Nie była złą osobą, wręcz przeciwnie – zawsze się dogadywałyśmy. Kochała nas i wierzyła, iż jej zasady wyjdą nam tylko na dobre. Ale ja – młoda kobieta – nie chciałam całe życie słuchać cudzych nakazów i podążać cudzą ścieżką. Chciałam sama decydować o swoim życiu i rodzinie.
Z mężem byliśmy razem od dziesięciu lat. Marzyliśmy, planowaliśmy, kupiliśmy mieszkanie w nowym budownictwie – z pomocą naszych rodziców. Urodził się nasz synek, a iż mąż pracował jako kierowca tira i rzadko bywał w domu – bardzo pomagały nam babcie. Najczęściej teściowa – bo moja mama mieszkała daleko i bywała rzadziej.
Byłam jej wdzięczna, ale też czułam się czasem przytłoczona. Mimo wszystko milczałam, bo ją szanowałam. Widziałam, iż jest samotna – odkąd owdowiała, syn był dla niej całym światem. I kiedy zaczął się z kimś spotykać, zadrżała o swoją pozycję. Wcale się nie ucieszyła, gdy mnie poznała. Z czasem się oswoiła – szczególnie gdy urodził się wnuk. A iż kochała go szczerze, przymykałam oko na jej chłód wobec mnie.
Po śmierci męża zawalił się mój świat – ale jeszcze trudniej było mojej teściowej. Nie mogłam zostawić jej samej – zaprosiłam ją do siebie. I została… na długo.
Pierwsze tygodnie była przygaszona, cicha. Potem zaczęła rozmawiać, śmiać się, żyć. Całą siebie oddała wnukowi i obowiązkom domowym. Patrzyłam, jak wraca jej energia. Ale z czasem… znowu zaczęła rządzić. Ustalać zasady, mówić mi, co robić – jakby to był jej dom. A to był mój dom. Moje życie.
Nie zrobiłam sceny. Powiedziałam spokojnie, iż czas, by wróciła do siebie. Obraziła się. Spakowała się bez słowa. Przez ponad rok nie odezwała się ani razu.
Długo miałam wyrzuty sumienia – w końcu zadzwoniłam. Była zaskakująco spokojna. Opowiadała o kociaku, którego przygarnęła. Cieszyłam się, iż ma się dobrze. Ale już po godzinie oddzwoniła… i poprosiła, by mogła nas odwiedzić.
Zgodziłam się – przyszła z prezentami dla wnuka, z herbatkami, ciastem. Przy stole zaczęła mówić, jak bardzo tęskni za synem. Chciała wzbudzić litość – czułam to. I wtedy powiedziała, iż chciałaby do nas wrócić. Na stałe. Bo kot to nie rodzina. Bo tylko my jej zostaliśmy.
Obiecałam, iż się zastanowię. Ale przecież znałam już odpowiedź. I wiedziałam jedno – jeżeli teraz pozwolę jej wrócić, zostanie na zawsze.
Syn błagał, żeby babcia z nami zamieszkała. „Ona mnie naprawdę kocha” – mówił. Wiem. Ale ja też mam prawo do własnego życia. Do oddechu.
Nie chcę być znowu w jej cieniu. Kocham ją, ale ona nie jest moją rodziną. Ja jej też nie jestem córką.
I teraz pytanie – jak odmówić, nie raniąc? Tego jeszcze nie wiem.