Nie jestem służbą dla teścia

newskey24.com 1 tydzień temu

Gdy teściowa, Wanda Stanisławówna, na chwilę wyszła z kuchni, mój teść, Jan Kazimierz, zwrócił się do mnie i rozkazującym tonem oznajmił: „Ewa, idź podgrzej mi tego kurczaka, bo już ostygł!” Zamarłam, nie wierząc własnym uszom. Czy ja jestem tutaj służącą? jeżeli ci potrzeba, to idź i podgrzej sam, chciałam krzyknąć, ale zamiast tego, głaszcząc kota, który ocierał się o moje nogi, odpowiedziałam: „Jan Kazimierzu, nie jestem służącą, podgrzej sobie sam.” Spojrzał na mnie jak na buntowniczkę, a ja poczułam, jak wszystko we mnie wrze. To nie był zwykły spór o kurczaka – to była granica, której nie zamierzałam przekroczyć.

Z mężem, Piotrem, mieszkamy osobno, ale w każdą niedzielę przyjeżdżamy do jego rodziców na obiad. Wanda Stanisławówna gotuje tak pysznie, iż palce lizać, i zawsze z euforią tu przyjeżdżam – pogadać, zjeść jej słynne gołąbki, posłuchać opowieści. Jan Kazimierz zwykle milczy, siedzi na czele stołu jak generał i więcej narzeka, niż mówi. Przywykłam, iż lubi rozkazywać: „Podaj sól”, „Posprzątaj talerze”. Ale nie zwracałam na to uwagi – wiek, przyzwyczajenia, cóż z niego wyciągniesz. Tym razem jednak przesadził.

Tamtego wieczoru siedzieliśmy przy stole, jedząc pieczonego kurczaka z ziemniakami. Wanda Stanisławówna, jak zawsze, krzątała się, dokładała nam, a ja pomagałam jej sprzątać naczynia. Gdy wyszła na taras po kompot, Jan Kazimierz uznał, iż nadszedł jego moment. Siedziałam, głaszcząc ich kota Filemona, który mruczał mi na kolanach, gdy nagle usłyszałam ten rozkaz: „Podgrzej kurczaka!” Najpierw pomyślałam, iż się przesłyszałam. Patrzył na mnie, jakbym miała skoczyć i biec do mikrofalówki. A ja, niechętnie po pracy, zmęczona, w swojej niedzielnej sukience, przyjechałam w gości, a nie jako kucharka.

Moja odpowiedź wyraźnie go zszokowała. Zmarszczył brwi, mruknął coś w stylu: „Młodzież teraz, zero szacunku”. Szacunku? A gdzie szacunek dla mnie? Nie mam nic przeciwko pomocy, ale to nie była prośba, tylko rozkaz, jakbym była tu do posług. Wanda Stanisławówna wróciła, wyczuła napięcie i spytała: „Co się stało?” Chciałam opowiedzieć, ale Jan Kazimierz mnie uprzedził: „Nic, Ewa po prostu nie chce pomóc staruszkowi”. Pomóc? Czy podgrzanie kurczaka to teraz bohaterstwo? Ledwo się powstrzymałam, by nie wybuchnąć, i tylko powiedziałam: „Wando Stanisławówno, zawsze pomagam, ale nie jestem służącą”.

W drodze do domu opowiedziałam wszystko Piotrowi. Jak zwykle próbował złagodzić sprawę: „Ewka, tata nie ze złości, po prostu przywykł, iż mama wszystko robi. Nie przejmuj się.” Łatwo mu mówić, on nie dostaje rozkazów! Przypomniałam mu, iż nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale ton Jana Kazimierza brzmiał, jakbym była ich pokojówką. Piotr obiecał porozmawiać z ojcem, ale wiem, iż nie lubi konfliktów. „Powiem mamie, ona go przekona”, dodał. Wanda Stanisławówna może i porozmawia, zawsze staje w mojej obronie, ale nie chcę, żeby przez mnie w rodzinie było zamieszanie.

Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce następnym razem demonstracyjnie siedzieć i w ogóle nie pomagać – niech Jan Kazimierz sam sobie podgrzewa kurczaka. Ale wiem, iż to dziecinada, a Wandę Stanisławównę szkoda, bo to nie jej wina. Druga część mnie chce powiedzieć mu wprost: „Jan Kazimierzu, szanuję pana, ale nie jestem służącą, traktujmy się z szacunkiem”. Ale boję się, iż uzna to za bezczelność i zacznie się dramat. Koleżanka, gdy się jej poskarżyłam, poradziła: „Ewka, po prostu żartuj w odpowiedzi, powiedz, iż mikrofalówka sobie poradzi”. Żartować? Może i humor pomoże, ale na razie jestem zbyt wściekła.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś Jan Kazimierz był milszy. Gdy tylko wzięliśmy ślub z Piotrem, chwalił choćby moje sałatki, opowiadał historyjki z młodości. A teraz chyba uznał, iż mam być na każde skinienie, jak Wanda Stanisławówna. Ale ja nią nie jestem! Mam swoją pracę, swoje sprawy i przyjeżdżam tu w gości, a nie do posług. Kocham jego rodzinę, ale nie będę znosić rozkazów. Może to wiek, może przyzwyczajenie, ale nie pozwolę się upokarzać – choćby dla świętego spokoju.

Na razie postanowiłam być uprzejma, ale stanowcza. Następnym razem, gdy Jan Kazimierz zacznie rozkazywać, po prostu się uśmiechnę i powiem: „Mikrofalówka stoi w kącie, czeka na pana”. A jeżeli serio, to porozmawiam z Wandą Stanisławówną – ona zrozumie. Nie chcę kłótni, ale też nie zamierzam milczeć. Ten dom jest ich, ale ja nie jestem ich własnością. A kurczaka niech sam podgrzewa, ja wolę pogłaskać Filemona. On jako jedyny w tej kuchni mnie rozumie.

**Życiowa mądrość:** Szacunek to nie jednostronna ulica – jeżeli oczekujesz go od innych, najpierw sam okazuj go innym.

Idź do oryginalnego materiału