodzę, a tu – kompletny rozgardiasz. W naszej sypialni, gdzie śpimy z Markiem i Kacprem, już rozłożyli się Kinga z Damianem. Ich dzieci, Zosia i Wiktor, biegają po pokoju, rozrzucając zabawki, a moje rzeczy – książki, kosmetyki, choćby laptop – zostały zepchnięte w kąt, jakbym tu już nie mieszkała. Stałam jak rażona bolem i pytałam Marka: „Co to ma znaczyć?”. A on, tak spokojnie, jakby mówił o pogodzie: „Kinga z rodziną przyjechali, nie mają gdzie się zatrzymać. Pomyślałem, iż z Kacprem możecie u Haliny Stanisławówny, tam przecież miejsca sporo”.
Prawie się udusiłam z gniewu. Po pierwsze, to nasz dom! Razem z Markiem płaciliśmy za to mieszkanie, urządzaliśmy je, wybieraliśmy meble. A teraz ja mam się wynosić, bo jego rodzinie zachciało się odwiedzin? Po drugie, dlaczego w ogóle mnie nie spytał? Może choćby bym się zgodziła pomóc, ale najpierw przecieżmy mogli to omówić. A tak – postawił mnie przed faktem dokonanym. Kinga, o ironio, choćby nie przeprosiła. Tylko się uśmiechnęła i rzuciła: „Kasiu, nie martw się, to tylko na dwa tygodnie!”. Dwa tygodnie? choćby dwóch dni nie chcę, żeby obcy ludzie grzebali w moich rzeczach!
Damian, mąż Kingi, siedzi jak zaklęty. Popija kawę z mojej ulubionej filiżanki i tylko kiwa głową, gdy Kinga coś gada. A ich dzieci to już zupełnie osobna historia. Zosia, która ma chyba sześć lat, już rozlała sok na nasz dywan, a Wiktor, czterolatek, wpadł na pomysł, iż moja szafa to idealna krypa. Próbowałam delikatnie zasugerować, iż to nie jest hotel, ale Kinga tylko machnęła ręką: „No co ty, dzieci przecież!”. Jasne, a sprzątać chyba ja mam.
Próbowałam porozmawiać z Markiem na osobności. Powiedziałam, iż to boli, kiedy podejmuje takie decyzje za moimi plecami. Że Kacper potrzebuje stabilności, swojego kąta, własnego łóżka. A ciąganie trzyletniego dziecka do mamy, gdzie będzie spał na łóżku polowym, to nie jest rozwiązanie. Ale Marek tylko wzruszył ramionami: „Kasia, nie dramatyzuj. To rodzina, trzeba pomagać”. Rodzina? A my z Kacprem to już nie rodzina? Byłam tak wściekła, iż ledwo powstrzymałam łzy. Ale zamiast płakać, zaczęłam pakować walizki. jeżeli myśli, iż będę milczeć i się godzić, to się grubo myli.
Moja mama, Halina Stanisławówna, jak tylko dowiedziała się, co się stało, wpadła w szał. „On teraz decyduje, kto będzie u was mieszkał? – krzyczała przez telefon. – Przyjeżdżaj, Kasiu, ja was przygarnę, a z mężem sobie poradzisz”. Mama ma charakter, już się szykowała, żeby przyjechać i wyrzucić nieproszonych gości. Ale ja na razie nie chcę awantury. Chcę tylko, żeby Kacper miał spokój, a ja – czas, żeby przemyśleć, co dalej.
Pakując walizkę, wciąż analizowałam tę sytuację. Jak to możliwe, iż Marek tak po prostu wymazał nas z naszego własnego życia? Zawsze starałam się być dobrą żoną – gotowałam, sprzątałam, wspierałam go. A on choćby nie pomyślał, jak się poczuję, gdy zobaczę obcych ludzi w naszej sypialni. I najgorsze – choćby nie przeprosił. Tylko rzucił: „Nie rób z igły widły”. No przepraszam bardzo, Marku, ale to nie igła, tylko całe wiadro widelców walających się na moim łóżku.
Teraz jadę do mamy i, szczerze mówiąc, trochę mi lżej na sercu. U Haliny Stanisławówny zawsze jest przytulnie, pachnie pierogami, a Kacper uwielba bawić się w jej ogrodzie. Ale nie zamierzam odpuścić. Już postanowiłam – kiedy wrócę, porozmawiam z Markiem na poważnie. jeżeli chce, żebyśmy byli rodziną, musi szanować mnie i naszego syna. A Kinga z Damianem niech sobie szukają mieszkania na wynajem albo hotelu. Nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale nie kosztem mojego komfortu i nie bez mojej zgody.
Kiedy wkładam zabawki Kacpra do torby, patrzy na mnie swoimi dużymi oczami i pyta: „Mamo, długo będziemy u babci?”. Przytulam go i mówię: „Niedługo, kochanie. Tylko trochę pobędziemy u babci, a potem wrócimy do domu”. Ale w głębi duszy wiem – wrócę tylko wtedy, gdy będę pewna, iż to znów nasz dom, a nie noclegownia dla krewnych. A Marek niech się zastanowi, co jest dla niego ważniejsze – ta ich „gościnność” czy nasza rodzina.