**”Nie masz własnego faceta, to się rzucasz na cudzego? Przyjaciółka, niech ci się
nazwać! Żeby twojej nogi więcej w moim domu nie było!” – warknęła Weronika.**
Wychodzić z autobusu nie miała ochoty. Kinga mieszkała na osiedlu nowych bloków, gdzie komunikacja miejska jeszcze nie docierała. Od przystanku do domu było daleko, a na dodatek pogoda nie sprzyjała. No cóż, przy okazji wstąpi do sklepu. Obiecywali, iż otworzą w sąsiednim budynku, ale kto wie, kiedy to nastąpi. Trzeba zapłacić za wczorajsze lenistwo – lodówka była prawie pusta.
Kinga wysiadła i zanim zrobiła dwa kroki, podmuch wiatru zerwał jej kaptur, cisnął w twarz kosmyk włosów wraz z garścią kłującego śniegu. Wiał z każdej strony, jakby celował prosto w oczy.
Naciągnęła kaptur niżej, przytrzymując go pod brodą, zgarbiona i pochylona jak staruszka. Tuż przed sklepem o mało nie puściła się biegiem – tak bardzo chciała schować się przed wichurą.
Wreszcie drzwi zatrzasnęły się za nią, a Kinga znalazła się w względnej ciszy sklepowych alejek. Odrzuciła kaptur, strzepnęła włosy i wzięła koszyk. Brała tylko to, co niezbędne, by zmieściło się w jednej reklamówce. Resztę kupi jutro. W końcu droga powrotna też była daleka, a jedna ręka musiała być wolna, by przytrzymywać kaptur.
Dostrzegła przed sobą młodą kobietę z wózkiem, za który trzymał się sześcioletni chłopiec w obszernym kombinezonie, przypominającym skafander kosmonauty. Kobieta pchała wózek, w drugiej ręce niosąc kosz z zakupami. Szli powoli, nie dało się ich wyminąć. Kinga skręciła w inną alejkę. Wybrała butelkę mleka i ruszyła w stronę piekarni.
I znowu zobaczyła przed sobą tę samą kobietę. Miała już skręcić w bok, gdy z wózka wypadła mała pluszowa zabawka. Kinga podniosła ją.
– Zaczekajcie, upuściłaś! – zawołała.
Kobieta zatrzymała się i obejrzała.
– Proszę… – Kinga podała zabawkę i nagle rozpoznała w niej dawną koleżankę ze szkoły. – Weronika! – wykrzyknęła z euforią i zaskoczeniem.
– Kinga! – ucieszyła się Weronika.
– Idę i myślę, jaka odważna kobieta wychodzi w taką pogodę z dziećmi na zakupy – powiedziała Kinga.
– Mieszkamy w tym samym bloku. Wpadłam, bo skończyło się mleko i kasza manna. Chciałam gwałtownie sama biec, ale Zosia rozkaprysiła się, a Jasiek nie daje rady. Więc wyszliśmy wszyscy.
Na języku zabrakło pytania o męża, ale Kinga powstrzymała się w porę. Prawdopodobnie jeszcze pracuje.
Spojrzała na chłopca. Obojętnie przyglądał się paczkom ciastek.
– Mój pomocnik – z dumą oznajmiła Weronika.
– Ile ma lat?
– Sześć. We wrześniu idzie do szkoły.
– Chodźmy już, chcę dokończyć bajkę – zamruczał Jasiek, patrząc na matkę wymownie.
– Poczekaj chwilę, już idziemy – stanowczo powiedziała Weronika. – Wybacz, Kinga, widzisz, nie jestem swoją panią. Zapisz mój adres i numer telefonu.
Kinga pospiesznie sięgnęła po komórkę.
– Zadzwoń koniecznie, pogadamy. Dzieci zwykle śpią od dziesiątej – Weronika skierowała się do kasy.
– Czekaj, a zabawkę? – zawołała Kinga.
Weronika coś szepnęła synowi, Jasiek podbiegł, zabrał różowego króliczka i wrócił do matki. Weronika skinęła Kingi i ruszyła dalej, upominając syna, iż nie podziękował.
*”Niesamowite, nigdy bym nie pomyślała, iż Weronika będzie miała dwoje dzieci. Jak ona daje radę? Ja bym nie wyszła w zamieć po zakupy”*, myślała Kinga, stojąc w kolejce.
*”Dlatego nie masz ani męża, ani dzieci”*, odezwał się w niej głos.
W domu Kinga usmażyła jajecznicę – nie miała ochoty na coś więcej. I tak było już za późno na obfity posiłek. Czekając na wrzątek w czajniku, przyglądała się nowej kuchni. Kupiła mieszkanie pół roku temu i była z tego dumna.
W pokoju stały tylko szafa, telewizor i kanapa, przez co wydawał się pusty i nieprzytulny. Ale kuchnię urządziła od razu. Dla kobiety to najważniejsze. Spędzała tu większość czasu. Teraz wpadała tu tylko na chwilę, by coś gwałtownie przygotować i zabrać do telewizora. Ale kiedyś będzie miała rodzinę, męża, dzieci. I stanie się taką *kurnikową mamą* jak Weronika. Kinga westchnęła.
W matowej powierzchni szafek odbijało się światło żyrandola. Gwizd czajnika poderwał ją z krzesła. Po kolacji zaniosła naczynia do kuchni. Stanęła przy oknie, wpatrując się w migoczące w ciemności reflektory samochodów, przypominające świąteczne lampki. W innych blokach świeciły się kwadraty okien. Ludzie siedzą przy stole, jedzą, rozmawiają. Może ktoś też teraz patrzy przez okno i myśli to samo.
Przypomniała sobie Weronikę. *”Ona na pewno nie ma czasu tak stać. Dwoje dzieci. A zawsze mówiła, iż będzie miała tylko jedno albo wcale.”*
– *”Nie zamierzam marnować najlepszych lat na niewdzięczne dzieci, które wyrosną, odejdą, a ja zostanę sama na starość. Nie, będę żyć pełnią życia. Niech inni rodzą”* – mówiła Weronika w liceum.
Kinga wtedy się sprzeciwiła, tłumacząc, iż dzieci to nasza kontynuacja, sens życia.
– *”No to sobie ródź na zdrowie”* – odparła Weronika.
Kinga mieszkała tylko z mamą. Zmarła rok temu. Ojciec gdzieś był, ale miał już nową rodzinę. Gdyby miała rodzeństwo, nie byłoby tak samotnie. Każdy pragnie tego, czego nie ma.
Kinga miała niepełną rodzinę i marzyła o bracie czy siostrze, potem o dziecku. A została zupełnie sama. Weronika miała rodziców i dwóch braci – była najstarsza. Może dlatego nie chciała dzieci? Wystarczyło jej niańczenie młodszych?
Jakby nie było, życie układa się inaczej niż planujemy. Kinga umyła naczynia i wróciła do pokoju. W telewizji leciał wieczorny film. Oglądała, nie skupiając się, myśląc o Weronice i wspominając szkołę. O wpół do jedenastej postanowiła zadzwonić.
– To ja, KingKinga uśmiechnęła się przez łzy, patrząc na pierścionek zaręczynowy na swoim palcu, i zrozumiała, iż prawdziwe szczęście często przychodzi wtedy, gdy przestajemy go rozpaczliwie szukać.