– A ty się czegoś wtrącasz? – krzyczała Wioletta, wymachując rękami. – To moja córka, nie twoja!
– Chciałam tylko pomóc – cicho odpowiedziała Bronisława, stojąc przy kuchence z patelnią w dłoni. – Bożenka ma gorączkę, stan się pogorszył…
– Pomóc! – przedrzeźniała Wioletta. – Chcesz udowodnić, jaka to z ciebie dobra macocha, co? Żeby tatuś się rozczulił?
– Wiolka, przestań – próbował interweniować Wojciech, ale córka choćby nie spojrzała w jego stronę.
– A ty się zamknij! Zawsze ją bronisz! – Wioletta wskazała palcem na Bronisławę. – Ja ci nie jestem rodziną, i już! Wymieniłeś własną córkę na tę… na tę…
Nie dokończyła, odwróciła się i wybiegła z kuchni. Drzwi od jej pokoju zatrzasnęły się z takim hukiem, iż zatrzęsły się szyby w kredensie.
Bronisława postawiła patelnię na stole i opadła na krzesło. Dłonie jej drżały, w oczach lśniły łzy.
– Nie przejmuj się – Wojciech podszedł do żony i położył dłoń na jej ramieniu. – Jest zdenerwowana przez uczelnię. Nie dostała się na stypendium, teraz cały świat ją wkurza.
– Wojtia, ona ma rację – szepnęła Bronisława. – Naprawdę nie jestem jej rodziną. I nigdy nią nie będę.
– Głupoty pleciesz. Czas wszystko ułoży.
Bronisława gorzko się uśmiechnęła. *Czas*. Byli małżeństwem od czterech lat, a relacje z Wiolettą tylko się pogarszały. Najpierw dziewczyna była tylko zimna i wycofana. Potem zaczęły się kąśliwe uwagi. A teraz – otwarta wojna.
– Może nie powinnam była proponować zapłacenia za jej studia? – zapytała Bronisława.
– Dlaczego? Chciałaś dobrze.
– Ale ona odebrała to jak próbę przekupstwa.
Wojciech westchnął i usiadł obok żony.
– Broniu, rozumiem, iż ci ciężko. Ale Wiola straciła matkę w wieku czternastu lat. Boi się, iż ktoś zajmie jej miejsce.
– choćby nie próbuję zastąpić jej matki. Po prostu chcę, żebyśmy żyli w spokoju.
– Wiem. I ona to kiedyś zrozumie, prędzej czy później.
Bronisława skinęła głową, ale w głębi duszy wątpiła. Każdy dzień w tym domu był próbą. Wioletta zdawała się celowo szukać powodów do kłótni. Raz jadło było źle przyprawione, raz rzeczy leżały nie tam, gdzie trzeba, raz rozmawiała za głośno przez telefon.
Z pokoju Wioletty dobiegała głośna muzyka. Sąsiedzi już nieraz narzekali, ale dziewczyna ignorowała uwagi.
– Powiedz jej, żeby ściszyła – poprosiła Bronisława.
– Powiedz sama. Musicie nauczyć się rozmawiać.
– Wojtia, po tym, co przed chwilą zaszło?
– Właśnie dlatego. Nie można pozwolić, by konflikt się utrwalił.
Niechętnie wstała i podeszła do drzwi pasierbicy. Zapukała.
– Wiolka, mogę wejść?
Muzyka stała się jeszcze głośniejsza. Zapukała mocniej.
– Wiolettko, musimy porozmawiać.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. W progu stała dziewczyna z zaczerwienionymi od płaczu oczami.
– Czego chcesz?
– Ścisz, proszę, muzykę. Sąsiedzi się skarżą.
– Mam gdzieś sąsiadów!
– Wiola, wiem, iż jesteś zdenerwowana…
– Nic nie wiesz! – wybuchnęła Wioletta. – Myślisz, iż jak rzuciłaś kasą, to mam cię pokochać? Nie licz na to!
– Nie oczekuję, żebyś mnie kochała. Chcę tylko, żebyśmy przestali się kłócić.
– Nie chcesz się kłócić? To się wyprowadź. To nasz dom, mój i taty. A ty tu jesteś niepotrzebna.
Słowa zabolały Bronisławę. Próbowała zachować spokój.
– Wiola, twój tata mnie kocha. I ja jego też. Jesteśmy rodziną.
– Nie! – krzyknęła Wioletta. – My z tatą jesteśmy rodziną! A ty tylko tu mieszkasz! Myślisz, iż nie wiem, iż wyszłaś za niego dla mieszkania?
Bronisława zbladła.
– Kto ci to powiedział?
– Babcia. Mama mojej mamy. Mówi, iż jesteś wyrachowana. Że specjalnie się do taty przypchałaś, jak się dowiedziałaś, iż jest wdowcem z kawalerką.
– To nieprawda…
– Prawda! – Wioletta podeszła bliżej, oczy jej błyszczały ze złości. – Miałaś czterdzieści lat, mieszkałaś w sublokatorskim kącie. A tu taka okazja – facet z trzypokojowym! No jak nie skorzystać!
Każde słowo było jak policzek. Bronisławie paliły się policzki.
– Kocham twojego ojca…
– No jasne. Kochasz jego mieszkanie i wypłatę. A jego samego tylko tolerujesz.
– Dość! – nie wytrzymała Bronisława. – Nie masz prawa tak mówić!
– Mam! To mój dom! A ty tu jesteś nikim!
Wioletta zatrzasnęła drzwi przed samym nosem macochy. Muzyka zagrzmiała jeszcze głośniej.
Bronisława stała na korytarzu, drżąc z gniewu i obrazy. Słowa Wioletty trafiły w czuły punkt. Tak, poznała Wojciecha, gdy miała czterdzieści lat. Tak, żyła w sublokatorskim pokoju i marzyła o własnym kącie. Ale wyszła za niego z miłości, nie dla interesu.
Wojciech znalazł ją w łazience, gdzie próbowała się uspokoić.
– Co się stało? Wiola wrzeszczy jak opętana.
– Powiedziała, iż wyszłam za ciebie dla mieszkania.
Wojciech zmarszczył brwi.
– Skąd jej takie myśli?
– Od twojej byłej teściowej. Najwyraźniej Irena karmi ją tym od dawna.
– Już rozumiem – Wojciech zacisnął pięści. – Irena nigdy mnie nie lubiła. A jak ożeniłem się z tobą, to wpadła w szał.
– Wojtia, może jednak powinnam się wyprowadzić? – cicho zapytała Bronisława. – Widzisz, jak Wiola cierpi. Nie chcę was poróżniać.
– Nigdzie się nie wybierasz – stanowczo powiedział mąż. – Jesteś moją żoną. A jeżeli komuś to nie pasuje, to jego problem.
– Ale Wiola…
– Wiola musi zrozumieć, iż świat nie kręci się wokół niej. Że ludzie mają prawo do szczęścia.
Bronisława przytuliła się do męża. W jego ramionach zawsze czuła się bezpieczna. Ale gdy zostawała sam na sam z Wiolettą, problemy wracały.
NastPo miesiącach trudnych rozmów, małych ustępstw i niepewnych uśmiechów, w końcu pewnego dnia Wioletta nieświadomie nazwała Bronisławę “mamą”, a gdy to sobie uświadomiła, zamiast wycofać się ze złością, po prostu wzruszyła ramionami i sięgnęła po kolejny kawałek sernika, który macocha specjalnie dla niej upiekła.