Dzisiaj coś we mnie pękło. Kiedy moja teściowa, Wanda Kazimierzowa, wyszła na chwilę z kuchni, teść, Henryk Stanisławowicz, zwrócił się do mnie tonem, który nie znosi sprzeciwu: “Aniu, idź podgrzej mi tego kurczaka, bo już ostygł.” Zamarłam, nie wierząc własnym uszom. Czy ja teraz oficjalnie jestem służącą? Gdyby potrzebował, niech sam sobie podgrzeje – chciałam krzyknąć, ale zamiast tego, głaszcząc kota ocierającego się o moje nogi, odpowiedziałam spokojnie: “Henryku Stanisławowiczu, nie jestem służącą, podgrzejcie sami.” Popatrzył na mnie jak na buntownika, a ja poczułam, jak gotuje się we mnie krew. To nie był tylko kurczak – to była granica, której nie zamierzam przekroczyć.
Z mężem, Karolem, mieszkamy osobno, ale w każdą niedzielę przyjeżdżamy do jego rodziców na obiad. Wanda Kazimierzowa gotuje tak, iż aż palce lizać, i zawsze chętnie tu przyjeżdżam – pogadać, zjeść jej słynne gołąbki, posłuchać opowieści. Henryk Stanisławowicz zwykle milczy, siedzi na czele stołu jak generał i więcej gderze, niż mówi. Przywykłam, iż lubi rozkazywać: “podaj sól”, “sprzątnij talerze”. Ale nie zwracałam na to uwagi – wiek, przyzwyczajenia, co z niego wyciągniesz. Tym razem jednak przekroczył wszelkie granice.
Tamtego wieczoru jedliśmy smażonego kurczaka z ziemniakami. Wanda Kazimierzowa, jak zwykle, krzątała się, dokładała nam, a ja pomagałam sprzątać naczynia. Gdy wyszła na werandę po kompot, teść uznał, iż to jego wielka chwila. Siedziałam, głaszcząc ich kota Puszka, który mruczał mi na kolanach, gdy nagle usłyszałam ten rozkaz: “Podgrzej kurczaka!” Najpierw pomyślałam, iż przesłyszałam się. Patrzył na mnie, jakbym powinna zerwać się i biec do mikrofalówki. A ja, między nami mówiąc, po pracy, zmęczona, w mojej niedzielnej sukience, przyjechałam w gości, nie na służbę.
Moja odpowiedź wyraźnie go zszokowała. Zmarszczył brwi, mruknął coś w stylu: “Młode pokolenie, zero szacunku.” Szacunku? A gdzie szacunek dla mnie? Nie odmawiam pomocy, ale to nie była prośba, tylko rozkaz, jak dla kogoś najemnego. Gdy wróciła Wanda Kazimierzowa, wyczuła napięcie i spytała: “Co się stało?” Chciałam odpowiedzieć, ale teść mnie uprzedził: “Nic, Ania nie ma ochoty pomóc staruszkowi.” Pomóc? Czy podgrzanie kurczaka to teraz akt bohaterstwa? Ledwo powstrzymałam gniew, mówiąc tylko: “Wando Kazimierzowo, zawsze pomagam, ale nie jestem służącą.”
W drodze do domu opowiedziałam wszystko Karolowi. Jak zwykle, próbował złagodzić sytuację: “Aniu, tata nie miał złych intencji, po prostu przyzwyczaił się, iż mama wszystko robi. Nie przejmuj się.” Łatwo mu mówić – on nie dostaje takich rozkazów! Przypomniałam, iż nie mam nic przeciwko pomocy, ale ton Henryka Stanisławowicza brzmiał, jakbym była ich pokojówką. Karol obiecał porozmawiać z ojcem, choć wiem, iż nie lubi konfliktów. “Powiem mamie, ona go ogarnie” – dodał. Wanda Kazimierzowa może i rzeczywiście interweniuje, zawsze staje w mojej obronie, ale nie chcę, żeby przez mnie były niepotrzebne napięcia.
Teraz zastanawiam się, co dalej. Część mnie pragnie za następnym razem demonstracyjnie siedzieć i w ogóle nie pomagać – niech teść sam się martwi o swojego kurczaka. Ale wiem, iż to dziecinada, a Wandy Kazimierzowej nie chcę urazić – to nie jej wina. Druga część mnie chce powiedzieć mu wprost: “Henryku Stanisławowiczu, szanuję pana, ale nie jestem służącą. Rozmawiajmy z szacunkiem.” Boję się jednak, iż uzna to za brak pokory i zacznie się dramat. Koleżanka, gdy się jej poskarżyłam, poradziła: “Aniu, po prostu odpowiedz żartem, powiedz, iż mikrofalówka sobie z nim poradzi.” Żartować? Może humor by pomógł, ale póki co jestem zbyt wściekła.
Przypominam sobie, jak Henryk Stanisławowicz był kiedyś milszy. Gdy tylko wzięliśmy ślub z Karolem, chwalił moje sałatki, opowiadał zabawne historie z młodości. Teraz chyba uznał, iż mam być na każde skinienie, jak Wanda Kazimierzowa. Ale ja nią nie jestem! Mam swoją pracę, swoje sprawy i przyjeżdżam tu jako gość, nie jako pomoc domowa. Kocham tę rodzinę, ale nie będę znosić rozkazów. Może to wiek, może przyzwyczajenie, ale nie pozwolę się traktować jak kogoś gorszego – choćby dla świętego spokoju.
Na razie postanowiłam być uprzejma, ale stanowcza. Następnym razem, jeżeli teść znowu zacznie rozkazywać, po prostu się uśmiechnę i powiem: “Mikrofalówka stoi w kącie, czeka na pana.” A tak serio – porozmawiam z Wandą Kazimierzową. Ona zrozumie. Nie chcę waśni, ale milczeć też nie zamierzam. Ten dom jest ich, ale ja nie jestem ich własnością. A swojego kurczaka niech sam sobie podgrzeje – ja wolę pogłaskać Pusza. On, nawiasem mówiąc, jako jedyny w tej kuchni naprawdę mnie rozumie.